Kosmos jest ciężki. Recenzja serialu „Siły kosmiczne"
Data: 2020-05-30 11:03:00„Siły kosmiczne" zapowiadały się na znakomitą satyrę na mocarstwowe ambicje Donalda Trumpa. Niestety, z szumnych zapowiedzi pozostał tylko ciąg nieśmiesznych min Steve'a Carrella.
Czytaj także: Majowe nowości Netflixa
Siły Kosmiczne – serial twórców „The Office"
Kiedy twórcy serialu „The Office" przygotowują się do zrealizowania kolejnego serialu komediowego, oczekiwania widzów muszą być wysokie. Kiedy dodatkowo zapowiadają, że nie będą robili klonu kultowej produkcji, tylko ukażą próbę realizacji planu prezydenta Trumpa, który miał pomysł stworzenia amerykańskich sił kosmicznych, mających skolonizować kosmos, oczekiwania jeszcze bardziej rosną. Niestety, potem następuje twarde lądowanie. I to już po obejrzeniu pierwszego odcinka serialu „Siły kosmiczne".
A mogło być tak pięknie, bo przecież mocarstwowe ambicje Donalda Trumpa to niemal gotowy pomysł na satyrę polityczną. Dwa lata temu prezydent zlecił stworzenie kosmicznych sił – bo to przecież kwestia bezpieczeństwa narodowego. A potem... przez półtora roku nic się nie działo. Być może scenarzyści liczyli, że rzeczywistość dostarczy im więcej inspiracji. Nie dostali jej, sami również nie wpadli na żaden pomysł i... mamy klapę.
Siły Kosmiczne - o czym jest serial Netflixa?
Oto generał Mark R. Naird, doświadczony pilot mający wielkie ambicje – ma pokierować szóstą formacją sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych – „Space Force", siłami kosmicznymi. Wyrusza do Kolorado, by tam z naukowcami oraz astronautami zrealizować plan powrotu na Księżyc – przed Chińczykami i Rosjanami. Nie jest to łatwe, więc Naird ciągle ląduje „na dywaniku".
Siły Kosmiczne – nic śmiesznego
Niestety, najzabawniejszy z całego serialu jest pomysł wyjściowy. Problem w tym, że nie jest on autorstwa scenarzystów, tylko... prezydenta USA. Absurdalny koncept Trumpa, by Stany Zjednoczone ni stąd, ni zowąd stały się potęgą kosmiczną, bo to kwestia „bezpieczeństwa narodowego", niemal prosi się o ostrą satyrę polityczną lub absurdalną komedię. Niestety, nic z tego. Serial jest po prostu nieśmieszny, z małymi wyjątkami. Na ekranie oglądamy parodystyczne wersje znanych polityków, których zapewne większość polskich widzów nie rozpozna. „Siły kosmiczne" mają w sobie coś z ostatnich odcinków „Ucha Prezesa" – są po prostu zbyt dosłowne. Są też równie nieśmiesznie, jak podobnie obiecująca produkcja HBO – serial Avenue 5, którą również recenzowaliśmy na naszych łamach.
Siły Kosmiczne – zmarnowany potencjał świetnej obsady
Aktorzy pomagają tylko nieznacznie. Steve Carrel stroi kolejne miny i nieustannie się wygłupia, co jednak wypada nieśmiesznie i niewiarygodnie. Grająca jego żonę Lisa Kudrow jest... po prostu Lisą Kudrow, Malkovich, grający poświęconego swej pracy bez reszty naukowca, jest cudowny – ale co z tego, skoro zabawny bywa tylko chwilami. Bardzo dobry jest Ben Schwartz jako rzecznik prasowy. Reszta jest milczeniem.
Siły Kosmiczne – czy warto zobaczyć?
Milczeniem, bo w przypadku „Sił Kosmicznych" po prostu nie ma się z czego śmiać. A trudno sobie wyobrazić większy grzech na koncie serialu z założenia komediowego.