Nie chciałem pisać o Sosnowcu...

Data: 2011-11-12 22:30:46 Autor: Justyna Gul
udostępnij Tweet

J.G.: Witam serdecznie. Jak sosnowiczanin z sosnowiczanką porozmawiajmy o Sosnowcu…

Z.B: Z przyjemnością.

 

J.G.:  Pana Korzeniec wziął się ze skojarzenia z konkretnym miejscem, a raczej… przedmiotem. Książka jest bowiem opowieścią, w której Sosnowiec jest nie tylko tłem wydarzeń, ale odgrywa bardzo ważną rolę. Podobnie jak pewien kafelek... Proszę nam przybliżyć historię tego odkrycia.

Z.B.: Zadecydował, jak to często bywa, przypadek. Sosnowiecka anglistyka usytuowana była do niedawna przy ulicy Żytniej 10. Chodziłem tą ulicą przez wiele lat i nigdy mnie szczególnie nie inspirowała. Ale któregoś majowego dnia w roku 2005 przechodziłem obok starego domu przy Żytniej 16, drzwi sieni stały otworem i tuż za progiem zobaczyłem na podłodze sygnowany kafelek. W górnym rzędzie napisano na nim: „A. Korzeniec”, a poniżej: „Sosnowice”. Nic więcej. Nazajutrz poszedłem z aparatem i zrobiłem po kryjomu kilka zdjęć. Wyobraziłem sobie, jak mistrz Korzeniec układa ten kafelek w sieni i tak powstała pierwsza scena książki. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to nieco dziwacznie, ale cała fabuła rosła wokół tego momentu, ponieważ zacząłem się zastanawiać, kiedy i dlaczego „Sosnowiec” nazywano „Sosnowicami”.

 

J.G.: Książka mocno osadzona jest w tym właśnie mieście. Mamy tu budynki użyteczności publicznej, ale też małe zakłady, kawiarnie. Wiem, że to miejsca prawdziwe, zatem za Panem ogrom pracy badawczej. Skąd czerpał Pan wiedzę o dawnej topografii miasta? Korzystał Pan z pomocy konsultantów? Spędzał Pan godziny w bibliotece?

Z.B.: Nie korzystałem z pomocy konsultantów, ale wczytywałem się w prace licznych regionalistów i w coraz lepsze publikacje muzealne. Wykorzystywałem też archiwa biblioteczne, przyglądałem się starym zdjęciom i pocztówkom, chodziłem po mieście i szperałem w Internecie. Starałem się osadzić akcję w miejscach, które istniały naprawdę: począwszy od dworców, poprzez redakcję „Iskry” przy ulicy Krzywej, pałac fabrykanta Dietla, przejście graniczne do Mysłowic, Trójkąt Trzech Cesarzy, restaurację „Victoria”, domy z kafelkami sygnowanymi „A. Korzeniec” na ulicy Żytniej i Iwangrodzkiej, itd. Nie są fikcyjne adresy większości sklepów, nazwiska ich właścicieli czy ulegające później ciągłym zmianom nazwy ulic...


J.G.: Opowiada Pan fikcyjną historię, ale splata się ona z wydarzeniami z przeszłości miasta. Czy to z góry zaplanowana metoda poprowadzenia akcji, czy też niejako „przy okazji” losy bohaterów naznaczone są momentami znanymi z podręczników historii?

Z.B.: Te momenty i postacie znane z podręczników historii, a pojawiające się od czasu do czasu w fikcyjnym utworze, wynikają z pewnej strategii. Nie można już dzisiaj zupełnie na poważnie pisać powieści historycznej tak, jak się to robiło w wieku dziewiętnastym. Prowadziłem swoistą „grę historią”, by nie można było książce zarzucić staroświeckości w narracji. Innymi słowy: jest tam trochę, powiem niezbyt elegancko, „puszczania oka” do czytelników, a staroświeckość jest, mam nadzieję, pozorna i konsekwentnie łamana. W tym sensie była to zaplanowana metoda.

 

korzeniec

J.G.: Akcja Pańskiej powieści rozgrywa się od 28. czerwca 1913 do 28. czerwca 1914 roku. Co Pana w tych czasach frapuje do tego stopnia, by poświęcić im książkę?

Z.B.: Im więcej czytałem o historii Sosnowca, tym mocniej wzrastała we mnie świadomość, że to chaotycznie i dynamicznie rozwijające się miasto, ulokowane na granicy trzech potężnych cesarstw w przededniu pierwszej wojny światowej; miasto, gdzie w związku z tym położeniem dochodziły do głosu różne sprzeczne interesy: Polaków, Niemców, Żydów i Rosjan; miasto mocno podzielone klasowo, a w dodatku tłumaczące istniejące dzisiaj podziały na linii Śląsk – Zagłębie; miasto, które mimo tego ma fatalną i niesprawiedliwą opinię (jako „nijakie”) – nadaje się idealnie na dynamiczną, wielowątkową powieść.

 

J.G.: Pisze Pan w powieści: Sosnowiec w 1913 był tak pełen sekretów jak, nie przymierzając Praga albo Görlitz. Czy sądzi Pan, że to miasto jest dobrym tłem wydarzeń? Że warto o nim pisać książki? Że zarówno na czytelnika, jak i na mieszkańca czeka w zanadrzu jeszcze kilka sekretów?

Z.B.: O, tak. Można ówczesny Sosnowiec porównać do Łodzi z Ziemi obiecanej tyle, że Łódź nie była położona na żadnej granicy, a Sosnowiec był, i to na niejednej. Miasto miało położenie unikalne w skali europejskiej, co przesądza o jego literackiej atrakcyjności. Trzeba tylko przestać myśleć w ciasnych kategoriach, które przylgnęły do niego w latach powojennych. To nie Gierek założył Sosnowiec.

 

J.G.: Rozszyfrujmy może znaczenie tytułu. Korzeniec to wieś z XV wieku, położona w województwie podkarpackim. Ale nie ma ona nic wspólnego z książką. Skąd zatem taki tytuł? Chodzi o jakieś symboliczne korzenie – Pana rodziny? A może miasta?

Z.B.: Z moją rodziną nie ma to nic wspólnego. Ani z Podkarpaciem. Ani ze strumykiem Korzeniec pod Pszczyną. Ani z dzielnicą Dąbrowy Górniczej. Ani ze szczególnym rodzajem piernika. „Korzeniec” jest autentycznym nazwiskiem glazurnika działającego w Sosnowcu na początku dwudziestego wieku. Oczywiście tytuł podkreśla więź fabuły z korzennością, nawet gdyby to miało być widziane w sposób parodystyczny, ponieważ Korzeniec stanowi swoiste Genesis, jest w pewnym sensie obyczajowo-przygodową rozprawą na temat mitu założycielskiego Sosnowca.

 

J.G.: Jest Pan anglistą, literaturoznawcą, profesorem nauk humanistycznych, pracownikiem Instytutu Kultur i Literatur Anglojęzycznych Uniwersytetu Śląskiego, pisarzem, redaktorem i współredaktorem kilkunastu pozycji naukowych, esejów, tłumaczem literatury angielskiej, amerykańskiej i nigeryjskiej. Służył Pan w młodości w wojskach ONZ na Bliskim Wschodzie. Czy po takich przeżyciach odnajduje w Sosnowcu jakiś koloryt?

Z.B.: Mówiąc szczerze: nigdy nie zamierzałem pisać powieści o Sosnowcu, już raczej powieści przygodowo-podróżnicze osadzone w Afryce. Jakieś dwadzieścia lat temu zarzucono mi nawet, że lubię bajać w stylu Wojaczka, a zupełnie nie znajduję inspiracji w zagłębiowskich hutach i kopalniach. Wówczas byłem głęboko oburzony. Nadal zresztą jestem. Z tym Wojaczkiem to dlatego, że nie miałem wtedy ani czasu, ani cierpliwości do prozy i rzuciłem się na poezję, wytłumaczywszy sobie – wzorem Conrada – że dobrą prozę pisze się na starość, a za młodu się zbiera doświadczenia i pisze emocjonalnie rozedrgane wiersze. Jak widać, mam potężne zasoby autosugestii. A winę za to, że kiedy już nadszedł czas, zamiast o Mombasie napisałem o Sosnowcu, ponosi sygnowany kafelek z ulicy Żytniej 16.

 

J.G.: Dotychczas zajmował się Pan głównie pracą naukową i publikacją książek, takich jak: Post-Tribal Ethos in Contemporary Anglophone African Literature: A Study in Detribalisation, czy The Body Wall: Somatics of Travelling and Discursive Practices. A tu nagle powstaje Korzeniec. Czy to poszukiwanie nowej drogi, przygoda, czy może swego rodzaju „odskocznia” od poważnych książek naukowych?

Z.B.: Nie marzyłem o tym, by być naukowcem, natomiast moje marzenie, by być powieściopisarzem sięga tak odległego dzieciństwa, że nie umiałbym nawet określić, kiedy się ujawniło. Na pewno już w pierwszej klasie szkoły podstawowej wiedziałem bardzo świadomie, że chcę pisać. Wówczas moje utwory były krótkie: jeden notesik do słówek równał się jednej powieści. Tworzyłem szybko i bez bólu. Później powieści pisałem w zeszytach sześćdziesięciokartkowych w kratkę i kilka z nich posiadam do dzisiaj. Robię więc teraz to, do czego sam się powołałem bardzo dawno temu. Poza tym: po napisaniu kilku książek naukowych doszedłem do wniosku, że najwyższy czas sprawdzić, czy potrafię robić w praktyce to, na czym znam się w teorii. Za przykład niech tu posłużą Umberto Eco, Stefan Chwin czy Marek Krajewski – literaturoznawcy, którzy mają szczególne prawo mówić o literaturze, bo sami potrafią ją tworzyć. Wreszcie – tak, to jest odskocznia, żeby się nie wypalić, żeby zmierzyć się z zupełnie nowym wyzwaniem.

 

J.G.: Wszyscy, którzy rozsmakowali w dziele o Sosnowcu, mogą liczyć na jego kontynuację. Kiedy możemy spodziewać się kolejnej części i czy może Pan uchylić rąbka tajemnicy, czego możemy się spodziewać?

Z.B.: Zacząłem pracować nad drugim tomem. Korzeniec jest pomyślany jako pierwsza część większej całości, Kronik sosnowieckich, czy też Tetralogii sosnowieckiej, bo tak widzę wymiar przedsięwzięcia. Tom drugi będzie rozgrywał się od 11. listopada roku 1918 do ślubu Poli Negri w Sosnowcu, czyli do 5. listopada 1919. Podobnie jak w Korzeńcu, wszystko będzie osadzone w realiach tętniącego życiem miasta, które z granicznego przyczółka na rubieżach rosyjskiego imperium staje się przemysłowym i handlowym przyczółkiem niepodległej Polski. Jeśli chodzi o termin, to, hm… obiecałem Wydawnictwu MG, że będzie to rok 2013 i postaram się tej obietnicy dotrzymać.

 

J.G.: W takim razie pozostaje mi życzyć Panu owocnej pracy nad kolejnymi powieściami, a sobie i czytelnikom kolejnych, pasjonujących wypraw w przeszłość. Dziękuję bardzo za wywiad.

Z.B.: Ja również bardzo dziękuję, a wszystkim czytelnikom życzę przyjemnej lektury!


 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.