Nie warto pielęgnować w sobie żalu. Wywiad z Agnieszką Janiszewską

Data: 2022-06-06 14:25:41 Autor: paulinakaluza
udostępnij Tweet

– W obliczu kataklizmu, jakim jest wojna, zmienia się cała dotychczasowa percepcja. Wszystko lub prawie wszystko ulega przewartościowaniu. Zwykłe, codzienne międzyludzkie waśnie, rodzinne animozje w większości przypadków tracą na znaczeniu – mówi Agnieszka Janiszewska, autorka trzytomowej powieści Owoce zatrutego drzewa. Na kartach książki pisarka stara się uświadomić, jak trudny do udźwignięcia jest ciężar podejmowanych w życiu decyzji, jak istotnym krokiem do własnego spełnienia jest niezależność, a także, jak pielęgnowane uparcie żale z przeszłości niszczą człowieka w przyszłości.

Swoją powieść Owoce zatrutego drzewa postanowiła Pani podzielić na trzy tomy, wydane dokładnie w tym samym czasie. Z pewnością przyświecał temu cel przedstawienia trzech różnych miejsc zamieszkania Kingi, a także innych etapów jej życia – od dziecka po dorosłą kobietę. Były jeszcze inne powody podzielenia historii w taki sposób?

Pracując nad powieścią, nigdy nie zakładałam z góry, czy będzie podzielona na tomy, czy też nie. Decyzja w tej sprawie była podejmowana podczas pracy związanej z bezpośrednimi przygotowaniami do wydania. Wtedy zapadały konkretne ustalenia, w którym miejscu powieści (i wedle jakich kryteriów) nastąpi podział na poszczególne tomy. Tym razem, jak Pani słusznie zauważyła, takim kryterium był fakt, że kolejne etapy życia Kingi wiązały się z różnymi miastami, w których po kolei zamieszkiwała, czyli Warszawą, Krakowem i Paryżem. W tle pojawiają się także wspomnienia i retrospekcje dotyczące Sulimowa, małego miasteczka będącego jej domem w latach wczesnego dzieciństwa.

Trudno nie odczuwać podziwu w stosunku do głównej bohaterki, śledząc lata jej dojrzewania. Ciotka przez kilkanaście lat traktowała ją jak persona non grata, lecz Kinga mimo to znalazła w sobie odwagę, aby wyjechać do Krakowa i usamodzielnić się, także finansowo. Nie każdego byłoby na to stać.

Kinga też miała obawy przed podjęciem takiego kroku – i to pomimo poczucia, że w pewnym sensie była już pod ścianą. Kinga znalazła się w punkcie, gdzie alternatywą było podporządkowanie się decyzjom ciotki i bezwarunkowe zaakceptowanie jej reguł, co z jednej strony gwarantowało byt i chroniło przed materialnym ubóstwem oraz koniecznością samodzielnego szukania swojego miejsca w świecie, z drugiej jednak nie dawało nawet cienia nadziei na niezależność. Wiele osób w takiej sytuacji wybierało właśnie to drugie rozwiązanie – z braku wiary we własne możliwości, w obawie przed ryzykiem – i trudno się temu dziwić. W większości przypadków dotyczyło to kobiet, których możliwości były w tamtych czasach znacznie bardziej ograniczone niż obecnie, bo obwarowane konkretnymi zasadami, tradycją i obyczajem. Co ważne, kobiety faktycznie nie były przygotowane do samodzielnego życia. Zresztą, z podobnym problemem spotkać się można także w dzisiejszych, wydawałoby się, zupełnie innych czasach. I niekoniecznie dotyczy to tylko kobiet. Niektórzy podejmują ryzyko i rzucają wyzwanie, inni – wręcz przeciwnie. Wiele tu zależy od charakteru, osobowości i determinacji. I nierzadko od pomocy, jakiej udzielą życzliwi ludzie – przyjaciele, rodzina czy nawet ktoś obcy. Kinga przecież miała świadomość własnych ograniczeń, które poza wymienionymi już przeze mnie względami bardzo utrudniały jej start w samodzielne życie. Decydując się na wyprawę do Krakowa skorzystała z materialnego wsparcia wuja, ale nade wszystko pragnęła poznać nieznaną jej krewną ze strony ojca. I faktycznie to właśnie Amelia Gajewska i jej ojciec w dużej mierze przyczynili się do tego, że wreszcie stanęła na własnych nogach.

Zatrzymajmy się na chwilę przy wspomnianej przez Panią Amelii Gajewskiej, która po przybyciu Kingi do Krakowa wyciągnęła do niej pomocną dłoń. Zastanawiam się, jak mógłby wyglądać pobyt Kingi w obcym mieście, gdyby spełniły się jej obawy i gdyby Amelia się nią nie zaopiekowała?

Kinga pragnęła przede wszystkim opuścić dom wujostwa w Warszawie, w którym nigdy nie czuła się dobrze, a wydarzenia bezpośrednio poprzedzające jej wyjazd ten stan rzeczy jeszcze bardziej pogorszyły. Kinga była bardzo młoda, czupurna, marzyła o innym życiu, niemniej choć w znacznej mierze kierowała się wówczas emocjami – jak to często bywa z ludźmi w jej wieku – to jednak zdawała sobie sprawę ze swojego braku doświadczenia i miała obawy przed podróżą do Krakowa, która w jej przypadku była krokiem w nieznane. Nie miała jednak żadnej pewności, czy Amelia będzie chciała ją przyjąć lub choćby porozmawiać. Kinga właściwie nie wiedziała nic o rodzinie ojca. Szczęśliwie te najbardziej pesymistyczne obawy się nie sprawdziły. Amelia nie tylko nie odwróciła się od córki swojego zmarłego kuzyna, ale wręcz ułatwiła jej zrobienie pierwszego kroku w stronę tak wymarzonej przez Kingę niezależności. Bez wątpienia Kinga miała sporo szczęścia, ale też nie zmarnowała swojej szansy. Wzięła się ostro do pracy, w jej przypadku było to zupełnie nowe doświadczenie.

Co by się z nią stało, gdyby Amelia nie wyciągnęła do niej pomocnej dłoni? I gdyby stary pan Gajewski nie zatrudnił Kingi w swoim sklepie? No cóż, oczywiście możemy się pokusić na snucie alternatywnej wersji tej historii. A zatem albo jakimś nadzwyczajnym zrządzeniem losu udałoby się jej znaleźć pracę na własną rękę, albo nie pozostałoby jej nic innego, jak wrócić do Warszawy pod opiekę wujostwa. Wuj Stefan wyraźnie jej powiedział, aby pamiętała, że tam jest jej dom. A ciotka Maria, rada nierada, musiałaby ją przyjąć – choćby ze względu na opinię. Nadzwyczajne zrządzenia losu, o jakich przed momentem wspomniałam, zdarzają się bowiem bardzo rzadko. Na ogół zawieramy kompromis z życiem i jego wymogami. Zatem Kinga wróciłaby do wujostwa Burgiewiczów, dzieląc tym samym los wielu innych samotnych i niezamożnych panien oraz kobiet w tamtych czasach.

Te obawy i niepewność, jakie miała w głowie główna bohaterka, były zdecydowanie zrozumiałe, jednak Kinga udowodniła, że warto zaryzykować, przełamać się, bo gdyby sama tego nie zrobiła, mogłaby nie odnaleźć w dorosłym życiu spełnienia i szczęścia, a przecież tak się stało po wyjeździe do Francji.

W jej przypadku rzeczywiście tak było. Kinga, pomimo obaw i wątpliwości, podjęła ryzyko, nie była jednak pozostawiona sama sobie. Zarówno w Krakowie, jak i Paryżu mogła liczyć na wsparcie, choć w żadnym razie nie umniejsza to jej odwagi. Zresztą ona sama także się zmienia. Popełnia błędy, ale wyciąga z nich wnioski, dojrzewa, staje się dorosła w pełnym tego słowa znaczeniu. Czy wobec tego może być przykładem dla innych, którzy „duszą się” i pragną zmiany w życiu, lecz z różnych powodów trudno im się zdobyć na bardziej zdecydowane kroki, by zrealizować swoje marzenia? To zależy od konkretnych okoliczności, każdy przypadek jest indywidualny, dlatego nie ma tu gotowych recept.

W czasie, gdy Kinga mieszkała już za granicą, doszło do wybuchu wojny między Cesarstwem Niemieckim, a Rosją i dotknęła ona kraje niemal całej Europy. Na przykładzie Kingi i Marianne widać, jak utrata bliskich i strach o przyszłość łączy ludzi, których na pozór dzieli bardzo wiele i którzy w normalnych warunkach prawdopodobnie nie nawiązaliby ze sobą głębszych relacji.

I wojna światowa zaangażowała zdecydowaną większość krajów Europy (i nie tylko), a w związku z tym wywróciła życie milionów ludzi. Wojna była wstrząsem, który sprawił, że nie tylko porządek polityczny uległ zmianie, lecz także zasady i obyczaje, które uważano dotąd za niepodważalne. Nie oznaczało to, rzecz jasna, że różnice w pozycji zajmowanej w społeczeństwie nagle przestały istnieć, jednakże z pewnością nie odgrywały takiej roli, jak wcześniej. Wtedy przede wszystkim liczył się lęk o walczących na polach bitwy i przebywających w okopach mężów, synów, ojców i braci. Zarazem trzeba też było sprostać niełatwej codzienności, niedoborom na rynku żywnościowym, problemom ze zdobyciem opału, zapewnić byt swoim bliskim, chronić dzieci. Starać się jakoś przetrwać ten koszmar. Każdego dnia śledzono w prasie wiadomości z frontów, każda wiadomość o telegramie wywoływała obawę, czy nie jest to wiadomość o śmierci bliskiego na polu bitwy. Tak bolesne doświadczenia z pewnością przyczyniły się też do tego, że Kingę i Marianne przestał dzielić taki dystans, jak to miało miejsce wcześniej. Choć nie należy zapominać, że dystans ten w tym konkretnym przypadku głównie wynikał z innych przyczyn niż różnice społeczne. Był także podyktowany postawą Marianne, która faktycznie ulegała stopniowej zmianie pod wpływem wojennych wydarzeń.

Bezsprzecznie najgorszym skutkiem każdej wojny jest śmierć ludzi – żołnierzy i cywilów. Wojna odbiera ludziom małżonków, dzieci czy rodzeństwo. Mimo to, często bywa okazją do pojednania. To wydaje się wręcz śmieszne, że czasem musi się wydarzyć tragedia, aby ludzie zobaczyli, jak błahe były ich wcześniejsze konflikty, prawda?

W obliczu takiego kataklizmu, jakim jest wojna, zmienia się cała dotychczasowa percepcja. Wszystko – lub prawie wszystko – ulega przewartościowaniu. Najważniejsze staje się przetrwanie własne i najbliższych, ale nie bez znaczenia jest też troska o swoje państwo, nadzieja na zwycięstwo, wreszcie – pragnienie pokoju. Zwykłe, codzienne międzyludzkie waśnie, rodzinne animozje w większości przypadków tracą na znaczeniu. Czy potem, gdy skończy się wojna, nie powrócą – to już inna kwestia.

Jedną z najbardziej złożonych postaci bez wątpienia jest Maria Burgiewiczowa. Z jednej strony nie daje się lubić, a z drugiej – pomaga zrozumieć swoje zachowanie, opowiadając bolesną historię sprzed lat. Możliwe, że gdyby Maria nie trwała w żalu do matki Kingi, relacje między nią a siostrzenicą byłyby zupełnie inne?

Zawsze zależało mi na tym, aby wykreowane przeze mnie postaci nie były jednowymiarowe, jednoznacznie pozytywne bez najmniejszej rysy, czy też dla odmiany jednoznacznie negatywne. Ludzie przecież tacy nie są, nikt z nas nie jest pozbawiony zalet, każdy ma też jakieś wady, słabości. Bywamy małostkowi, zawistni, pamiętamy o zadanych nam krzywdach, nosimy niezagojone rany. Dotyczy to także bohaterów Owoców zatrutego drzewa choć oczywiście proporcje tych zalet i wad w każdym przypadku wyglądają inaczej.

Przyznaję, że Maria Burgiewiczowa może przez większość powieści wzbudzać niechęć, stopniowo jednak starałam się odkrywać przyczyny i motywy jej postępowania, by przy tej okazji odsłonić również inną stronę jej osobowości, kobiety nie pozbawionej silnych uczuć, energii, temperamentu, a do tego głęboko zranionej. Kobiety, która gdy zachodzi taka potrzeba, potrafi wyjść ze swojej skorupy i zdobyć się na ważne gesty. Czy gdyby nie ten pielęgnowany żal, jej relacje z siostrzenicą ułożyłyby się inaczej? Z całą pewnością – to, co niegdyś wydarzyło się między nią a jej siostrą, położyło się cieniem na przyszłości całej rodziny. A w dodatku Kinga pod wieloma względami przypominała swoją matkę. Nie była jednak jej wierną kopią.

Jedną z postaci, nad którą szczególnie się pochyliłam jest Klementyna, córka Marii. Stanowi bardzo przykry i żywy dowód na to, że kiedy dziecko próbuje przypodobać się rodzicowi i zależy mu na spełnieniu jego oczekiwań, w efekcie może nie umieć żyć na własnych zasadach, nawet będąc w pełni dorosłą osobą.

Klementyna jest chyba - przynajmniej pod pewnymi względami - najbardziej przejmującą postacią tej powieści. To osoba, która także poniosła bolesne konsekwencje tego, co wydarzyło się w przeszłości między jej rodzicami a ciotką. W każdym razie tamte sprawy sprzed lat odcisnęły się piętnem również na życiu – kto wie, czy w niektórych kwestiach nawet bardziej niż to miało miejsce w przypadku Kingi. Choć pozornie nic na to nie wskazywało – w przeciwieństwie do kuzynki, Klementyna nie była osieroconym dzieckiem, zdanym na łaskę i niełaskę innych ludzi, miała kochających rodziców i brata, a matka wręcz ją hołubiła i otaczała przesadną troską. Lecz właśnie ta przesadna troska sprawiła, że Klementyna przez długi czas nie potrafiła i de facto nie miała nawet ochoty dorosnąć. Była niemal całkowicie uzależniona od matki, bez której nie potrafiła samodzielnie egzystować i której miłości oraz akceptacji potrzebowała na każdym kroku. Robiła wszystko, by ją zadowolić i spełniać jej marzenia o idealnej córce. I nawet założenie własnej rodziny, związek z wymarzonym mężczyzną nie były w stanie zmienić tego stanu rzeczy.

Każdy w końcu dojrzewa? Klementyna po wielu latach zaczyna się przełamywać, stawiać matce, a nawet decyduje się na większą stanowczość wobec męża.

Na pewno nie każdy dojrzewa i różne są tego powody. Bywa, że niektórym jest po prostu wygodniej pozostać dzieckiem, którym zaopiekują się inni, silniejsi, zdecydowanie bardziej zaradni życiowo: mąż, żona, rodzice. Zdarza się jednak, że właśnie ci bliscy, często kochający ludzie robią, co w ich mocy, by na przykład żona, córka, syn nie uniezależnili się i przez to nie oddalili. Klementynie także nie było łatwo zrobić tego pierwszego kroku ku samodzielności, ale ostatecznie gorycz i poczucie porażki, gorzkie, życiowe doświadczenia pomogły jej otworzyć oczy i zrozumieć, w jakiej iluzji dotąd funkcjonowała i na czym polegał jej błąd. Zabrało jej to wiele lat, ale często tak to właśnie bywa. Potrzebujemy czasu, by pewne prawdy w końcu do nas dotarły.

Połowa XIX wieku była również okresem, gdy małżeństwa nie dało się tak łatwo zakończyć, co widać na przykładzie Klementyny i Aleksandra. Ludzie prędzej znosili zdrady, a nawet pełną świadomość, że współmałżonek ich nie kocha. To opinia sprawiała, że zamiast odnaleźć na nowo szczęście, ludzie męczyli się w relacjach?

Opinia środowiska bez wątpienia miała tu bardzo duże znaczenie. Poza tym ogromną rolę odgrywały wpajane od wczesnego dzieciństwa zasady, konwenanse, obyczaje. Przy czym mężczyźni czasami mogli tu liczyć na pobłażliwość, o ile nie afiszowali się publicznie ze swoimi grzeszkami. Z kobietami, niestety, było inaczej. Większość poddawała się tym regułom, o ile mąż zachowywał pewne pozory. Gdy jednak dochodziło do głośnego skandalu i małżeństwo się rozpadało, cień padał także na zdradzaną żonę, poniekąd kompromitując również i ją, a tym samym podważając jej pozycję w towarzystwie. Dlatego przeważnie starano się unikać tak radykalnych rozwiązań. Poza tym w grę wchodziły jeszcze inne względy, ważne po dziś dzień: dzieci, kwestie majątkowe, jak i nadzieja, że nie wszystko jeszcze stracone, a poza tym mąż to głowa rodziny, ktoś kto jest niezbędny dla jej pozycji i funkcjonowania, ktoś, bez kogo kobieta nie wyobrażała sobie dalszego życia, także dlatego, że niejednokrotnie naprawdę szczerze kochała, a zatem była gotowa wybaczać. Podejście do tych spraw zaczęło się trochę zmieniać po I wojnie światowej, której konsekwencją były nie tylko zmiany polityczne i ustrojowe w wielu krajach, lecz także liberalizacja w sferze obyczajów. Podczas wojny, gdy mężowie, ojcowie, bracia znajdowali się na froncie, kobiety po prostu musiały przejąć ich rolę w rodzinie, nierzadko podejmowały pracę na stanowiskach do tej pory zastrzeżonych wyłącznie dla mężczyzn, to zaś zmieniało obyczaje i przysłużyło się emancypacji znacznie skuteczniej niż przedwojenne działania sufrażystek. Z tego też powodu kobiety śmielej podejmowały decyzje dotyczące ich życia osobistego, na jakie raczej nie zdobyłyby się ich matki i babki, a nawet one same jeszcze przed wojną.

Opinia tyle samo znaczyła dla wszystkich czy tak naprawdę nieliczni się nią przejmowali? Jak choćby Maria.

Raczej nieliczni się nią nie przejmowali. Choć oczywiście nie brakowało również takich, którzy mogli sobie pozwolić na ignorowanie opinii towarzystwa. Dla większości miała ona bardzo duże znaczenie, zwłaszcza kobiety musiały się z nią liczyć, narażenie się na plotki mogło mieć naprawdę przykre konsekwencje zarówno dla panny na wydaniu, jak i dla mężatki, choć duży majątek okazywał się na ogół pomocny w utrzymaniu wysokiej pozycji towarzyskiej. Mniej majętne lub pozbawione majątku kobiety znajdowały się w takich przypadkach w znacznie trudniejszej sytuacji. Opinia była też ważna w przypadku kobiet wywodzących się z mniej uprzywilejowanych środowisk. Jeśli podejmowały pracę na przykład w charakterze nauczycielki na pensji lub guwernantki w prywatnym domu, czy też szły na służbę, musiały mieć świadomość, że muszą przestrzegać obowiązujących zasad, bo każde podejrzenie o sprzeniewierzenie się obowiązującym normom moralnym i obyczajowym mogło skończyć się utratą posady.

W trzech książkach składających się na jedną historię poruszyła Pani problem pielęgnowania w sobie żalu, co w efekcie kładzie się cieniem na wiele decyzji, zachowań; na codzienność. Uważa Pani, że tylko doświadczenia kształtują podejście do życia i innych ludzi? Czy jednak charakter gra tutaj pierwsze skrzypce?

Myślę, że w tej kwestii duże znaczenie ma zarówno charakter człowieka, jak i jego doświadczenia życiowe. Jedni są z natury bardziej otwarci, bardziej skłonni do kompromisów, toteż wybaczenie krzywd przychodzi im łatwiej niż innym. I nawet najbardziej przykre, wręcz dramatyczne przeżycia nie zmieniają zasadniczo ich filozofii życiowej, bo mają w sobie wiele pogody ducha. Często jednak jest inaczej. Doznane krzywdy wywołują traumę, która może wypaczyć charakter - i trudno się temu dziwić. Zgadzam się, że nie warto pielęgnować w sobie żalu, że wybaczenie przynosi spokój, ulgę – to bez wątpienia prawda, tyle że każdy musi sam do tego dojrzeć. Dopiero wtedy taka przemiana nastawienia będzie szczera i będzie miała sens. Bohaterom (zwłaszcza bohaterkom) mojej najnowszej powieści zabrało to wiele lat, ale tak właśnie często w życiu bywa.

Owoce zatrutego drzewa kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.