Recenzja serialu „Belle Epoque". W ćwierć drogi na Zachód
Data: 2017-02-17 17:39:26Potęga konwencji
Bo - powiedzmy to otwarcie - TVN nie jest i nigdy nie będzie HBO - stacją kodowaną, do której dostęp jest w większości przypadków po prostu płatny. Nie jest też Netflixem, budującym swą potęgę na użytkownikach opłacających comiesięczny abonament. Jest telewizją ogólnodostępną, bazującą na zasięgach, pozwalających jej pozyskać najbardziej atrakcyjnych reklamodawców. Nie może pozwolić sobie na przesadne eksperymentowanie formą.
Scenariuszowe niedociągnięcia
Zapewne natomiast stacja mogłaby pozwolić sobie na naprawdę dobry scenariusz - gdyby tylko ktoś w Polsce potrafił takie scenariusze pisać. Fabuła zaś jest niezła, choć raczej przeciętna niż przesadnie odkrywcza. Początek XX wieku. Oto niejaki Jan Edigey-Korycki (Paweł Małaszyński) powraca po latach do cesarsko-królewskiego Krakowa. Wraca i - oczywiście - z miejsca trafia na trop mordercy, którego ofiarą padła niegdyś jego matka. Przy pomocy przyjaciół, pionierów w dziedzinie kryminalistyki, zabiera się do szukania sprawcy zbrodni. Jego wyjątkowa wnikliwość sprawi, że w kolejnych odcinkach Jan dołączy do krakowskich stróżów prawa i rozwiązywał będzie kolejne zagadki kryminalne. Zagadki umiarkowanie widza angażujące. „Belle Epoque” pod względem intrygi to raczej przyzwoity procedural w realiach historycznych niż nowy „Sherlock”. Przyznam, że mnie zaciekawiło, jakie jeszcze zagadki rozwiązać będzie musiał Edigey-Korycki, ale nie na tyle, by nie dostrzec słabostek fabuły.
Dwa pierwsze odcinki serialu są bardzo do siebie podobne. Pierwszy wydaje się słabszy, bo opiera się na zbyt dużym zbiegu okoliczności. Być może należało nieco lepiej obmyślić wątek dotyczący śmierci matki Jana i potraktować go jako łącznik pomiędzy kolejnymi odcinkami? Bo obecnie wiąże je jedynie uczucie Jana do Konstancji - kobiety, której brata mężczyzna niegdyś miał zastrzelić. Prawdopodobnie w kolejnych odcinkach dowiemy się nieco więcej o przyczynach brzemiennego w skutki pojedynku - tymczasem jednak twórcy podrzucają nam zbyt mało tropów, byśmy mogli w tę opowieść w pełni się zaangażować.
Zbyt pięknie
Ale niedociągnięcia fabularne są tu tak naprawdę problemem drugorzędnym. O wiele większym problemem jest fakt, że wszystko, co widzimy na ekranie, jest po prostu zbyt piękne, byśmy mogli w tę iluzję uwierzyć. Ubrania bohaterów są zbyt czyste, wyprasowane (!), meble - zbyt nowe, jakby wprost wzięte ze sklepu, ulice - niemal sterylne. Bo fakt, że ktoś porozrzucał na nich trochę siana albo to, że zmoczył je udającą deszcz wodą to zdecydowanie za mało. Skansen, w którym kręcone były sceny z drugiego odcinka (Muzeum Wsi Kieleckiej?) w serialu pozostaje skansenem, nie jest zaś podkrakowską wsią z końca XIX czy początków XX wieku. Widać, że w dekoracje i stroje zainwestowano sporo pieniędzy, ale jest to - niestety - raczej wada niż zaleta produkcji TVN. Być może gdyby zrezygnowano z tak mocnego doświetlenia planów, całość wypadłaby lepiej. A tak - jest, jak jest.
Ogromny problem mam z muzyką w „Belle Epoque”. Rozumiem, że w produkcjach historycznych można wykorzystywać współczesne instrumentarium. Ale ta wykorzystania w serialu TVNu jako żywo przypomina rockową wersję melodii ze znanych westernów. Na jej tle „ostatni sprawiedliwy” Edigey-Korycki w samo południe przemierza krakowskie uliczki i brakuje tylko toczącego się po ulicy kłębka wyschniętej pustynnej trawy. Jeśli nawet sterylność scenografii nie zburzy atmosfery, uczynić to może muzyka.
Problem z wiarygodnością
Muzyka, ewentualnie: wiarygodność całej produkcji. Twórcy odtwarzają ówczesną obyczajowość czy realia w sposób raczej mało przekonujący - prostytutki na przykład nagabują tu klientów pod murami klasztoru (istniało wówczas wprawdzie zjawisko legalnej prostytucji, ale kobiety wykonujące ten zawód musiały - przynajmniej na ulicach - zachowywać się nader obyczajnie). Bohaterowie zachowują się zbyt współcześnie, mówią też językiem będącym jakimś dziwnym połączeniem mowy współczesnej i nielicznych archaizmów.
Sam Jan jest człowiekiem wielce światowym - był w chińskim więzieniu, odwiedził też Nowy Jork, a wszystko to w ciągu krótkiego czasu pomiędzy pojedynkiem z niedoszłym szwagrem a powrotem do Krakowa po śmierci matki. Stróże prawa nie dostrzegają, że w mieście grasuje seryjny morderca (przypomnijmy: Kraków w owym czasie był miastem może z setką tysięcy mieszkańców, a zabójstw odnotowywano może dziesięć rocznie), a od razu widzi to kompletny amator. Tuż obok „posterunku" mieści się coś na kształt bardzo nowoczesnego jak na owe czasy laboratorium kryminalistycznego, w którym pracuje dziewczyna studiująca niegdyś w Paryżu, do pracy dojeżdżająca rowerem i nosząca spodnie, fizjonomią mocno przypominająca Marię Skłodowską. Co robi w Krakowie, mając do dyspozycji Paryż? Po co wróciła?
Swoją drogą: w przypadku metod kryminalistycznych twórcy, którzy rzekomo podczas pisania scenariusza inspirowali się autentycznymi sprawami z kronik mieli do dyspozycji nie lada gratkę - mogli wykorzystać choćby postać Leona Wachholza, ojca polskiej kryminalistyki, działającego ówcześnie w Krakowie i odtworzyć jego sposoby pracy. Zamiast tego nakreślili portrety rodzeństwa Skarżyńskich - pionierów kryminalistyki.
Przyzwoite aktorstwo
W tym miejscu wypada przez chwilę pochylić się nad tym, jak w serialu poradzili sobie aktorzy. I tu zaskoczenie - jest po prostu nieźle. Małaszyńskiemu w chwili obecnej daleko do aktorskiego mistrzostwa, ale wypada co najmniej przyzwoicie. Owszem, widać, że przede wszystkim gra, nie staje się swoim bohaterem ani nie bawi się rolą. To dużo lepiej wychodzi - i tu duże zaskoczenie - Olafowi Lubaszence, który bywa autentycznie zabawny, choć można odnieść wrażenie, że za bardzo próbuje „grać Jerzym Stuhrem”. Świetnie wypada Eryk Lubos w roli przyjaciela, a zarazem pomocnika głównego bohatera, bardzo wyrazista jest Vanessa Aleksander. Wszystkich nieco krępują miejscami drętwe dialogi, ale ogólnie aktorstwo nie wywołuje w „Belle Epoque” zgrzytu zębów, choć wypada miejscami nieco teatralnie.
Rozbuchany marketing
Prawdopodobnie największym problemem tej produkcji była przesadna fantazja specjalistów od marketingu, według których serial „Belle Epoque” miał być polską odpowiedzią na chociażby „Tabu”. Niestety, w takim kontekście serial TVN-u zupełnie się nie broni. O wiele lepiej wypada za to, jeśli zestawić go z większością polskiej produkcji telewizyjnej. Owszem, dźwięk ma równie słaby jak większość polskich seriali, jednak poza tym wyróżnia się raczej in plus.
Przyzwoite aktorstwo, inscenizacyjny rozmach, przyzwoity (choć - powtórzmy - nie pozbawiony wad) scenariusz - nie dziwię się, że premierowy odcinek obejrzały trzy miliony widzów. Nie zdziwię się też, jeśli z czasem oglądalność produkcji niewiele spadnie. Bo „Belle Epoque” w polskiej telewizji rzeczywiście wyznacza nowe standardy. Może jeszcze nie zachodnie, może jeszcze trącące myszką, ale przynajmniej próbuje wyjść poza poziom „Klanu” czy „Na Wspólnej”. I - co też jest bardzo ważne - ci, którzy go oglądają, nie muszą przy tym korzystać z serwisów streamingowych o wątpliwej podbudowie prawnej.
Dodany: 2017-07-26 12:48:44
Dodany: 2017-06-23 17:30:09
Dodany: 2017-06-23 17:26:30
Dodany: 2017-04-23 13:38:48
Dodany: 2017-03-24 11:29:06
Dodany: 2017-02-19 08:51:03
Dodany: 2017-02-18 22:06:37