Siła kobiet. Wywiad z Martą Reich
Data: 2021-08-13 13:17:38– Na człowieka o dużej autonomii i poczuciu własnej wartości trudniej wpłynąć, trudniej go sobie podporządkować, a przez to – trudniej nim manipulować. O poszukiwaniu własnej drogi życiowej, o rozczarowaniu i o sile kobiet rozmawiamy z Martą Reich, autorką wydanej niedawno powieści Każde twoje słowo.
Pisze Pani o kobiecie, która stworzyła siebie na nowo po tym, gdy zawalił jej się świat. To bardzo trudna sytuacja. Czy uważa Pani, że kobiety są silne psychicznie?
Trudno generalizować, ale myślę, że na ogół tak. A już na pewno jesteśmy znacznie silniejsze niż zakładamy, mamy w sobie niesamowite pokłady wytrwałości, odporności i pokory wobec życiowych zdarzeń. Zamiast tracić energię na buntowanie się przeciwko losowi, kumulujemy ją, by przetrwać najgorsze i otworzyć się na nowy rozdział.
Uważam, że pod tym względem kobiety są nieraz niedoceniane – przede wszystkim z uwagi na naszą wrażliwość. Mylnie zakłada się – i jest to myślenie bardzo stereotypowe – że delikatność i niechęć wobec agresji są oznaką słabości, tymczasem to jedynie kwestia wyboru, by nie iść drogą konfrontacji, o ile nie jest to niezbędne. Gdy trzeba, potrafimy walczyć o siebie, a także o ukochanych ludzi i bliskie nam wartości – po prostu na co dzień, gdy nie ma zagrożenia, wybieramy raczej spokój i postawę pełną empatii. Paradoksalnie to w naszej wrażliwości właśnie tkwi nasza siła – gdy już zaciśniemy zęby i zawalczymy o swoje, potrafimy zatrzymać się i przepracować swoje emocje. To pozwala nam iść dalej, zostawiać za sobą różne, nawet najtrudniejsze doświadczenia i stwarzać dla siebie kolejne szanse, regenerować się, zaczynać od nowa.
Karolina, bohaterka powieści Każde twoje słowo, znalazła się w trudnej sytuacji. Opiekowała się chorą babcią i podjęła decyzję, że odłoży pewne życiowe sprawy do chwili, gdy będzie mogła im poświęcić więcej czasu. Zauważyłam, że sporo kobiet tak postępuje. Ale nie jest to poświęcanie się. To świadoma decyzja.
To prawda, choć znów nie chciałabym generalizować – z pewnością jest także wielu mężczyzn gotowych dokonać podobnych wyborów. Faktem jest jednak, że to kobiety od małego wychowuje się do życia dla innych i dlatego być może altruizm przychodzi nam bardziej naturalnie. Historycznie mężczyźni byli przygotowywani do wielkich czynów, walki o ojczyznę, albo nawet bardziej przyziemnie – o materialny byt. Nie oczekiwano od nich podporządkowywania się uwarunkowaniom rodzinnym – to spadało na kobiety. I chociaż czasy się zmieniły, to echa takiego wychowania znajdujemy i w dzisiejszych społecznych postawach. Wydaje mi się jednak, że trzeba umieć oddzielić od siebie dwa różne zjawiska, które nieraz są mylone i prowadzą do niesprawiedliwych sądów. Czym innym jest coś, z czym moim zdaniem należy walczyć, czyli bezrefleksyjne oczekiwanie, że kobieta dla rodziny zrezygnuje ze swoich pasji i marzeń „tak po prostu” – tylko dlatego, że taka była konwencja obyczajowa na przestrzeni wieków, czym innym natomiast humanitarny gest wobec drugiej osoby w potrzebie – decyzja, by ją wesprzeć, gdy sytuacja tego wymaga, nawet kosztem własnych aspiracji czy wyborów. To są sytuacje podbramkowe, takie jak choroba czy samotność kogoś bliskiego, komu chcemy ulżyć w bólu, zamiast skazywać na jego zwiększenie. Jak dla mnie położenie, w którym znalazła się bohaterka mojej książki, podpada właśnie pod tę drugą kategorię i wcale nie dziwię się, że dokonała takiego, a nie innego wyboru. Jeśli ja sama coś zrobiłabym inaczej niż ona, to nie ukrywałabym przed ukochanym szczegółów swojego położenia. Wyjaśniłabym, o co chodzi i tym samym dałabym mu szansę, by wybrać podobnie.
Bohaterka Pani powieści stworzyła świat, w którym czuła się bezpiecznie. Tymczasem ta jej siła i perfekcyjne działania zaczęły komuś przeszkadzać. Czy bycie wzorem w niedoskonałym świecie może się okazać ryzykowne?
Nie wiem, czy Karolina była wzorem – to kobieta, której nic, co ludzkie, nie było obce, osoba po wielu przejściach i życiowych meandrach, pełna zalet, ale i wad – jak każdy z nas. Rzeczywiście natomiast te wszystkie doświadczenia, te radosne i te trudne, zbudowały w niej wewnętrzną siłę, by przetrwać nawet największe zawirowania, a przez to także ugruntowały jej niezależność. I wydaje mi się, że to właśnie niezależność potrafi najbardziej przeszkadzać innym – poczucie, że niczego nikomu nie trzeba udowadniać, że można po prostu być sobą. Na człowieka o dużej autonomii i poczuciu własnej wartości trudniej wpłynąć, trudniej go sobie podporządkować, a przez to – trudniej nim manipulować. Myślę, że to właśnie dzięki tej wewnętrznej sile i poczuciu wolności Karolina dała radę zorientować się, kto jest jej wrogiem, a kto przyjacielem, i ponownie odnaleźć szczęście.
Pokazuje Pani świat korporacji. Świat, w którym liczą się tabelki i zyski. Jak się w tym odnaleźć? Zwłaszcza, gdy ma się artystyczną duszę?
Przyznaję – to bywa trudne. Tym bardziej, że korporacje nie cenią sobie szczególnie indywidualistów, stawiają raczej na pracowników, którzy chętnie dostosowują się do narzuconych zasad czy procedur i chętnie identyfikują się z firmą. Takim osobom jest też najłatwiej w korporacjach funkcjonować w zgodzie ze swoją osobowością. Ale znowu – nie można upraszczać. Bo ostatecznie główna atrakcyjność pracy w korpo polega na stabilizacji finansowej, którą ta przynosi, a przez to przyciąga bardzo różnych ludzi, także tych kreatywnych i nonkonformistycznych. Ja w swojej karierze w korporacjach spotkałam mnóstwo interesujących osób, które są dla mnie źródłem ogromnej inspiracji. Wiele z nich ma swoją drugą pasję, którą rozwija „po godzinach”, a pewnego dnia ma nadzieję przekuć w główne źródło zarobku.
Trzeba pamiętać więc o tym, że praca w korporacji to jednak praca nie tylko z tabelkami, ale właśnie przede wszystkim z ludźmi – a to zawsze jest wspaniałe i inspirujące. No i uczy pewnej dyscypliny, która przydaje się w każdej dziedzinie, także tej kreatywnej. Znajomość działania długofalowych procesów czy umiejętność tworzenia planów, które nabyłam w korpo, bardzo pomagają mi także w pisaniu książek!
Karolina pada ofiarą niedomówień, kłamstw i oszustwa. To opowieść stara jak świat, choć opowiedziana na nowo. Nie należy nikomu ufać?
Oczywiście, że należy! Ja wierzę w to, że świat i ludzie dookoła nas są przeważnie raczej dobrzy i mają przyjazne intencje. Wolę tak myśleć i czasem się rozczarować niż żyć w permanentnym zgorzknieniu i podejrzliwości. Myślę, że otwartość i empatia przyciągają do nas dobro, i dziękuję za każdego, kto wniósł do mojej egzystencji coś dobrego. Oczywiście – czasem znajdują się też osoby, które wręcz żerują na pozytywnej energii i ufności innych. Taką właśnie historię opisałam w swojej książce.
Jak więc bronić się przed krzywdą i agresją, także tą ukrytą? Najlepiej – tak jak na drodze – stosować zasadę ograniczonego zaufania. Czyli: raczej zakładać, że druga osoba ma dobre intencje, ale pozostawiać sobie margines niepewności, póki dobrze się jej nie pozna. A przede wszystkim – ufać intuicji i zwracać uwagę nie tyle na deklaracje, co na realne gesty i zachowania. Uważam, że pochodząca z Biblii rada: Po owocach ich poznacie (czyli zalecenie, jak odróżnić prawdziwych proroków od fałszywych) jest bardzo słuszna, aktualna także w naszych czasach i okolicznościach.
Oczywiście łatwo mi mówić w teorii, sama w praktyce także czasem się nacinam, ale mimo wszystko myślę, że jesteśmy szczęśliwsi, gdy otwieramy się na innych.
W powieści jest też opisany inny dramat. Porusza Pani sprawę wykorzystania seksualnego i niechcianej ciąży. A potem macierzyństwa, na które matka nie jest przygotowana.
Dziękuję, że zauważyła Pani, iż to, co przytrafiło się mojej bohaterce, było wykorzystaniem – myślę, że już samo to pokazuje, jak zmieniło się nasze myślenie. Lepiej rozumiemy dziś pojęcie przemocy seksualnej i zdajemy sobie sprawę z tego, że może ona być nie tylko fizyczna, ale także psychiczna czy emocjonalna, a to duży krok w stronę wsparcia kobiet, które znalazły się w podobnej sytuacji.
Czy dzisiaj kobieta może liczyć na wsparcie w tak trudnej sytuacji?
Jeśli chodzi o położenie kobiet zachodzących w niechcianą ciążę czy zmuszonych do samotnego zmierzenia się z taką sytuacją, to obawiam się, że przez ostatnie dwadzieścia lat nic się nie zmieniło – a jak już, to jest tylko gorzej. Inaczej niż w krajach zachodnich, kobieta nie może liczyć na wsparcie ze strony państwa w tym trudnym momencie – na dostęp do psychologa czy instytucji, które pomogłyby jej przeanalizować swoje opcje. I nie mówię tu tylko o ostatnich decyzjach czy wydarzeniach publicznych. Mam wrażenie, że w Polsce nawet oddanie dziecka do adopcji czy samotne go wychowywanie wiąże się ze stygmatyzacją, jest poddawane społecznym ocenom. Innymi słowy kobieta, która zajdzie w niechcianą, samotną ciążę jest poddawana krytyce ZAWSZE, niezależnie od tego, jaką drogę wybierze i jaką cenę za to zapłaci – nieraz przez ludzi, którzy mają ten luksus, że los nigdy nie postawił ich przed podobnym wyborem. A wszystko to w czasie, gdy ojciec dziecka żyje sobie beztrosko i nikt niczego od niego nie chce.
On zbłądził, ona jest winna – taki utarty niesprawiedliwy schemat…
Wierzę, że taka społeczna postawa musi się wreszcie skończyć. Dlatego w książce próbowałam pokazać dramat kobiety, która w takim położeniu się znalazła – ukazać jej samotność, bezradność, społeczne odrzucenie, wtłaczane jej poczucie wstydu i trudność powrotu do normalnego życia (w zestawieniu z beztroskim życiem mężczyzny, który ją w tę sytuację wepchnął). I jeśli ta historia choć minimalnie przyczyni się do poprawy świadomości, albo spowoduje, że ktoś, zamiast oceniać, wyciągnie rękę do swojej córki, siostry, sąsiadki… to będę naprawdę szczęśliwa.
Przez całe życie szukamy miłości, a gdy już się pojawia, często boimy się jej. Dlaczego?
Bo miłość oznacza bliskość, a bliskość – konieczność pokazania się komuś takimi, jakimi jesteśmy naprawdę, ze wszystkimi naszymi wadami, lękami i słabościami. W świecie, w którym wszyscy mamy być perfekcyjni, bardzo trudno spuścić gardę i pokazać to, co kryje się za pozornie idealną fasadą. Trudno też się podzielić, zaakceptować, pójść na kompromis, zanurzyć się do głębi i zainwestować bez reszty w uczucie, gdy nie wiemy, co ta druga osoba po cichu myśli i czy wiąże z nami długofalowe plany. Gdy kochamy tak naprawdę, bez reszty, jesteśmy też najbardziej bezbronni; a z drugiej strony odwzajemniona miłość to najpiękniejsze, co nam się może przydarzyć.
Właśnie takie uczucie: czyste, bezinteresowne, pozbawione barier, próbowałam pokazać w mojej książce. Wierzę, że istnieje coś takiego, jak prawdziwa więź między ludźmi, chociaż bardzo trudno ją znaleźć i jeszcze trudniej pielęgnować.
A może czasem za bardzo boimy się odrzucenia? Dlatego tak często nie potrafimy podnieść słuchawki i wyjaśnić, wyprostować to, co się pokomplikowało?
Myślę, że trafiła Pani w samo sedno – to właśnie odrzucenia boimy się najbardziej. Tego, że gdy już wpuścimy kogoś do naszego świata i pokażemy mu się takimi, jakimi jesteśmy, ten ktoś nie zaakceptuje naszego prawdziwego oblicza i po prostu nas zostawi. Podobnie, jak panicznie boimy się konfrontacji, usłyszenia czegoś nieprzyjemnego od osoby, którą kochamy. Dlatego wolimy położyć uszy po sobie i pozwolić tej osobie odejść, pozwalając, by niedomówienia wisiały w powietrzu. Taka droga prowadzi donikąd i osobiście bardzo nie lubię być w taki sposób traktowana, bo wiem, że milczenie potrafi zranić równie mocno, co słowa wypowiedziane głośno. Sądzę jednak, że każda sytuacja jest inna i w każdej trzeba rozpatrywać „za” i „przeciw” indywidualnie. Jedno jest pewne: akurat w wypadku moich bohaterów szczera rozmowa w odpowiednim momencie pozwoliłaby im uniknąć wielu niepotrzebnych cierpień i zyskać dodatkowe lata spełnionej miłości.
Nie powiemy, jak się zakończyła historia Karoliny, ale zapytam, czy będzie ciąg dalszy jej przygód?
Każde twoje słowo zaplanowałam jako samodzielną powieść i zamknęłam wszystkie wątki, ale Czytelnikom historia spodobała się tak bardzo, że kto wie… Zobaczymy, co przyniesie czas!
Książkę Każde twoje słowo kupicie w popularnych księgarniach internetowych: