Świąteczne piosenki grają mi w głowie już od kwietnia. Wywiad z Pauliną Kozłowską
Data: 2022-11-24 15:17:39– Moje pomysły na książki nigdy nie znajdują się nagle i niespodziewanie. Nie inspiruję się również zasłyszanymi historiami, nie miewam proroczych snów czy wizji, idąc chodnikiem (śmiech) Wygląda to mało fascynująco, ale po prostu siadam na fotelu i myślę: Hmm...dobra, będzie sobie dziewczyna... Matylda, bo podoba mi się to imię. Spotka faceta o nazwisku Jankes, bo to nazwisko fajnie brzmi. Suknia ślubna to kobiecy gadżet, więc świetnie nadaje się jako główny punkt książki. Ale jak oni na siebie wpadną? Przypomina to trochę meblowanie salonu: stolik na środku, komoda pod ścianą, fotel przy grzejniku i.... Mamy to! – mówi Paulina Kozłowska, autorka powieści Świąteczna narzeczona.
Świąteczną narzeczoną dostajemy do rąk w przedświątecznym czasie. Wiemy jednak doskonale, że zarówno pisanie, jak i proces wydawniczy wymagają czasu. Kiedy zatem ta powieść lub któryś z jej bohaterów przyszedł do Ciebie?
Bez czarowania, Świąteczna narzeczona nie miała być książką świąteczną. W ogóle nie miałam takiej książki w planach (śmiech). Historię Matyldy i Huberta zaczęłam pisać na początku 2022 roku jako lekką i zabawną powieść, której akcja toczy się latem. Miało być dużo Morza Bałtyckiego i klimatycznej Ustki w letniej scenerii, a roboczy tytuł brzmiał wtedy „Powiedz tak Jankesowi!”. Gdy miałam napisane niemal 100 stron, otrzymałam z Wydawnictwa Replika propozycję napisania książki zimowej i świątecznej. Moja ekscytacja wystrzeliła w kosmos. Po pierwsze: byłam bardzo szczęśliwa, że wydawnictwo zaufało mi na tyle, aby zlecić napisanie konkretnej powieści, a po drugie: chyba nigdy nie zdecydowałabym się sama na napisanie takiej sezonowej historii z obawy, że nikt jej nie zechce. Postanowiłam jednak zaryzykować. Niektórych propozycji wręcz nie można odrzucić. Przebrałam więc bohaterów w zimowe ciuchy i tak powstała Świąteczna narzeczona.
Książkowa Idalia pisze pod pseudonimem. Czy w Twojej głowie pojawiła się kiedyś myśl o pisaniu pod innymi nazwiskiem?
Myślę, że wszystko zależy od tego, kto i co pisze oraz w jakim środowisku się obraca. Czasami użycie pseudonimu jest wręcz wskazane, w innym przypadku jest to wolna wola autora dzieła. Osobiście nie wyobrażam sobie, aby na okładce książki, nad której tworzeniem spędzam kilka miesięcy, było wymyślone nazwisko. Mieszkam w małej miejscowości na Pomorzu, więc jest to dla mnie ogromna nobilitacja, że moje książki można znaleźć w popularnych księgarniach. Szczególnie dumny jest mój tata, który zbiera więcej gratulacji za moje książki niż ja (śmiech). Zdecydowanie pozostanę przy własnym nazwisku.
Myślisz, że jest możliwe, żeby prawdziwy odpowiednik Idalii, a więc naprawdę poczytna pisarka, dyktowała w dzisiejszych czasach swojemu pracodawcy warunki dotyczące jego moralności?
Postać Idalii Monaster i jej ekscentryczność zostały mocno przerysowane na potrzeby całej historii. Myślę, że pisarka stawiająca takie żądania byłaby mocno problematyczna dla swojego wydawcy. Nikt z nas nie lubi, gdy mu się mówi, jak ma żyć – nawet jeśli jest to osoba, która przynosi „firmie” krocie.
Ale właścicielka salonu sukien ślubnych wkręcona w bycie czyjąś narzeczoną – to jest dopiero nietuzinkowy pomysł!
Moje pomysły na książki nigdy nie znajdują się nagle i niespodziewanie. Nie inspiruję się również zasłyszanymi historiami, nie miewam proroczych snów czy wizji, idąc chodnikiem (śmiech) Wygląda to mało fascynująco, ale po prostu siadam na fotelu i myślę: Hmm...dobra, będzie sobie dziewczyna... Matylda, bo podoba mi się to imię. Spotka faceta o nazwisku Jankes, bo to nazwisko fajnie brzmi. Suknia ślubna to kobiecy gadżet, więc świetnie nadaje się jako główny punkt książki. Ale jak oni na siebie wpadną? Przypomina to trochę meblowanie salonu: stolik na środku, komoda pod ścianą, fotel przy grzejniku i.... Mamy to!
Czytaj również: Paulina Kozłowska - cytaty
Często podczas pisania autorzy wkładają kawałek siebie w bohaterów swoich powieści – czy sama wchodzisz do tego salonu? Ciekawi mnie bardzo w tym przedświątecznym czasie, czy bliżej Ci do Ostatniego Mohikanina Matyldy, czy jednak Kevina samego w domu, lubianego przez Agnieszkę?
Rzeczywiście jest taka scena w książce, w której siostry spierają się o swoje gusta filmowe. Moja opinia jest tutaj wyrażona ustami Matyldy, więc owszem – oddałam głównej bohaterce kawałek siebie (śmiech) Ostatni Mohikanin to najlepszy film pod słońcem.
Dziękujemy za tę propozycję filmową, kto nie widział – koniecznie musi nadrobić zaległości. Mnie zdecydowanie zachęciłaś. Część procesu pisania przypadła pewnie na czas wiosenny lub letni. Jak się wtedy wprowadzałaś w nastrój świąteczny? Włączałaś Last Christmas? Robiłaś grzane wino?
Świąteczne piosenki grają mi w głowie już od kwietnia (śmiech) Kończyłam książkę pod koniec czerwca, więc było to bardzo ciekawe doświadczenie słuchać świątecznych hitów, gdy za oknem było trzydzieści stopni na plusie, a moi bratankowie wariowali w basenie.
To musiała być naprawdę nietypowa wiosna i początek lata. Świąteczna narzeczona to nie pierwsza Twoja powieść romantyczna dla kobiet. Czy myślisz, planujesz, a może już piszesz kolejną?
Gdyby wydawnictwo płaciło mi za plany i pomysły, to byłabym milionerką (śmiech) Generalnie mój problem polega na tym, że mam mnóstwo pomysłów i jeden wydaje mi się lepszy od drugiego. Nie sprzyja to, niestety, systematycznej pracy, ale walczę z tym „szaleństwem”. Po dylogii o Kaczym Wzgórzu przyszła pora na Świąteczną narzeczoną. Zaczęłam też pisać coś nowego. Będzie to kolejna książka obyczajowa, lecz ukierunkowana bardziej na męskiego głównego bohatera i jego problemy. Trzymajcie kciuki, żeby wena mnie nie opuściła.
Jesteś miłośniczką kryminałów. Czy masz marzenia pisarskie z tym związane? Chciałabyś popełnić zbrodnię – przynajmniej na papierze – i potem prowadzić czytelników do jej rozwiązania?
Uwielbiam kryminały – szczególnie takie, które poruszają tematy medycyny sądowej. Moim absolutnym faworytem jest tutaj Simon Beckett i jego seria o doktorze Hunterze. Jednak jako pisarka nie mam ciągotek do tego gatunku.
Z zawodu jesteś kadrową. Kiedy i skąd przyszedł pomysł, aby taką pracę urozmaicić pisaniem książek?
Owszem, pracuję jako kadrowa i używanie wyobraźni w tym fachu jest wręcz niewskazane (śmiech) Jeśli chodzi o pisanie książek, to, niestety, nie mogę się pochwalić tym, że od najmłodszych lat pisałam do szuflady, a polonistka wróżyła mi świetlaną pisarką przyszłość. Od dziecka jestem zapaloną czytelniczką dzięki mojej mamie, jednak o pisaniu książek nie marzyłam nigdy. Interesuję się nowościami wydawniczymi, czytam opinie na temat tego, co warto przeczytać, więc pewnego dnia pomyślałam, że może ja też mogłabym spróbować pisać. Stwierdziłam, że może warto przelać na papier historię, o której myślę, i wysłać ją do wydawnictw. Przecież i tak nikt mnie tam nie zna, więc najwyżej wrzucą plik do kosza (śmiech).
Ilu autorów, tyle historii, ale z pewnością dla wielu osób to wyznanie może być zachęcające do przełamania swoich oporów przed wysyłką próbki powieści do potencjalnego wydawcy. Zakończenie Twojej świątecznej powieści podsumowuje wszystkie istotne wątki. Niemniej jednak bohaterowie tacy jak Hubert, Matylda i ich rodziny, a także Idalia są tak dobrze skrojonymi postaciami, że chciałoby się wiedzieć, co było dalej, jak się potoczyło ich życie. Czy Idalia naprawdę wydała swoją powieść? To jedno z pytań, które chodzą mi po głowie po lekturze powieści. Czy możemy jako czytelnicy mieć nadzieję, że ich jeszcze spotkamy w kontynuacji lub innej książce Twojego autorstwa?
Na to pytanie nie odpowiem, ale nie ze względu na wrodzoną złośliwość (śmiech). Lubię pozostawić czytelnika w pewnym niedopowiedzeniu i pozwolić mu na snucie różnych teorii co do zakończenia mojej powieści.
Żyli długo i szczęśliwie? Oceńcie sami.
Powieść Świąteczna narzeczona kupicie w popularnych księgarniach internetowych: