W niedalekiej przyszłości, w roku 2030, na Syberii trwają prace badawcze. Międzynarodowy zespół obserwuje topnienie wiecznej zmarzliny i poszukuje m.in. patogenów, które – uwalniając się z lodu – mogą zaatakować ludzkość. Natrafia na szczątki dziewczynki sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat. Staje się to źródłem wydarzeń, którym badania miały w jakiś sposób zapobiec. Pojawia się wirus, który niezwykle szybko i zdradliwie atakuje ludzi, prowadząc do ich szybkiej, bolesnej śmierci. Nauka i medycyna są w zasadzie bezradne, ofiar przybywa, choć intensywne poszukiwania antidotum lub choćby środka spowalniającego chorobę trwają.
Wchodzimy w tę wizję przyszłości, śledząc losy kilku postaci. Ich problemy, rozterki, zmagania ze sobą i ze spustoszeniem, jakie sieje patogen. Ponad połowa książki nie jest typową fantastyką. Jest zbiorem psychologicznych portretów kilku osób. Jest opisem rozmaitych postaw ludzkich wobec groźnej pandemii, znacznie poważniejszej w skutkach niż chociażby słynna dwudziestowieczna hiszpanka. Pokazuje, jak niektórzy próbują radzić sobie z bólem, stratą, śmiercią bliskich, poczuciem obowiązku, samotnością. Można odnieść wrażenie, że te postawy, zachowania są dość wybiórcze. Inne wrażenie to odczucie, że w powieści jest dużo emocji, ale raczej opisanych niż oddanych. Więcej autentyzmu jest w ukazaniu relacji, czyli czegoś, co jest dla człowieka znaczące. Z tym, że Nagamatsu pokazuje raczej problemy z budowaniem czy utrzymaniem relacji niż ich siłę. Koncentruje się mocno na tym jak relacje mogą być niszczone przez czynniki destrukcyjne – zarówno zewnętrzne, jak i związane z ludzkimi postawami, zachowaniami.
Powieść Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach jest utrzymana w dość ponurym klimacie, dosyć azjatyckim. Niby gdzieś tam pojawia się światełko nadziei ukrytej w gwiazdach, ale głównie pod koniec historii. Czystej nauki nie ma w niej zbyt wiele, na pewno nie w specyficznym działaniu wirusa czy w pewnej poddanej eksperymentom śwince, która w szybkim tempie staje się inteligentna. Nie w zakończeniu, które przypomina fantastyczne teorie Ericha von Dänikena o ingerencji kosmitów w powstanie i rozwój życia na Ziemi. W tym momencie jest to raczej fantasy niż sf. Do sfery science należą elementy dotyczące badań naukowych, rozwiązań technologicznych czy technicznych. I ludzkich zachowań, które mimo upływu lat za wiele się nie zmieniają.
Ten debiut amerykańskiego pisarza Sequoia Nagamatsu jest ciekawy, ale lektura jest w dużej części dość nużąca i przygnębiająca. Nie wywołuje też takich emocji, jakich można by się spodziewać po tematyce. Nie jest to jeszcze proza w pełni dojrzała i dobrze przemyślana. Osadzona jest w nurcie literatury dystopijnej, gdzie ludzkość musi walczyć o przetrwanie. Narracja jest ciężka. Autor zajmuje się zawodowo prozą eksperymentalną jako redaktor naczelny kwartalnika i to znajduje odzwierciedlenie w powieści Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach.