Przysięga. Piękno zatrzymanego kadru

Data: 2021-10-31 12:55:31 Autor: Magdalena Kempna
udostępnij Tweet

„Wydaje mi się, że właśnie miałam déjà vu. Czuję się tak, jakbym obejrzała po raz drugi ten sam film – Hero albo Dom Latających Sztyletów”. Fragment rozmowy zasłyszanej po wyjściu z sali kinowej dał mi do myślenia. Zaledwie kilka dni wcześniej, na jednej z amerykańskich stron internetowych, zbierających dane dotyczące opinii publiczności o wchodzących na ekrany filmach, znalazłam ciekawą tabelkę, w której podawano odsetek widzów oceniających najnowszy film Chena Kaige pod kątem „świeżości” (freshness). Zaledwie 29% recenzentów przyznało Przysiędze tę kojarzącą się raczej z przydatnością produktów żywnościowych do spożycia zaszczytną cechę. Cała reszta, czyli ponad 70% widzów, określiła film jako rotten. Byłaby zatem Przysięga przykładem filmowego zgniłka, próchna wprowadzonego na ekrany przez pragnącego „wstrzelić się” w gusta masowej widowni reżysera, dziesiątej wody po doskonałym kisielu dzieł takich jak Przyczajony tygrys, ukryty smok Anga Lee czy Hero Zhanga Yimou?

Przysięga – opis filmu

Zasłyszana przypadkiem opinia wydaje mi się słuszna: Chen Kaige z całą pewnością niczego nowego nie wymyślił. Ale też nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wymyślać nie zamierzał. Przysięga to jeden z tych filmów, do których trudno jest się ustosunkować współczesnemu widzowi, przyzwyczajonemu do tego, że każdą opinię można wyrazić – jak ma to miejsce w większości czasopism czy portali internetowych – liczbą gwiazdek czy cyfrą w skali od 0 do 10. Trudno jest bowiem jednoznacznie ocenić coś, co balansuje na bardzo cienkiej granicy między prostackim naśladownictwem a mądrą ironią.

Czytaj także: Pusty dom. Oniryczny, delikatny i niezwykle intymny film

Weźmy zatem pod uwagę pierwszą możliwość: Chen Kaige, wielokrotnie nagradzany, słynny przedstawiciel tzw. „piątej generacji chińskich reżyserów”, zazdroszcząc Zhangowi Yimou popularności, jaką dała mu dylogia Hero Dom Latających Sztyletów, postanowił nakręcić film komercyjny, bogaty we wszystko to, czym wymienione przed chwilą obrazy zasłynęły: scenograficzną perfekcję, wyszukaną estetykę, atmosferę magiczności, oszołamiające efekty specjalne. W rezultacie powstało wtórne pod względem fabularnym i estetycznym dzieło, opowiadające o tym, jak mała, przemierzająca spustoszony przez wojnę kraj sierota składa napotkanej na swej drodze bogini przysięgę, zgodnie z którą w zamian za ofiarowane jej urodę i dostatek będzie się musiała pogodzić z tym, że każdy mężczyzna, którego w przyszłości pokocha, zostanie jej odebrany.

Czytaj także: Rozpustnik. Obraz inspirowany życiem poety Johna Wilmota

Konsekwencje wyboru dają o sobie oczywiście znać: dorosła już – nie sierota, lecz księżniczka – nie może zaznać szczęścia w miłości. Opowieść o bolesnej drodze do poznania samej siebie i swych najgłębszych pragnień, jaką przebywa fatalna piękność, splata się z historią – należącego do starającego się o względy księżniczki generała – niezwykłego niewolnika, niewiarygodnie szybkiego biegacza, który również musi odkryć swoją prawdziwą tożsamość. Dzieje nietypowego trójkąta miłosnego pełne są nieoczekiwanych (z pozoru) zwrotów akcji, jako że wszystkim bohaterom zagraża okrutny i zaborczy Książę Północy, pragnący unicestwić generała i uczynić z pięknej księżniczki niewolnicę.

Przysięga – recenzja filmu

W rezultacie pełno jest w filmie wygenerowanych komputerowo scen pościgów i walki, bardzo podobnych do tych znanych nam z filmów Zhanga Yimou i Anga Lee. Obraz mieni się tysiącem barw, postaci pojawiające się na ekranie wydają się nie odczuwać konsekwencji prawa powszechnego ciążenia, przeżywane przez nie namiętności są niezwykle płomienne, odwaga nieskończona, a nastrój całości iście baśniowy. Z tej perspektywy Przysięga wygląda jak film przeznaczony wyłącznie dla koneserów estetyki w stylu Hero, a i tych nie powinna zadowolić, wszak niektóre efekty specjalne wydają się niedopracowane, w samym zaś obrazie pojawiają się pewne niekonsekwencje, w związku z którymi trudno jest widzowi nie myśleć o tym, że to, co ogląda, jest dziełem komputera.

Czytaj także: Kinsey. Pionier badań nad seksualnością

Jest w Przysiędze jakiś element dysharmonii, coś, co sprawia, że nie ogląda się tego filmu dobrze, w stanie oczarowania, w jaki łatwo wprowadzają dzieła Zhanga Yimou. Sceny, w których twórcy obrazu zdają się najbardziej nawiązywać do konwencji Hero i Domu Latających Sztyletów, dźwięczą niczym struna bliska pęknięcia – nie trzeba być szczególnie uważnym widzem, by dostrzec dysonanse między ruchem postaci i wygenerowanym komputerowo tłem, liczba efektów specjalnych wydaje się przesadzona, całość – tak jak w scenie z pędzącymi bawołami – razi przerostem formy nad treścią. Problem jednak w tym, że trudno określić, czy jest to efekt prostej nieudolności w naśladowaniu wzorców, czy też może celowy zabieg.

Czytaj także: Horror w klimatach vintage. Recenzja filmu „Ostatniej nocy w Soho”

Momenty najbardziej dynamiczne rozczarowują – siła Przysięgi tkwi w statycznych kadrach: mała dziewczynka idąca w dal po spokojnej wodzie, piękna księżniczka zamknięta w ogromnej, złotej klatce, bogini pojawiająca się nagle przed uwięzionym w zaroślach generałem… W obrazach tych uderza fenomenalne wyczucie znaczenia pustej przestrzeni – Kaige zagospodarowuje kadr inaczej niż Zhang Yimou, dbający o to, by widz poczuł, że świat przedstawiony wchłania go w siebie. Reżyser Przysięgi niemal dosłownie maluje obrazy – i to takie, w których można się dopatrzyć związku z tradycyjną sztuką chińską. Nie chodzi tu wcale o osiągnięcie iluzji, jakiej tak łatwo i przyjemnie jest ulec, oglądając np. Hero.

Przysięga – czy warto obejrzeć? 

Kaige stawia na konwencję i sztuczność – dlatego zza złotych prętów klatki, w której zamknięta jest księżniczka, wyziera nienaturalna czerń, a ingerująca w losy bohaterów bogini wygląda jak postać wycięta ze starożytnych malowideł. Wydaje mi się, że Kaige celowo uniemożliwia widzowi pełne zaangażowanie się w opowiadaną historię. Aktorzy grają w sposób nieco koturnowy i raczej antynaturalistyczny, pogłębiając jeszcze wrażenie sztuczności. Statyczne kadry nie ukrywają, że są tylko ożywionymi malowidłami, sekwencje dynamiczne niemal krzyczą o swojej komputerowej genezie. Dzieło sztuki odsłania swoje szwy.

Czytaj także: Cała prawda. Zestawienie społeczeństw liberalnego i konserwatywnego

Pozostaje oczywiście szereg pytań, w tym to najważniejsze: dlaczego Chen Kaige decyduje się na taki krok? Czy próbuje w ten sposób zabrać ironiczny nieco głos w dyskusji o walorach i popularności filmów takich jak Hero? Czy może jednak Przysięga jest pewnym „wypadkiem przy pracy”? Odpowiedź zależy od przyjętego punktu widzenia. Najbardziej krzywdząca dla filmu Kaige byłaby opinia, że jest on „taki sam” jak dzieła Zhanga Yimou. Różnice są znaczne – ale ich interpretacja na korzyść lub niekorzyść twórcy należy już do samego widza.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Warto przeczytać

Reklamy