Prawdziwa wieś już prawie nie istnieje. Wywiad z Anną Klejzerowicz
Data: 2013-10-02 15:18:59Napisałaś kontynuację Czarownicy - i znowu wytrącasz czytelników ze strefy komfortu. Czy ludzie są źli?
Hmm... są i dobrzy i źli, lepsi i gorsi. W każdej jednostce ludzkiej mieszczą się elementy dobra i zła, tylko w różnych proporcjach. Ten dualizm jest chyba cechą naszego gatunku. Generalnie jesteśmy słabi, łatwo ulegamy złu lub zamykamy na nie oczy, jeśli tylko przynosi nam ono jakieś korzyści lub choćby tylko złudzenie komfortu. Czasem ci "źli" (upraszczając, bo "złem" może być egoizm, pogarda, bezduszność, znieczulica, brak empatii) wykorzystują słabość innych. Tak zdarzyło się w mojej książce...
Już w Czarownicy ukazałaś czytelnikom świat dziecka z patologicznej rodziny. Znasz tę rzeczywistość również zawodowo. Jak pomóc dziewczynce, która nigdy nie zaznała ciepła w rodzinie?
Po studiach - a studiowałam resocjalizację - przez kilkanaście lat pracowałam w zawodzie, miedzy innymi w pogotowiu opiekuńczym, a także jako kurator i opiekun społeczny, prowadziłam też jeszcze parę lat temu świetlicę socjoterapeutyczną. Losy dzieci z patologicznych rodzin poznałam aż za dobrze... Także tutaj, na wsi, choć już nie zawodowo, miałam kontakt z tym problemem. Istnieje on wszędzie, gdzie bieda, zacofanie, brak perspektyw.
Czy taka historia, jak w przypadku Małgosi, jest możliwa?
Jest. Teoretycznie. Choć większość dzieci z podobnych środowisk nie ma tyle szczęścia. Szansa przywrócenia dziecka społeczeństwu zależy od wielu czynników: od tego, jak głęboko zaszedł już proces nieprzystosowania społecznego, od rodzaju "szansy", ale także od charakteru i osobowości dziecka. W końcu dziecko to też człowiek, a każdy człowiek jest inny. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć jedno, choć niekonieczne będzie to mile widziane: umieszczenie dziecka w zakładzie, czyli jakiejkolwiek placówce wychowawczej, nic nie da. Owszem, doraźnie zapewni dzieciakowi dach nad głową, wyżywienie, możliwość nauki, ewentualnie ochroni przed przemocą w patologicznej rodzinie. I to wszystko. Innych potrzeb - tych najważniejszych, bez których nie ma normalnego rozwoju - nie zaspokoi.
Dziecku potrzebne jest uczucie, uwaga, poszanowanie, prywatność, poczucie bezpieczeństwa. Tak w skrócie. Tymczasem w placówkach dzieje się często wręcz odwrotnie: poczucie bezpieczeństwa? Koń by się uśmiał. Na ten temat wiele ostatnio mówiono w mediach. Zwykle umieszczenie dziecka w zakładach opiekuńczych to skazanie go na patologię w dalszym, dorosłym życiu. Jedyną chyba prawdziwą szansą jest adopcja. Ewentualnie jej namiastka: rodzina zastępcza. Pod warunkiem, że nie będą się za nią kryły interesy, pieniądze, inny rodzaj dewiacji. Bo w praktyce różnie bywa: nie zawsze chodzi o dobro dziecka. W każdym razie idea instytucji rodziny zastępczej jest lepsza niż dom dziecka. Bo tylko normalna rodzina, miłość i zaufanie - w porę poznane i doświadczone - może dać mu to, czego potrzebuje każdy człowiek do normalnego funkcjonowania.
Córka czarownicy oparta jest na kontrastach. Dobra wieś – złe miasto. Życie w zgodzie z przyrodą – wynaturzenia. Zło jest za płotem?
Ja chcę raczej pokazać, że nie ma złych i dobrych miejsc. To ludzie nadają im charakter - a ludzie jako zbiorowość są wszędzie tacy sami. Tak samo w mieście, jak i na wsi, są ludzie mądrzy i głupi, życzliwi i nieżyczliwi, otwarci i zamknięci w swoim ograniczonym światopoglądzie, dobrzy i źli (oczywiście znowu upraszczając).
Bohaterowie bronią się przed wszelkim zaszufladkowaniem. Czy nie grasz czasem trochę na emocjach czytelników?
Jeśli w tym sensie gram na emocjach czytelników, to myślę, że konstruktywnie. Przy okazji burzę stereotypy i daję trochę do myślenia. Wsi dotyczą zwykle dwa rodzaje stereotypów: jedni sądzą, że to wyłącznie dzicz, ciemnota i zacofanie. To czysty nonsens, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy środowiska już dawno się przemieszały, a prawdziwa wieś - jaką jeszcze być może niektórzy z nas pamiętają z dzieciństwa - już prawie nie istnieje. Miasta się rozrosły, wchłonęły swoje przedmieścia, wsie się zurbanizowały, ludność migruje, rolnictwo zmienia charakter. Dziś częściej spotkasz gospodarstwo agroturystyczne niż rolne.
Drugi stereotyp jest taki, że wieś to sielanka, śliczne ogródki, leżaczki, dobrzy prości ludzie, baraszkujący beztrosko na łące pełnej kwiatków. To także nieprawda. Ludzie są różni, tak samo jak w mieście czy gdziekolwiek. Wsie dotykają choroby społeczne takie same, jakie znamy z miast, tyle że są one czasem mniej widoczne, bo bardziej skrywane, a i przedstawiciele urzędów państwowych rzadziej tu docierają.
Czy zło jest za płotem? Bywa. Często nawet o tym nie wiemy, ponieważ wolimy nie wiedzieć. Ale to już szerszy temat: powszechnej obojętności i znieczulicy społecznej. Na nieprzyjemny problem - szczególnie cudzy - wolimy zamykać oczy. Tak jest wygodniej...
Wprowadziłaś kilku nowych bohaterów - przyjeżdża mama Ady, kobieta w różowych szpilkach. Przyznam, że mnie jej obecność zmroziła.
Niepotrzebnie. Apodyktyczna damulka w różowych szpilkach okazała się całkiem niegroźną, choć nieco komiczną postacią. To taki raczej komediowy wątek, relaksujący w tej dość mrocznej w sumie historii. Małgosia ją kocha, a Małgosia ma przecież "instynkt" do ludzi - co jest znakiem, że starsza pani to dobry człowiek, choć zamknięty w licznych stereotypach, którym hołduje, a także w pielęgnowanych od lat uprzedzeniach. Jednak nie bez powodu: ją także przeszłość naznaczyła, a jej zachowanie jest rodzajem samoobrony.
Jest też Babcia od Jajek – wiejska chodząca życiowa mądrość.
Postać mamy Ady wprowadziłam w zasadzie jako przeciwwagę dla innej bohaterki, drugiej starszej pani - Babci Od Jajek właśnie. Dwie całkowicie różne starsze kobiety: ta prosta, skromna, ze wsi - i ta wykształcona, z pretensjami, z miasta. Która z nich tak naprawdę jest mądrzejsza? Lepsza? Trudno powiedzieć. Nawet ja tego nie wiem.
Zastosowałaś ciekawy zabieg. Nie ma w powieści zawodowego detektywa. Nie ma policjanta, który pracowałby nad sprawą w widzialny sposób. Ludzie sami rozwiązują zagadkę. To nowość w polskim kryminale.
Nie chciałam tym razem napisać typowego kryminału. Raczej powieść obyczajową z wątkiem kryminalnym. Historia kryminalna ukazana jest tu od strony zwykłego człowieka, który "niechcący" został w nią mniej czy bardziej wplątany. Czyta o niej, słucha doniesień i plotek, śledzi, próbuje zrozumieć. Nie ma jednak wglądu w oficjalne śledztwo. Podobnie zresztą, jak w zwykłym życiu zazwyczaj bywa. Fakt, że ten wątek jest w książce ważny - być może nawet najważniejszy. Ale dla moich bohaterów nie samo rozwiązanie zagadki jest najbardziej istotne, ale cała masa innych problemów (powiedzmy: natury moralnej), które się z nim wiążą, jak choćby odpowiedzialność wobec prawa, lecz także wobec innych ludzi. Również wobec ofiar. Stąd ostatnia część powieści została praktycznie poświęcona dylematowi Małgosi oraz jej bliskich: co zrobić ze swoją wiedzą - ukryć ją i żyć dalej w spokoju, czy ujawnić się i zeznawać?...
A co z czarami? Mamy córkę i czarownicę, mamy koty i zaklinanie rzeczywistości - by było lepiej. Twoja czarownica stała się czarodziejką...
Czary są wszędzie wokół nas, tylko ich nie zauważamy. Nie trzeba szukać wróżek z kryształowymi kulami, duchów i upiorów. Natura to magia. Wystarczy popatrzeć w oczy kota, posłuchać szumu drzew, wsłuchać się w siebie...
Czytelnicy zawsze chcą wiedzieć jak pracuje pisarz. Masz urocze antyczne biureczko i nastrojowy dom. Siedzisz od 9 rano i piszesz? A kto gotuje?
O 9 rano to ja raczej śpię snem sprawiedliwego. Nocny marek ze mnie - najlepiej pracuje mi się wieczorem, nocą, zwykle do świtu. Zaczynam popołudniami, od sprawdzenia poczty, odpisania na maile i załatwienia wszystkich spraw organizacyjnych, a dopiero potem siadam do pisania. Gotuje zwykle mąż. U nas w rodzinie jakoś tak się składa, że pasję kucharską pielęgnują głównie faceci. I słusznie, bo podobno mają do tego więcej talentu.
Ale jadacie? Twoje bohaterki to wegetarianki.
My na co dzień jadamy raczej kanapki, chińskie zupki i takie tam... tylko w weekendy robimy sobie prawdziwe obiady. Latem coś na grillu i jadamy w ogrodzie aż do późnej jesieni. Nasz dom jest mało tradycyjny, żyjemy trochę jak wieczni studenci, ale ja to lubię. Przynajmniej mogę się skupić na tym, co dla mnie naprawdę ważne.
A co uprawiasz w ogrodzie?
U nas w ogrodzie jest tylko trawa, drzewa i krzewy. Mamy głównie świerki, sosny, daglezje oraz modrzewie, jest octowiec, jedna stara "odziedziczona" jabłonka i krzak czerwonej porzeczki. Kwiatki wieszamy w doniczkach. Mamy taki leśny ogród, bez cudów, bo póki co i czasu brakuje, i wiedzy. Do niedawna to moja mama zajmowała się ogrodem, ale odkąd wyprowadziła się bliżej miasta, stał się on jakby mniej kolorowy. Mama miała rękę do kwiatów, której mnie natura poskąpiła.
Czy masz taką Babcię od Jajek w pobliżu?
A, taką Babcię Od Jajek mam, oczywiście! Nawet dwie. I dwa koguty jeszcze u nas pieją. Choć, szczerze mówiąc, w naszej osadzie więcej już jest "miastowych" niż autochtonów. Póki co, jest jeszcze od kogo kupić jaja lub mleko prosto od krowy, ale nawet tutaj to już... niestety... egzotyka.
Czytelnicy mogą chyba mieć trochę do Ciebie pretensji. Tyle imprez, tworzy nam się kultura festiwali, targów książki i kawiarni, a Anna Klejzerowicz nie bywa nigdzie. Dlaczego? To jakiś snobizm? Zaszyłaś się jak jakiś Tołstoj i świat oceniasz.
Bez przesady, czasem bywam. W ubiegłym sezonie - pomijając indywidualne spotkania autorskie - wzięłam udział aż w trzech panelach literackich: jednym kryminalnym, drugim ogólnym, razem z innymi pisarkami, oraz w Nadmorskim Plenerze Czytelniczym w Gdyni, gdzie również odbyło się spotkanie "kryminalistów na szczycie". Do tego z przygodami: złamałam tam obcas i na podium wchodziłam... boso.
Ale na największych festiwalach nie wykładasz?
Z powodu sytuacji rodzinnej faktyczne jeżdżę tylko tam, gdzie mam stosunkowo blisko. Nie mogę, niestety, na dłużej niż kilka godzin opuszczać domu. Ale zdeterminowana też nie jestem, przyznaję się do tego. Moją rolą jest pisanie książek, nie jestem celebrytką. Nie, to nie snobizm, raczej świadomy wybór. Życie w zgodzie z naturą - także własną. Cytat pewnie rozpoznajesz, jest z Czarownicy. Popkultura, kultura festiwali i kawiarni - to nie dla mnie.
Jesteś skromna czy świat Cię mierzi?
Nie przepadam za imprezami, źle się czuję w tłumie oraz na świeczniku, nie zabiegam o zaszczyty. Na etapie współpracy z teatrem przez całe lata żyłam maksymalnie szybko i imprezowo, bo wymagała tego specyfika pracy. Trochę mnie to zmęczyło, zagubiłam gdzieś samą siebie. Kiedy przeprowadziłam się poza miasto i oddałam całkowicie pisaniu, postanowiłam się nareszcie wyciszyć i odpocząć od życia na pełnym gazie. Dodatkowym powodem takiej decyzji były pewne, niezbyt radosne, wydarzenia z mojego prywatnego życia. Kwestię promocji moich książek pozostawiam z pełnym zaufaniem wydawcom. To w końcu profesjonaliści. Dla mnie najważniejsze jest, by powieści podobały się czytelnikom. Podobają się - bez szczególnych dodatkowych zabiegów z mojej strony - i z tego jestem dumna. Nic więcej mi do szczęścia nie trzeba.
Można czasem odnieść wrażenie, że w Twojej książce pobrzmiewa echo z Hanny Ożogowskiej czy Ireny Jurgielewiczowej.
Cóż, prawdę mówiąc: nie wiem. Nigdy chyba nie czytałam żadnej książki tych autorek... Wiesz, ja czytam prawie wyłącznie kryminały.
Także cudze? Czasami odnoszę wrażenie, że pisarze najchętniej czytają swoje powieści. Kogo polecasz czytelnikom Córki czarownicy?
A nie, swoich nie mogę! Oszalałabym chyba, nie tylko pisząc je, ale i w dodatku czytając. Czytam tylko cudze, swoje oglądam na półce. Polecam zwłaszcza polskie kryminały, są coraz lepsze i coraz bardziej wyraziste. Choć nie zapieram się - czytam także Skandynawów, Niemców i Anglików. W zasadzie tylko amerykańską sensację omijam, nie przemawia do mnie, choć i tu zdarzają się wyjątki.
Na pewno już coś masz w zanadrzu. Kiedy na rynku pojawi się kolejna powieść Anny Klejzerowicz?
U wydawcy czeka w redakcji gotowa, ukończona powieść kryminalna z wątkiem historycznym. Wątek dotyczy tym razem historii najnowszej, a książka ukaże się za kilka miesięcy, w nowym roku. Ma już nawet okładkę, jednak nie mogę jej jeszcze publicznie zaprezentować. Choć mnie kusi, bo jest naprawdę piękna... We właściwym momencie zrobi to wydawca - prawdopodobnie już tej jesieni.
Napisałaś niedawno świetne opowiadanie o powojennych zmorach. Czy i tym razem poruszysz drażliwy temat? Ludzie nie lubią, gdy mówi im się prawdę. Zaraz do akcji rusza dość specyficzny polski patriotyzm. Bo Polska to przedmurze chrześcijaństwa, a Polacy to naród wybrany i jak ten feniks z popiołów…
Masz pewnie na myśli opowiadanie Zatruta krew z antologii kryminału Zatrute pióra. Tak, to będzie coś w podobnym klimacie, choć tematyka inna. I owszem, temat też dość drażliwy. Ja lubię prowokować - uważam, że to działa czasem jak szklanka zimnej wody na rozpalone głowy. Przecież kiedy się o czymś nie mówi, to nie znaczy, że to "coś" nie istnieje... Drażliwe tematy poruszałam już w serii z Emilem Żądło, choć zauważyłam, że ludzie jakby... nie chcieli tego zauważyć. Woleli zamknąć oczy i skupić się na samej akcji kryminalnej, sympatycznym detektywie, jego partnerce i kocie Bolero. Zresztą czy u nas w ogóle są inne niż drażliwe tematy, związane z naszą historią?... Trafiłaś w dziesiątkę z tym polskim patriotyzmem - chwalebnym zresztą, choć aż nazbyt często źle rozumianym. Patriotyzm powinien być świadomy, nie ślepy. Tak przynajmniej sama uważam.