Rzezi nie będzie. Rozmowa z Gają Grzegorzewską

Data: 2014-08-26 10:01:29 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Lubi Pani czasem przypieprzyć czytelnikowi?

Raczej wstrząsnąć nim. Na gatunek kryminalny patrzę z kilku stron. Jako pisarka, jako recenzentka i jako czytelnik. Jako czytelnik i fan kryminałów zauważyłam jakiś czas temu, że już mało co jest w stanie zrobić na mnie wrażenie. Żadne soczyste opisy bebechów, żaden rodzaj patologii. Miałam taką smutną refleksję, że wszystko już było. I pomyślałam że może inni wielbiciele kryminału są tak samo jak ja złaknieni nowych, mocnych wrażeń. Zaczęłam więc szukać jakiejś niewykorzystanej niszy, nowych tematów. Albo chociaż nowego ujęcia starego tematu. Stąd nekrofilia w Grobie i kazirodztwo, tortury i dziecięca prostytucja w Betonowy pałac. Chciałam też, by czytelnik podczas lektury doświadczał dysonansu poznawczego, gdy straszny, ponury temat zostaje przełamany czarnym humorem. A język jest mocny, bo ta historia opowiedziana innym językiem byłaby po prostu nieautentyczna. 

Jeśli chodzi o sceny erotyczne, to są one niejako wpisane w gatunek. To obowiązkowy motyw. Wiem, że moi czytelnicy je lubią, więc dlaczego miałabym ich pozbawiać tej przyjemności? Portier w moim ukochanym Jubilacie, gdzie biuro wynajmuje moja mama, powiedział do niej oddając pożyczony Grób: „Proszę córce powiedzieć – mniej przekleństw, więcej seksu!” Przynajmniej jedną z tych próśb spełniłam...

Betonowym pałacu ukazuje Pani dzielnicę, którą rządzi przemoc i przestępczy półświatek. Nie pierwszy raz wkracza Pani w takie zakazane rewiry. Skąd wie Pani, jak się po nich poruszać, jak się w takich miejscach żyje, jak się w nich mówi?

Książkowe Osiedle jest miejscem fikcyjnym i w dużym stopniu przerysowanym, tak że momentami kryminał ociera się o urban fantasy. Ale miejsca podobne do Osiedla istnieją. W paru mieszkałam, w kilku spędzałam czas, jeszcze inne znam z opowieści. 

Część historii z Grobu i Betonowego pałacu jest prawdziwa. Język też jest prawdziwy, chociaż, oczywiście, też nieco „podrasowany”, bo taki całkiem autentyczny byłby dla czytelnika niestrawny. Bardzo lubię slang: jest dowodem na to, że język to żywy twór, który ewoluuje i ciągle się zmienia. Kiedyś sposób wyrażania się definiował grupę społeczną czy wiekową. Dziś wysokie miesza się z niskim, nowe ze starym. Tym samym slangiem posługują się różni ludzie. W dużym stopniu przyczynił się do tego internet, a zwłaszcza Facebook. Oczywiście są też słowa czy zwroty bardziej niszowe, czasami typowe tylko dla konkretnych dzielnic albo wąskiego grona znajomych. Część z nich, jeśli jest często używana, zostaje wchłonięta przez mainstream. 

 

"Dzielnica” to na pewno nie jest Kraków rodem z pocztówki, taki, jaki kochają turyści. 

Bo i Betonowy pałac to nie jest turystyczny folderek. Po otrzymaniu Nagrody Wielkiego Kalibru dostałam od prezydenta Majchrowskiego prezent i list z gratulacjami. Obawiam się że Betonowy pałac raczej nie przysporzy mi fanów w magistracie...

Więc który obraz Krakowa jest bliższy prawdy? W Betonowym pałacu trochę kpi Pani, pisząc chociażby o knajpach, do których nie wszedłby żaden prawdziwy mieszkaniec Krakowa, o tym, że tutejsi nie bardzo chcą wpuszczać obcych do swojego świata. 

Oba obrazy są prawdziwe. I równocześnie oba są przerysowane. Jeden drugiego nie wyklucza. Poza tym to nie jest jakaś specyfika Krakowa, każde miasto ma swoją reprezentacyjną stronę i ciemną stronę. To oczywiste, że jako tło kryminału ciekawsza będzie ta mroczna. 

Nie da się zaprzeczyć że Kraków jest dosyć ładnym miastem. Dosyć, bo poza pięknymi miejscami są tu też ohydne. I nie mówię tu o peryferiach, czy slamsach, tylko brzydocie, która jest obecna tuż obok tego, co ładne. Tych wszystkich koszmarnych nadbudówek na zabytkowych kamienicach, nie pasujących do niczego plombach, spożywczakach w miejscach dawnych kin, szyldach reklamowych szpecących budynki.

Wystarczy spojrzeć na kamienice na Rynku aby zobaczyć, że remonty często skończyły się na pierwszej kondygnacji. Ten reprezentacyjny wizerunek to dosłownie tylko fasada. To, jak część krakowian postrzega turystów, też nie jest jakimś niespotykanym gdzie indziej przejawem lokalnego nacjonalizmu. Narzekanie na przyjezdnych jest typowe dla mieszkańców miejscowości atrakcyjnych turystycznie. Niby każdy wie, że to ważna gałąź gospodarki ale ponarzekać trzeba.

A podobno chciała Pani pisać w stylu Agaty Christie. Tymczasem biorąc pod uwagę powyższe aspekty, bardzo daleko odeszła Pani od klasyki kryminału. Jeśli już, to Pani bohaterom bliżej do Chandlerowego Marlowe'a. Szczególnie Profesorowi - to typ co najmniej dwuznaczny, z zasadami, a jednak potrafiący ukazać naprawdę paskudne oblicze. 

Język, bohaterowie, tło, tematyka – owszem, nie mają nic wspólnego z książkami Agathy Christie.

Co więc pozostaje? 

Christie nadal natomiast pozostaje dla mnie mistrzynią jeśli chodzi o sposób układania zagadki i budowę opowieści. Podziwiam matematyczną logikę jej kryminałów. I mam też dla niej ogromny szacunek za łamanie schematów i konwencji kryminalnej - i to w różnych aspektach. Ten temat to taka moja specjalizacja, mogłabym o tym gadać godzinami. Jednak bohaterowie klasycznego kryminału byli dosyć schematyczni. O wiele bardziej atrakcyjny jest bohater skomplikowany i wewnętrznie sprzeczny, co do którego mamy wątpliwości, czy na pewno powinniśmy go lubić.

Julia Dobrowolska na dobre już zeszła na drugi plan? Po Grobie twierdziła Pani, że nie jest tą postacią zmęczona, ale w Betonowym pałacu odgrywa ona rolę raczej marginalną.

 Może nie marginalną: drugoplanową. Potrzebowałam jakiejś odmiany. Nie chciałam popaść w schematyczność. Zachciało mi się nowej perspektywy, nowego sposobu opowiedzenia historii. Nowy bohater to doskonały pretekst, by poeksperymentować ze stylem, klimatem, językiem, konwencjami. Ta zmiana była też konieczna po to, aby Julia nie zaczęła mnie irytować tak jak na przykład Poirot zaczął irytować Agathę Christie. Odczuwałam jakąś sadystyczno-masochistyczną przyjemność, pokazując ją oczami Profesora, który widzi w niej niesympatyczną, pozbawioną empatii, zachwyconą sobą, irytującą pindę, a do tego ograniczoną ignorantkę. On jest do niej bardzo uprzedzony, co nie zmienia faktu, że jego surowy osąd jest w dużym stopniu trafny. Julia była zbyt doskonała. Teraz lubię ją o wiele bardziej. I nie mam zamiaru rezygnować z tej postaci.

Niezbyt sympatyczni ludzie zaludniają strony Pani powieści. Niezbyt przyjemne jest też - nazwijmy to tak - tło społeczne, miejsce, w którym żyją. Zaczytuje się Pani w skandynawskich kryminałach?

O tak, sporo ich czytam. Mam też oczywiście swoich ulubionych autorów, takich jak Johan Theorin, Arlandur Indridason, Jo Nesbo, Yrsa Sigurdardottir, Carin Gerhardsen, Stefan Mani, Kjell Ola Dahl. Teraz czytam Moją walkę Knausgarda. To nie kryminał co prawda, ale niepokoi chyba nawet bardziej, bo to historia prawdziwa, bolesna, opowiedziana ze szczegółami.

Wracając do Agathy Christie - z mistrzynią kryminału łączy Panią z pewnością to, że akcja Pani powieści toczy się często w bardzo ograniczonej - lub wręcz zamkniętej - przestrzeni. Mieliśmy już małą wioskę, klub, żaglówkę, a teraz mamy krakowskie osiedle, na które nie zapuszcza się żaden stróż prawa. To zawęża grono podejrzanych, ale czy jednocześnie nie ogranicza i Pani?

Piszę poniekąd takie kryminały jakie sama lubię czytać. Zawsze wolałam te typu locked room niż takie, w których śledczy szuka igły w stogu siana. Już sama zamknięta przestrzeń ma w sobie coś złowróżbnego, niezdrowego. Od razu przychodzi na myśl ograniczenie, narzucenie zasad, chów wsobny, kontrola. Małe miasteczko za sielską fasadą może być wylęgarnią patologii. Knajpa pod ziemią przypomina lochy. Ludzie, zgromadzeni na niewielkiej przestrzeni łódki, skazani na siebie i od siebie zależni w dodatku muszą podporządkować się hierarchii, bo posłuszeństwo względem kapitana jest obowiązkowe. W takiej sytuacji ludzie muszą zacząć doprowadzać się do szału. 

Osiedle jest jak państwo, w którym panuje dyktatura. Jego obywatele nie są wolni, obowiązują ich zasady, których przestrzegania sami pilnują. Wszystkie te miejsca to jakieś wspólnoty. Jeśli ktoś się wyłamuje, nie stosuje do zasad, nie pasuje, chce być inny, musi być napiętnowany. Zawsze bałam się miejsc i instytucji, które narzucały jakieś zachowania, gdzie nie wolno było kwestionować autorytetów, a zachowanie odbiegające od wzorca skazywało na ostracyzm.


W powieściach Christie czytelnik mógł towarzyszyć głównym bohaterom w rozwiązywaniu zagadek, mógł prowadzić własne śledztwo. Tymczasem w Betonowym pałacu, choć zagadki mamy co najmniej dwie i dwutorowo toczy się śledztwo, raczej trudno byłoby czytelnikowi znaleźć tropy, pozwalające na samodzielne rozwiązanie zagadki. 

Oj, nieprawda. Takie tropy istnieją. Niektóre nawet na samym wierzchu, o kilku piszę wprost, na zasadzie „pod latarnią najciemniej”. Dotyczy to każdego z wątków. 

Gdy czyta się doceniane ostatnio powieści kryminalne, nie sposób nie zwrócić uwagę na to, że bardzo dużą rolę odgrywają w nich szczegóły. Każdy z autorów próbuje w jakiś sposób "uszlachetnić" swoje powieści - Marek Krajewski czy Agnieszka Krawczyk zanurzając się w historii, Katarzyna Bonda – ukazując kulisy pracy profilerki, Pani - zaglądając na blokowisko i trochę wchodząc w rolę "kryminalnej Masłowskiej". Tradycyjny kryminał się skończył?

Ale czym naprawdę jest tradycyjny kryminał? Za praojca kryminału uważa się ETA Hoffmana, potem był Poe. Następnie Arthur Conan Doyle. Chandler tworzył w tym samym czasie, co Christie, a ich dzieła mają ze sobą niewiele wspólnego. Wszystkich ich uważa się dziś za klasyków, chociaż te kryminały są zupełnie różne. Christie łamała reguły gatunku i eksperymentowała z nim już w latach dwudziestych. Kryminał od początku był bardzo zróżnicowany. Żaden inny gatunek nie dzieli się na tyle podgatunków. Ma też największe aspiracje by się ocierać o literaturę wysoką. Nikt nie nazwałby Złego Tyrmanda, trylogii Świetlickiego albo Imienia Róży Eco po prostu kryminałem... Pynchon czy Nabokov też garściami czerpali z konwencji kryminału. A taka Zbrodnia i kara - to kryminał czy nie? To właśnie ta różnorodność sprawia, że popularność kryminałów nie spada. 

Wydawca obwołał już Panią "najgorętszym nazwiskiem polskiego kryminału". Muza twierdzi, że królową polskiego kryminału została właśnie Katarzyna Bonda. Możemy liczyć na pojedynek? A może dokonał się już zamach stanu? 

Cieszę się, że te książki nie wyszły w tym samym czasie, bo lubię Kasię i taka rywalizacja byłaby w jakiś sposób nieprzyjemna. Rozumiem jednak, że starcie dwóch blondynek w grze o tron to zawsze atrakcyjne widowisko. Nie będzie jednak żadnych rzezi – muszę rozczarować. Wymieniamy się swoimi książkami w zupełnej zgodzie. Dostałam już Pochłaniacza z dedykacją „od królowej Warszawy dla cesarzowej Krakowa”... Poza tym piszemy zupełnie inaczej. Nadawanie autorom tytułów jest tak popularnym i wszechobecnym zabiegiem, że moim zdaniem nie ma już prawdziwej mocy przekonywania. Nie ma tygodnia bez nowego autora okrzykniętego ojcem, królem, księciem, papieżem, carem. Prawdziwą wylęgarnią takich osobistości jest Skandynawia. A skoro tamten obszar jest w stanie pomieścić tyle koronowanych głów, to i u nas znajdzie się miejsce dla dwóch lub nawet kilku królowych. 

Bardzo różne rzeczy robiła Pani w życiu, bo z pisania nie dało się utrzymać. Pracowała Pani w księgarni, była Pani modelką, kelnerką, sekretarką. Przydało się Pani takie doświadczenie? No i czy skoro została Pani nową królową, może już Pani zapomnieć o innych zajęciach poza pisaniem? Bo Betonowy pałac zapowiadała Pani od dawna, a miłośnicy Pani twórczości musieli nań czekać prawie dwa lata. Kiedy ukaże się następna książka?  

Mam nadzieję, że na następną czytelnicy nie będą musieli aż tyle czekać. Z drugiej strony pośpiech nie jest wskazany. Na razie żyję głównie z innych zleceń, nie tylko z książek. Cieszę się jednak, że tylko z pisania, bo w każdym miejscu pracy, jakie zaliczyłam, strasznie się męczyłam. Praca kelnerki to koszmar – ciężka fizycznie, źle płatna i nikt jej nie szanuje. Trzeba mieć w niej ogromną cierpliwość i dystans. Równocześnie uważam, że każdemu by dobrze zrobiło, jakby sobie popracował przez jakiś czas jako kelner albo przynajmniej przeczytał Zaklęte rewiry Worcella. Od tamtego czasu odrzuca mnie od ludzi traktujących źle kelnerów albo zostawiających za małe napiwki. 

Z każdej pracy coś wyniosłam, jakąś wiedzę czy umiejętność. Głównie jednak wyniosłam przekonanie, że wiem, czego nie chcę robić.

Nie wiem, czy chciałabym się ograniczać tylko do pisania książek. Oczywiście pisanie książek sprawia mi największą przyjemność, ale potrzebuję też odmiany i nowych wyzwań. 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - violabu
violabu
Dodany: 2014-08-26 10:20:52
0 +-
Na podstawie powyższego wywiadu stwierdzam, że pani Gaja Grzegorzewska to inteligentna i interesująca dzięki swej osobowości kobieta.

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje