Nie chcę zrewolucjonizować fantastyki - rozmowa z Nikoliną Rudol
Data: 2012-08-19 14:22:20J.G.: W ostatnich latach, kiedy statystyki dotyczące czytelnictwa osiągnęły alarmujące wartości, Ty zdecydowałaś się napisać książkę Międzypiekle. Pierwszy ruch. Czy to potrzeba duszy? Konieczność „wypisania się”? Nie łatwiej i prościej było po prostu założyć bloga?
N.R.: Myślę, że w głównej mierze chodziło właśnie o „wypisanie się”. Widziałam, jak w mojej głowie rodzą się coraz to nowe, liczne pomysły, składające się w jedną fabułę. Żal było mi zmarnować to wszystko, chciałam pokazać światu (i sobie), że potrafię się wybić. Kiedyś próbowałam prowadzić bloga, miałam nawet kilku czytelników. Było ich jednak bardzo niewielu i zaczęłam marzyć o szerszej publiczności.
J.G.: Książka wpisuje się w nurt fantastyki. Wiem, że jesteś miłośniczką tego gatunku dlatego nie mogę nie zapytać, czy jakaś pozycja rynkowa stała się dla Ciebie szczególną inspiracją? Bodźcem, aby zająć się pisaniem samodzielnie?
N.R.: Nie będę tutaj zbyt odkrywcza. Chyba nikogo nie zaskakuje, że moją inspirację stanowiła w głównej mierze twórczość J. K. Rowling, która jak nikt inny zaczarowała moją wyobraźnię. Później, rzecz jasna, zaczęłam się natykać na pozostałych autorów, zapewne bardziej cenionych w świecie literatury, jednak to dzięki Harry’emu Potterowi jeszcze jako dziesięcioletnia dziewczynka (albo i wcześniej?) postanowiłam dać upust swoim fantazjom.
J.G.: Skąd wziął się pomysł na taką fabułę? Szachy, demony, Archanioł, walka dobra ze złem. To wszystko już było, a jednak zdecydowałaś się wykorzystać te postacie w swojej książce - i to nadając im nowe umiejętności.
N.R.: Zgadza się, to wszystko wydaje się niemożebnie wtórne. Szczególnie anioły i demony, prawda? Przyszło mi jednak do głowy, że całą tę mieszankę można przedstawić w nowy sposób, nieco bardziej ironiczny i prześmiewczy. Mimo, że dziesiątki pisarzy przede mną miało już pewnie podobne zamysły, uznałam, że warto spróbować. Skoro sprawia mi to przyjemność… dlaczego nie? Kto powiedział, że pierwsze dzieło musi zrewolucjonizować cały gatunek?
J.G.: Jak powstawało Międzypiekle? Miałaś pomysł na jednego bohatera, który nagle zaczął żyć swoim życiem, czy może pierwszy pojawił się w myślach ogólny zarys książki, a bohaterowie byli tego naturalną konsekwencją?
N.R.: W mojej głowie zawsze, ale to zawsze najpierw pojawiają się bohaterowie. Tak było i tym razem – pewnego dnia po prostu ujrzałam Karcianego Shaddy’ego, a po nim całą resztę gromadki. W tym wypadku to oni tworzą fabułę, nie - fabuła ich. No, przynajmniej nie do końca, bo następujące po sobie wydarzenia siłą rzeczy odciskają na postaciach widoczne piętno. Jak powiedziałam w wywiadzie dla Maery Fey: fabuła nie istnieje bez bohaterów, którzy mogliby ją przeżywać, a bohaterowie - bez wydarzeń, kształtujących ich osobowości.
J.G.: Ile czasu zajęło ci napisanie powieści? Wiem, że jej poprzednie wersje wyrzuciłaś. Nie były dość dobre? To bardzo dojrzała decyzja: zrezygnować z czegoś, by zrobić miejsce na lepszą wersję…
N.R.: Zgadza się, pierwsza część miała dwie poprzedniczki. W pewnym momencie po prostu uświadomiłam sobie, że ciągnąc pierwotne, niedoskonałe wersje, brnę w, nie przymierzając, bagno. Nikt nie urodził się dobrym rzemieślnikiem, więc i ja musiałam w końcu spojrzeć prawdzie w oczy: moje umiejętności się rozwinęły i nie było już miejsca na gafy, które popełniałam jako kompletna nowicjuszka, z wypiekami na twarzy zapisująca pierwsze wersy swojego „wielkiego bestsellera”. Bez żalu wyrzucałam wcześniejsze zaczątki książki, bo wiedziałam, że jestem w stanie napisać ją lepiej. Czułabym się okropnie ze świadomością, że przez swój upór i lenistwo nie wykorzystałam szansy na stworzenie pełnej, w miarę zdatnej do czytania powieści. Wreszcie zdecydowałam, że nadszedł moment, aby rozpocząć ostateczną wersję i byłam pewna, że to ta właściwa. Że muszę doprowadzić ją do końca. Nie wiem, dlaczego, ale czułam, że nie starczy mi sił, aby po raz kolejny zacząć pisać od nowa. Pewnie dlatego, że myślami wybiegałam już daleko, do końca drugiego tomu i stare pomysły, maglowane setki razy, zaczynały mnie powoli nudzić. A zatem – oto jestem, po pięciu miesiącach pisania finalnej wersji i długich nocach spędzonych na poprawkach!
J.G.: Wiem, że myślisz o wydaniu kolejnego lub kolejnych tomów. Masz już pomysł na to, co będzie działo się dalej? Zaczęłaś już pracę nad kontynuacją?
N.R.: Co się tyczy drugiego tomu – sprawa stanęła pod znakiem zapytania, ale wolę nie wdawać się w szczegóły. Początkowo byłam pewna, że chcę wydać trylogię. Teraz jednak drugi tom dał mi porządnie w kość - i to do tego stopnia, że nie wiem, czy warto prace kontynuować. Mam jednak dalekosiężne plany i nęci mnie perspektywa napisania tomu trzeciego – ostatniego – który na razie jest… dziewiczy, nietknięty. Nic w nim nie zdążyłam zepsuć. Być może zbiorę siły i ukończę tę serię, jeśli pierwsza część dobrze się sprzeda.
J.G.: Pojawienie się Twojej powieści wywołało poruszenie na rynku, a czytelnicy podzielili się na Twoich zwolenników i takich, którzy zarzucali Ci "falstart", prorokując rychły koniec kariery pisarki. Jak sobie radzisz z krytycznymi opiniami?
N.R.: Krytyka była, jest i zawsze będzie, trzeba się z tym pogodzić. Póki komuś podoba się moja książka, wiem, że pisanie ma sens. Muszę przyznać, że osobą, która najbardziej zarzuca mi "falstart", jestem ja sama. Momentami nienawidzę siebie za to, że nie poczekałam. Mogłam przecież poświęcić więcej czasu na udoskonalenie Międzypiekla. Dostrzegam jego niedostatki i wiem, że teraz napisałabym tę książkę lepiej. Zawsze jednak zadaję sobie pytanie: „Co jeszcze mogę zrobić?”. No właśnie - nie mogę nic. Pozostaje mi tylko czekać na werdykt w postaci wyników sprzedaży. Uda się? To miło. Postaram się kontynuować historię Samary i Iana. Nie uda się? Napiszę nową książkę i być może tym razem pozwolę jej dłużej poleżeć, nim zacznę zabiegać o wypuszczenie jej na rynek. Mimo wszystko, niezmiennie jestem pewna jednego: to mój świat, mój własny, w który nikt nie ma prawa ingerować. Krytycy mogą się wypowiadać i, naturalnie, szanuję ich opinie, ale do niczyjego zdania nie muszę się ustosunkowywać. Na kartach pierwszego tomu Międzypiekla pokazałam zmyśloną rzeczywistość oczyma piętnastolatki, którą wówczas byłam. Być może ta piętnastolatka nie była najlepsza w pisaniu, na pewno brakowało jej (i nadal brakuje) życiowego doświadczenia. Ale nigdy nie wyprę się tego, że nią byłam i nie wyprę błędów, jakie popełniłam. Bo są tylko moje.
J.G.: Chodzisz do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. To niełatwy kierunek, a Twoja codzienność to z pewnością nie tylko dużo nauki, ale i towarzyskich spotkań, to także wyjścia na wspólne zakupy z koleżankami, kino i inne rozrywki. Do tego jeszcze rysujesz. Jak znajdujesz czas na pisanie?
N.R.: Tak, to kwestia trudna do rozwiązania i zapewne byłoby to niemożliwe, gdybym nie zdecydowała się na pewne ustępstwa. Nie należę do wybitnie towarzyskich osób, a i zakupy nie sprawiają mi takiej radości, jak niektórym nastolatkom, toteż z łatwością zrezygnowałam z części spotkań ze znajomymi. Nie chciałabym robić z siebie pustelniczki, ale fakt faktem – lubię samotność. Pomaga mi w wyciszeniu się i ogarnięciu całego bałaganu, jaki mam pod czupryną. A jest co ogarniać, proszę mi wierzyć! Gdy wszystkie pomysły nie z tego świata wymieszają się z wiadomościami dotyczącymi wodorosoli czy systematyki stawonogów, powstaje istny groch z kapustą. Ale jakoś udaje mi się to wszystko pogodzić. Nie byłabym sobą, gdyby mi się nie udawało.
J.G.: Ostanie lata to również takie odkrycia młodych pisarek jak Michalina Olszańska czy Anna Maria Jaśkiewicz. Miałaś okazje poznać już inne dziewczyny zajmujące się pisaniem? Jak sądzisz: co jest powodem tego, że twórczość nastoletnich autorek wywołuje taki entuzjazm wśród czytelników?
N.R.: Nie miałam jeszcze przyjemności poznać żadnej z wyżej wymienionych pisarek, ale bardzo bym tego chciała. Sądzę, że twórczość młodych ludzi jest czymś niecodziennym (chociaż obecnie staje się coraz bardziej powszechna) i może wywoływać różnorakie reakcje. Przeważnie książki pisane przez młodzież są kontrowersyjne – część czytelników je uwielbia, część - ich nie znosi. Bardziej liberalne grono odbiorców ściera się tutaj z bezwzględnymi konserwatystami i każdy jest ciekaw, co z tego pojedynku wyniknie. Poza tym wszyscy wiedzą, że rynek rządzi się surowymi prawami i trzeba nie lada szczęścia, aby zostać zauważonym. Ci, którym się to udaje, siłą rzeczy muszą budzić zaciekawienie.
J.G.: Jesteś dowodem na to, że marzenia (w tym te o wydaniu książki) się spełniają. Czego jeszcze można życzyć młodej autorce?
N.R.: Chyba tylko wielu czytelników. I wakacji. O tak, tego w szczególności!