S@motność w sieci. Pretensjonalne bzdury zamiast poruszających refleksji
Data: 2021-09-27 22:02:57S@motność w sieci zachwyca świetnymi zdjęciami i interesującymi eksperymentami plastycznymi reżysera i operatora – Witolda Adamka. Reszta – by użyć słów Szekspirowego bohatera – jest milczeniem. Film, który w założeniu miał być połączeniem melodramatu z traktatem o chaosie informacyjnymi i egzystencjalnej pustce okazuje się pretensjonalną bzdurą.
S@motność w sieci – opis filmu
Historia napisana przez Janusza L. Wiśniewskiego wydaje się jakby stworzona dla kina. Ewa pracuje w bliżej nieokreślonej korporacji w Warszawie. Jest kobietą zamężną, jednak pewnego dnia zauważa, że oddaliła się od swojego życiowego partnera. Owszem, zdarza im się czasem sypiać ze sobą, lecz prawie nie rozmawiają ze sobą i żyją właściwie „obok siebie”.
Czytaj także: Frankie – magiczne szkockie wybrzeże i fenomenalna gra aktorska
„Jest mi tak smutno teraz, że muszę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś obcy, kto nie może mnie zranić. Padło na Ciebie” – pisze w mailu, wysłanym na adres człowieka, który licytował na aukcji internetowej obraz oddający stan jej ducha. Okazuje się nim być Jakub – pracujący w Monachium genetyk i wykładowca akademicki. I tak między kompletnie obcymi osobami zaczyna się wymiana korespondencji. Zawiązuje się między nimi coraz silniejsza więź, wzajemna fascynacja, która przeradza się w wirtualny romans.
S@motność w sieci – recenzja filmu
Akcja nie klei się od samego początku. Ewa i Jakub rozmawiają ze sobą za pośrednictwem komunikatorów i piszą do siebie maile. Czytamy ich korespondencję (co powinno być wciągające, w końcu nic nie jest dla współczesnych tak interesujące, jak cudza prywatność), by jednak nie umknęło nam nic z głębokich przemyśleń i „poetyckich” (w praktyce – koszmarnie pretensjonalnych) słów bohaterów, aktorzy wspomagają widzów, czytając poszczególne kwestie zza kadru.
Czytaj także: Narodziny. Majstersztyk dramatu psychologicznego
By ciągłe oglądanie przemykających przez ekran liter nie znużyło widzów, Adamek serwuje im sporą dawkę efektów wizualnych – w większości całkiem udanych. Niestety nie zastąpi to spójnej fabuły i dobrze zarysowanych bohaterów. Ci zaś wydają się boleśnie puści i – mimo niewątpliwego talentu aktorskiego tak Chyry, jak i Cieleckiej – są kompletnie nieprzekonujący. Wszystkie postaci (a w filmie pojawia się aktorska „śmietanka”, m.in. Jan Englert, Anna Dymna czy Kinga Preis) po prostu wygłaszają pretensjonalne kwestie. Pełno tu pseudogłębokich refleksji na temat genetyki, natury ludzkiej i istoty geniuszu – tyle że kino to nie słowa. Kino to emocje.
Czytaj także: Dowód. Kto był prawdziwym geniuszem matematycznym?
W dodatku Wiśniewski, który pisał scenariusz wspólnie z Witoldem Adamkiem, nie potrafił zrezygnować z wielu zupełnie zbędnych wątków pobocznych. Gdy zdaje się, że fabuła zmierza już do punktu kulminacyjnego i bohaterowie za chwilę się spotkają, Jakub musi wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Sceneria Nowego Orleanu ukazanego tuż po przejściu huraganu Katrina, choć doskonale sfilmowana i po prostu fascynująca – jest zbędnym epizodem tej historii. Historii, która nie dość, że wydaje się wyjętą wprost z harlequina, to jeszcze stanowi luźny i po prostu nudny zlepek nie całkiem spójnie powiązanych ze sobą epizodów.
S@motność w sieci – czy warto obejrzeć?
Interesujące jest to, że na ekranie nie oglądamy typowej dla polskiego kina szpetoty blokowisk, ruin starych domów i środowiska złomiarzy czy alkoholików. Zamiast tego Adamek postanowił zająć się zupełnie innymi chorobami współczesnego świata – ludzkim odizolowaniem, chaosem informacyjnym oraz płynącym zewsząd hałasem i niemożnością skupienia się na sobie. Tyle że ukazał te wszystkie problemy wyłącznie na marginesie opowiadanej historii, nie potrafiąc się z nimi zmierzyć.
Czytaj także: Dzisiejsze czasy. Ostatni niemy film Charliego Chaplina
Nieocenioną zaletą wydają się więc nade wszystko zdjęcia. Warszawa w obiektywie Adamka jest miastem wręcz baśniowym, dużo bardziej efektownym niż oglądane również na ekranie panoramy Nowego Jorku czy Paryża. Niezła wydaje się także muzyka Ketila Bjornstada. To jednak nie starczy, by zrobić dobry (czy nawet – niezły) film. Dwugodzinna ekranizacja S@motności w sieci okazuje się więc porażką, choć jej twórcy i tak mają zapewniony sukces finansowy – miłośnicy prozy Wiśniewskiego z pewnością sprawią, że inwestycja się opłaci.