Co to jest szczęście? Wywiad z Robertem M. Rynkowskim
Data: 2021-03-25 15:48:51– Wydaje się, że klucz do walki o szczęście to życzliwi i dobrzy ludzie wokół nas – mówi Robert M. Rynkowski, autor książki Szczęśliwy zegar z Freiburga (Wydawnictwo Dwukropek).
Co to jest szczęście?
Dobre pytanie! Na dodatek takie, nad odpowiedzią na które ludzie biedzą się od wręcz tysięcy lat. I nie wiem, czy ktokolwiek znalazł w pełni zadowalającą odpowiedź. Ale spróbuję na nie odpowiedzieć, choć może nieco przewrotnie. Kiedyś miałem w swojej biblioteczce książkę Władysława Tatarkiewicza O szczęściu. I nawet ją przeczytałem. Z jej pomocą być może potrafiłbym fachowo odpowiedzieć na Pani pytanie. Tyle że książkę pożyczyłem koledze, kolega mi jej nie oddał, a ja teraz nie mogę się podeprzeć autorytetem Tatarkiewicza. Nie pamiętam, jak określał on istotę szczęścia, ale pamiętam, który okres w życiu człowieka wskazywał jako najszczęśliwszy. Wbrew powszechnym przekonaniom, nie jest to młodość ani dzieciństwo. Jest to wiek średni, kiedy z reguły jesteśmy w miarę zdrowi i silni, u szczytu kariery i możliwości zawodowych, otoczeni rodziną i przyjaciółmi. Czym w takim razie byłoby szczęście? Brakiem trosk związanych z niedostatkiem, chorobą, podporządkowaniem innym, a jednocześnie możliwością samorealizacji, osiągania postawionych sobie celów.
Karol, bohater książki Szczęśliwy zegar z Freiburga, to nastolatek, którego życie zdążyło już mocno doświadczyć. Ciężki wypadek ojca wydaje się kroplą przepełniającą czarę. Jak w takich okolicznościach młody człowiek może wykrzesać siłę, by walczyć o szczęśliwe życie?
Dlaczego Karolowi się udaje to zrobić? Tylko i wyłącznie dlatego, że wokół niego są ludzie, którzy pomagają mu tę siłę z siebie wykrzesać. Nie za pomocą taniego pocieszania, że wszystko będzie dobrze, ale będąc przy nim, wspierając go, towarzysząc mu. Wydaje się, że to jest klucz do walki o szczęście: życzliwi i dobrzy ludzie wokół nas. Bez nich Karol na pewno nie dałby rady.
Skąd u dzieci pojawia się przeświadczenie, że są winne tragicznych wydarzeń lub sytuacji dotykających ich rodziców?
To trudne pytanie i właściwie nie znam na nie odpowiedzi. Mogę tylko przypuszczać, że dzieci tak jak my, dorośli, szukają związków przyczynowo-skutkowych. Skoro jest jakaś tragedia, to musi mieć jakąś przyczynę. I ktoś musi być winny, bo przecież my, dorośli, niczym w procesie sądowym, zawsze wskazujemy winnych, my wiemy, że zawsze ktoś musi być winny. No i dzieci często wskazują siebie jako tych winnych, bo przecież mądrzy dorośli nie mogą być niczemu winni. Ale takie przekazywane dzieciom myślenie czasami obraca się przeciwko nam. Pewna moja znajoma pięciolatka, pewnie spodziewając się, że mama nie będzie zadowolona, gdy zobaczy jej ubłocone po spacerze z tatą spodnie narciarskie, powiedziała do niego z wyrzutem: „To twoja wina! Bo mnie nie pilnowałeś”.
Trudne doświadczenia sprawiają, że szybciej się dorasta?
Jestem przekonany, że tak. Powiedziałbym, że w ogóle jakiekolwiek doświadczenia wymagające pewnego zmierzenia się ze światem i z życiem sprawiają, że się dorasta. Nie muszą być nawet specjalnie trudne. Wydaje mi się, że dzisiaj dzieci i młodzież są przesadnie chronione przed wszelkimi potencjalnymi zagrożeniami. Rzadko wypuszcza się je same z domu, są odwożone do szkoły, na inne zajęcia, niektóre w ogóle nie wychodzą na podwórko, i to nie z powodu pandemii czy tego, że tak bardzo kochają siedzenie przed komputerem. Duża część z nich ma niewiele doświadczeń pozwalających poczuć jakikolwiek przedsmak dorosłości.
Przedmioty mogą przynosić szczęście – jak tytułowy zegar z Freiburga?
Wielu z nas wierzy, że tak jest. A przynajmniej, że chronią przed nieszczęściem. Łatwo w to uwierzyć na przykład żołnierzowi, który nie zginął, bo kula utkwiła w książce, którą miał w kieszeni, albo w medaliku, który miał na szyi. Nic dziwnego, że ktoś taki będzie twierdził, że taki przedmiot przynosi mu szczęście. Znamy sportowców, którzy są przekonani, że tylko w określonych butach czy rękawicach mogą odnosić sukcesy. Oczywiście, za ciasne buty mogą przyczynić się do przegranej. Ale żadne buty nie spowodują wygranej, jeśli nie będzie solidnego treningu. Żaden też medalik czy książka w kieszeni nie ochronią nas przed pociskami, jeśli nie będziemy się kryć.
Upływ czasu nieczęsto kojarzy się ze szczęściem. Pan zestawił te dwa określenia, tworząc „zegar szczęścia"...
Ciekawe pytanie, trochę mnie Pani zaskoczyła, bo tak na to zestawienie nie patrzyłem. Ten książkowy zegar raczej ma być zegarem przynoszącym szczęście, sprawiającym, że człowiek jest szczęśliwy. Ale samo zestawienie tych słów rzeczywiście może wywołać również takie skojarzenie. Myślę, że upływ czasu przestaje wiązać się ze szczęściem dopiero w pewnym wieku, wtedy, gdy zaczynamy widzieć, że tego czasu zostaje nam już coraz mniej. Najpierw czekamy na dorosłość, pośpieszamy czas, żebyśmy prędzej mogli być samodzielni. Potem oczekujemy pierwszej pracy, spodziewamy się dzieci, towarzyszymy tym dzieciom w ich dorastaniu i znowu czekamy, aż zaczną chodzić, samodzielnie jeść, wiele rzeczy robić samodzielnie. A potem wielu z nas właściwie nie ma już na co czekać, a do tego dochodzą wszelkie uciążliwości związane z wiekiem.
W książce Szczęśliwy zegar z Freiburga pokazuje Pan, że pozytywka umieszczona w zegarze może być czymś więcej niż uroczym i miłym dla ucha dodatkiem...
Tak, bo to niezwykła pozytywka, będąca wynikiem ludzkiej pasji i z wyjątkową muzyką. Pewnie by nie była czymś więcej, gdyby nie ta szczególna muzyka w niej zapisana. Są melodie z pozytywek, również tych współczesnych, z którymi jesteśmy tak osłuchani, że reagujemy na nie wręcz alergicznie. Ja na przykład boję się otwierać pocztówki urodzinowe z pozytywką, żeby nie usłyszeć „Happy birthday to you”.
Melodia zaklęta w zegarze może dawać nadzieję? Siłę? Może leczyć, uzdrawiać?
To zależy od tego, z czym nam się kojarzy. Jeśli z przyjemnymi i szczęśliwymi chwilami, z ukochaną osobą, to wtedy może tak się dziać. Pewnie jest to doświadczenie nie tylko moje, ale są takie utwory, które gdy tylko słyszę, przywołują określone wspomnienie. Po prostu tak mocno związały się z danym wydarzeniem, danym czasem, że je wydobywają z pamięci. Jeśli jest to dobre wspomnienie, to taka melodia może dać siłę. W mojej książce taka muzyka jest akurat zaklęta w zegarze, ale może ona być zaklęta w płycie czy w komputerze albo smartfonie.
Zegar to użytkowy przedmiot, bez którego trudno żyć. Czy obok praktycznego przeznaczenia czasomierzy wiążą się z nimi jakieś symboliczne przekazy?
W malarstwie przez wiele wieków zegar był symbolem ludzkiej przemijalności, jego obecność miała wskazywać, że życie ludzkie jest krótkie. Może był pewnym „straszakiem", mającym skłaniać do walki o swoją duszę, ale wskazywał też inny ważny aspekt. Bo skoro jesteśmy na tym świecie ledwie chwilę, to może trzeba tę chwilę dobrze wykorzystać? Po prostu żyć? Oczywiście na tyle, na ile w danych okolicznościach jest to możliwe – dopowiem. Zegar może być też symbolem zagłady, odmierzać czas do zagłady… No i widzi Pani, przychodzą mi do głowy same złowieszcze symboliczne znaczenia czasomierzy. To może jest też odpowiedź na pytanie, dlaczego zegar raczej nie kojarzy się ze szczęściem.
Kolekcjonuje Pan zegary? Ma Pan do tych przedmiotów sentyment? Czy przeżył Pan przygodę, w której ważną rolę odegrał zegar?
No i muszę Panią rozczarować, bo żadnej przygody z zegarem w znaczącej roli nie przeżyłem. Również nie kolekcjonuję zegarów. Ale fascynują mnie mechanizmy zegarowe. Te tradycyjne, z kółkami zębatymi i sprężynami. Lubię obserwować, jak pracują, zachwyca mnie ich precyzja. Poza tym pod tym względem jestem tradycjonalistą. Wiem, że smartwatche mają wiele ciekawych i przydatnych funkcji, tyle że mają też podstawową wadę: nie są zegarkami mechanicznymi.
W książce Szczęśliwy zegar z Freiburga ważną rolę odgrywa miejsce akcji. Czy z Suwalszczyzną związane są jakieś legendy, podania, historie o zegarach lub zegarmistrzach?
Kojarzę właściwie jedną legendę, w której zegar odgrywa znaczącą rolę. Wyjaśnia ona, skąd w jeziorze Wigry wzięła się ryba sieja. Otóż dawno temu w słynnym klasztorze wigierskim mieszkali pochodzący z Włoch bracia kameduli. Kucharzem był brat Barnaba. Któregoś razu pomyślał, że przyrządziłby dla przeora sieję na śniadanie. Ale siei w Wigrach nie było. Od razu zjawił się usłużny diabeł, który zaproponował, że w zamian za duszę Barnaby sieję mu przyniesie. Sieja miała być z Włoch, świeżutka i dostarczona do północy. Diabeł poleciał wykonać zadanie, a Barnaba zastanowił się, co najlepszego narobił. Pobiegł do przeora po ratunek, a ten mu doradził, by gdy zobaczy wracającego diabła, wskazówki zegara na wieży w klasztorze przesunął na dwunastą. Tak też Barnaba zrobił, a wściekły diabeł, przekonany, że się spóźnił, upuścił sieję do Wigier i odleciał. I odtąd jest ona w jeziorze. No i widzi Pani, przez tę prostą legendę dochodzimy do jeszcze jednego ważnego aspektu związanego z czasem i zegarami. Często na różne sposoby chcemy czas oszukać. Na przykład przesuwając o godzinę wskazówki zegarów wiosną i jesienią. To jesienne przesunięcie przyjmuję ze zrozumieniem, ale to wiosenne…
Czy z czasem przeczytamy o kolejnych przygodach Karola, Kasi i Jolaki? Czy przygotowuje Pan kontynuację Szczęśliwego zegara z Freiburga?
Myślę, że nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że jest bardzo prawdopodobne, że czytelnicy będą mogli poznać kolejne przygody trojga młodych przyjaciół. Prace nad kontynuacją Szczęśliwego zegara z Freiburga są bardzo zaawansowane. A jaki będzie ich finał, czas pokaże.
Książkę Szczęśliwy zegar z Freiburga kupicie w popularnych księgarniach internetowych: