– Naszym bliskim jesteśmy potrzebni zawsze. Wywiad z Katarzyną Kielecką

Data: 2020-03-16 11:13:56 Autor: Magdalena Galiczek-Krempa
udostępnij Tweet

– W dzisiejszych czasach cierpimy na ogromny deficyt czasu i to on staje się największą wartością, jaką możemy ofiarować naszym dzieciom, rodzicom, małżonkom czy przyjaciołom. Niestety, często, dopóki nie wydarzy się nic złego, zapominamy o tak banalnej sprawie, jak zwykłe bycie razem – mówi Katarzyna Kielecka, autorka książki Piętno dzieciństwa. To opowieść o człowieku, którzy mierzy się z próbą prowadzenia normalnego życia i zbudowania szczęśliwej rodziny, choć sam doświadczył w dzieciństwie przemocy ze strony ojca.

Nie ma już szczęśliwych rodzin?

Na szczęście są, chociaż etykietka szczęścia nie jest nigdy dana na zawsze. Przecież szczęśliwa rodzina to wynik nieustannego wysiłku wszystkich jej członków, mnóstwa kompromisów, wyrozumiałości, cierpliwości i gotowości do współpracy. Zawsze istnieje ryzyko, że coś się rozsypie i nie zawsze można to posklejać. Rodzina to nie tylko miłość, chociaż ona jest oczywiście kwestią zasadniczą.

A jednak niemal wszystkie rodziny, które opisuje Pani w książce Piętno dzieciństwa borykają się z krzywdami, cierpieniem, niedostatkiem lub niemożliwością spełnienia marzeń...

Nie do końca mogę się z tym zgodzić. Faktycznie postacie z pierwszego planu powieści borykają się z problemami, które ciężko udźwignąć, ale to nie oznacza braku szczęśliwych ludzi wokół nich. Przykład poukładanego życia mamy w Dorocie, chociaż jestem pewna, że gdybym pogrzebała w jej przeszłości, też znalazłabym ciemne chwile i ogromne wyzwania. Trudne momenty nie omijają nikogo, chociaż oczywiście nie można porównywać przejściowych zawirowań z wielkimi tragediami, jakich doświadczają chociażby dzieci z rodzin dotkniętych przemocą. Bardzo zależało mi na tym, by pokazać w książce, że przy sprzyjających warunkach, odrobinie szczęścia i ogromie pracy nad sobą, można powalczyć o szczęśliwe życie. Nie chodzi tu tylko o przykład rodzeństwa Rawickich, ale chociażby Emila czy małej Oliwki. Oczywiście nie mamy żadnej gwarancji czy kiedyś przeszłość ich nie dogoni i czy nie poplącze na nowo ich losów. Dla pisarza to bardzo komfortowe, że wolno mu przedstawić jakiś wycinek z życia bohatera, które przecież zwykle nie zamyka się na ostatniej stronie. To, co dzieje się dalej pozostaje już w wyobraźni, chyba że zostanie przelane na kolejny tom opowieści.  

Traumy dzieciństwa - jak w przypadku głównego bohatera Piętna dzieciństwa, Wojtka - towarzyszą ludziom również po latach, w całym dorosłym życiu?

Tak, od nich nie da się uwolnić jak od blizn czy śladów na skórze. Oczywiście, możemy je zakrywać albo udawać przed innymi i przed samym sobą, że ich nie ma. To jednak nie sprawi, że znikną.
 
Czy tak musi być? Czy tak jest zawsze? A może to kwestia głowy, naszej psychiki, która „utknęła" w nieprzepracowanych krzywdach? I czy w ogóle takie doświadczenia w ogóle da się całkowicie przepracować?

Najlepszym, a jednocześnie najtrudniejszym rozwiązaniem jest je oswoić, zaakceptować, zrozumieć i nie uciekać przed ich skutkami. Nie można traktować ich także jako własnej porażki. To bardzo ważne, bo przecież ofiara przemocy z dzieciństwa nie może czuć się odpowiedzialna za to, co ją spotkało. To nie jej wina i nie jej wstyd. Niestety, na poziomie emocji, gdzieś głęboko w głowie, nie zawsze to jest oczywiste, nawet jeśli na zdrowy rozum każdy potwierdzi ten fakt. Z przeszłością nie da się walczyć. Można ją tylko zaakceptować i wyciągnąć z niej wnioski na przyszłość. Myślę, że można takie doświadczenia przepracować, ale nie da się całkowicie wyeliminować z życia ich skutków i to też trzeba zaakceptować, żeby spokojnie iść dalej i nie oglądać się za siebie.

- Traumy z dzieciństwa zostają z nami na zawsze, kształtują naszą osobowość i determinują nasz stosunek do świata. Jeśli jednak nauczymy się patrzeć przed siebie i widzieć coś więcej niż doznane krzywdy, dawne przejścia mogą stać się naszą siłą, którą możemy wykorzystać w przyszłości – mówi Katarzyna Kielecka, autorka powieści Sedno życia, opowiadającej o Edycie, zakompleksionej trzydziestolatce, która po zmianie pracy musi wyjść ze swojej strefy komfortu i otworzyć się na świat.

- wywiad z Katarzyną Kielecką o wcześniejszej powieści z cyklu o rodzeństwie Rawickich, książce „Sedno życia"

Gdzie więc i u kogo szukać pomocy?

Na to nie ma chyba gotowej recepty. Trzeba znaleźć swoją drogę i swój sposób. Oczywiście, warto korzystać z pomocy psychologa czy terapii grupowej, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest rozwiązanie dla każdego. Czasem pomaga sport, pasja albo działalność charytatywna – cokolwiek, co pozwoli zbudować poczucie własnej wartości i nauczy szacunku do samego siebie. Z pewnością jest łatwiej, jeśli ma się wsparcie kogoś bliskiego i jeśli człowiek nie boryka się z przeciwnościami na wszystkich frontach. Wojtek miał sporo szczęścia, bo nie musiał zmagać się z brakiem pieniędzy, z trudnością w utrzymaniu pracy, zawsze miał gdzie mieszkać i w sensie materialnym nigdy nie cierpiał biedy. To z pewnością ułatwiło mu zmagania z losem i z samym sobą, choć nie rozwiązywało jego wewnętrznych problemów.

Gdy rodzice nie stają na wysokości zadania albo gdy maluchy wychowują się w niepełnych rodzinach, zdarza się, że dzieci wymyślają sobie obdarzonych „supermocami" tatusiów lub mamusie. Tak, jak wyobraża sobie swojego nieobecnego ojca pięcioletnia Zuzia, bohaterka Pani książki?

Mnóstwo dzieci ma wyimaginowany świat z postaciami, w których istnienie głęboko wierzą. Nie zawsze ma to związek z jakimiś deficytami emocjonalnymi. Myślę, że to kwestia dziecięcej kreatywności i wyobraźni, chociaż z pewnością sytuacja rodzinna ma wpływ na formę i zakres takich konfabulacji. Sama w dzieciństwie, jako jedynaczka, lubiłam sobie wymyślać towarzyszy zabaw. Mój syn, gdy chodził do przedszkola, choć miał starszą siostrę, wymyślił sobie brata. Mały Franek zależnie od potrzeb bywał niemowlakiem lub rówieśnikiem mojego Krzysia. Musieliśmy pamiętać o miejscu w samochodzie dla Franka i o dodatkowym talerzu przy posiłkach. Krzyś prowadził z nim na głos długie, niekiedy bardzo zabawne rozmowy. Pamiętam ogromną aferę, bo kiedyś Franek się zgubił. Mój syn szukał go po wszystkich kątach, pochlipywał i załamywał ręce. Dopiero po kilku godzinach oznajmił z radością, że Franek się „znajdnął”. Wlazł, łapserdak, do pralki i tam zasnął. Czegoś takiego nikt dorosły by nie wymyślił. Na podstawie doświadczeń z moim synem stwierdzam z pełną stanowczością, że wymyślony tata Zuzi to całkowicie prawdopodobna postać.

Przemoc domowa to zjawisko wciąż obecne. Aby pomóc najmłodszym musi znaleźć się ktoś – sąsiad, nauczyciel – który zgłosi sprawę odpowiednim służbom...

Owszem, bo mało prawdopodobne, że takie dziecko samo poprosi o pomoc. Dlatego obowiązkiem dorosłych jest reagować. Jeśli nie wiemy, jak postąpić w sytuacji, gdy zauważamy lub podejrzewamy przemoc, najlepiej zwrócić się z tą sprawą do pedagoga szkolnego, MOPS-u czy chociażby policji. Ważne, by reagować i nie wmawiać samemu sobie, że nie ma problemu. On nie zniknie tylko dlatego, że zamkniemy oczy i może zaważyć na całym życiu młodego człowieka.

Dlaczego ludzie tak rzadko decydują się na interwencję?

Myślę, że boją się konsekwencji. Czasem wynika to z troski o bezpieczeństwo własnej rodziny, czasem to kwestia wygody i obawy o własny czas, którego ciągle mamy zbyt mało. Niekiedy ludziom towarzyszy niepokój, że tym sposobem mogą tylko pogorszyć sytuację dziecka. Bywa, że wciąż pokutuje przekonanie, że to, co dzieje się w rodzinie, jest wyłącznie sprawą tej rodziny. Często wmawiamy sobie, że z pewnością zareaguje ktoś inny, więc my nie musimy. W razie potrzeby tłumimy potrzebę działania tłumaczeniem sobie, że bezpieczeństwo dzieci to sprawa organów państwowych, szkoły czy policji, ostatecznie: całego społeczeństwa, a nie personalnie konkretnej osoby, która akurat, przypadkiem i w zasadzie niechcący coś zobaczyła, usłyszała lub podejrzewa. To wygodne. Skoro wszyscy jesteśmy za coś odpowiedzialni, to nie jest odpowiedzialny nikt. Niestety, takie myślenie jest pułapką – i to nie tylko w kwestii krzywdzonych dzieci.

Pojawiają się miejsca, wspierane przez wolontariuszy, które zapewniają skrzywdzonym i porzuconym dzieciom poczucie bezpieczeństwa i namiastkę rodzinnej bliskości...

Takie miejsca, jak choćby świetlice środowiskowe, bywają dla dzieci oazą, w której mogą poczuć się bezpiecznie. Świetnie, że młodzi ludzie mogą z nich korzystać, choć nie wszędzie i nie dla każdego są one dostępne. To z pewnością nie rozwiązuje problemów i nie można ograniczyć pomocy tylko do takich działań, ale to ważny element wspierający rozwój dzieci, którym rodzina nie zapewnia niezbędnego wsparcia. W takich miejscach jest także szansa na wykrycie, zdiagnozowanie przypadków, w których konieczna jest szybka interwencja i zadbanie o bezpieczeństwo podopiecznych.

Zaangażowanie w taką pomoc, ofiarowanie uwagi i ciepła najmłodszym może działać terapeutycznie także na dorosłych niosących taką pomoc?

Jestem przekonana, że tak. Znam osoby, które doświadczywszy przemocy w najmłodszych latach, teraz odnajdują sens życia właśnie w pomocy młodzieży, która zmaga się z podobnymi traumami. To z pewnością trudne i nie dla każdego będzie właściwą drogą, jednak bardzo cenne.

– Mieszkamy pod tym samym niebem, to samo nosimy w sercach i tak samo odczuwamy rozpacz i szczęście. Choć życie nie zawsze toczy się sprawiedliwie i jednych traktuje łagoniej, a innym potrafi ostrzej dokopać, jednak jestem przekonana, że każdy ma swój czas na cierpienie i każdy otrzyma swoją porcję szczęścia

- wywiad z Katarzyną Kielecką o powieści „Pod tym samym niebem

Pomagając innym, pomagamy sobie? Czynimy zadość za wyrządzone kiedyś krzywdy?

Zawsze, gdy pomagamy innym, pomagamy sobie, niezależnie od tego czy kiedyś doświadczyliśmy podobnych krzywd albo czy sami w czymś zawiniliśmy. Pomaganie innym wzmacnia, zwiększa poczucie wspólnoty i odpowiedzialności, rozwija wewnętrznie. Jest doskonałą terapią i świetnym sposobem na życie, bez względu na to, czy pomagamy skrzywdzonym lub chorym dzieciom, starcom, psiakom ze schroniska czy po prostu komukolwiek, kto akurat znajduje się w potrzebie. Zawsze łatwiej stać na pozycji pomagającego niż tego, kto nas potrzebuje. Bardzo trudno jest prosić o wsparcie. Ideałem byłoby, byśmy traktowali pomoc innym jako coś naturalnego. Musimy pamiętać, że czarne godziny nie omijają nikogo i nigdy nie wiadomo, czy nagle nie znajdziemy się po drugiej stronie i nie będziemy zależni od gestów innych ludzi.

Choroba uczy pokory – zwłaszcza w kontekście rodziców ciężko bądź nieuleczalnie chorego dziecka?

Z pewnością uczy odróżniać rzeczy ważne od błahych, uczy akceptowania sytuacji trudnych i cieszenia się drobiazgami, każdą dobrą chwilą czy drobną zmianą na lepsze. Choroba dziecka przestawia życiowe priorytety na inne tory. Oczywiście każdy przypadek jest inny i to kwestia indywidualna, jednak zawsze to ogromne wyzwanie i wywołuje zmiany nie tylko w codzienności rodziców czy rodzeństwa, lecz także w ich charakterach czy podejściu do życia.  

Czy to właśnie wtedy jesteśmy komuś najbardziej potrzebni?

Naszym bliskim jesteśmy potrzebni zawsze, niezależnie od tego czy dotykają nas życiowe dramaty, czy wszystko toczy się po naszej myśli. W dzisiejszych czasach cierpimy na ogromny deficyt czasu i to on staje się największą wartością, jaką możemy ofiarować naszym dzieciom, rodzicom, małżonkom czy przyjaciołom. Niestety, często, dopóki nie wydarzy się nic złego, zapominamy o tak banalnej sprawie, jak zwykłe bycie razem.

Książkę Piętno dzieciństwa kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - Renax
Renax
Dodany: 2020-03-17 07:43:07
0 +-

A co Pani sądzi o wpływie nadopiekuńczych rodziców na charakter człowieka? Tyle się o tym mówi. A bite albo w dzieciństwie oddane dzieci do Domu Dziecka nie skarżą się. One już w dorosłości mają zamkniętą skrzynkę z napisem rodzice. 

Avatar uĹźytkownika - G89osiak
G89osiak
Dodany: 2020-03-17 05:23:39
0 +-

Ciekawy artykuł