W życiu prawie wszystko jest możliwe. Wywiad z Magdaleną Artomską-Białobrzeską

Data: 2023-04-24 15:06:03 | artykuł sponsorowany Autor: Danuta Awolusi
udostępnij Tweet

– Uważam, że spłycanie wydźwięku zachowań noszących znamiona przemocy i dystansowanie się od krzywd, jakie te zachowania realnie wyrządzają innym, jest przyczynianiem się do błędnego definiowania symptomów nadużyć, co w efekcie może prowadzić do ich usprawiedliwiania – mówi Magdalena Artomska-Białobrzeska, autorka książki Mielizna przeszłości

Zaczynasz bardzo mocnym akcentem: opisem przemocy domowej. Mąż Marty nadużywa alkoholu, ale i bez niego bywa agresywny. Miejscowa policja dobrze go zna… Dlaczego zdecydowałaś się podjąć tak ważny temat, o którym wcale aż tak wiele się nie pisze w literaturze?

Podjęcie tematu to nie był szczególnie fantazyjny pomysł. Zainspirowała mnie proza życia, która dotyka mnóstwa kobiet, ale także i mężczyzn, bo przecież zdarzają się sytuacje odwrotne. Odnosząc się do początkowej sceny: chciałam jej nadać walor wiarygodności. Nie wyobrażałam sobie opisów awantur, podobnie jak innych zachowań nagannych pomiędzy partnerami w stylistyce typu różowe, koronkowe szmatki. Albo – co staje się coraz bardziej popularne – w kolorycie wszelkich odmian manipulacji, ukrytej za parawanem dzikiego pożądania i szaleńczej namiętności. Uważam, że spłycanie wydźwięku zachowań noszących znamiona przemocy i dystansowanie się od krzywd, jakie te zachowania realnie wyrządzają innym, jest przyczynianiem się do błędnego definiowania symptomów nadużyć, co w efekcie może prowadzić do ich usprawiedliwiania.

Sebastian Błuk uważa się za Boga. Zresztą, wygląda zjawiskowo, więc do boskości mu niedaleko. Jest wyrachowany. Można powiedzieć, że na pewnym etapie swojego życia jest złym człowiekiem. Jak to jest, że za taką fasadą toksycznej męskości kryje się jednak inna natura? Do czego ta zbroja ma służyć bohaterowi?

Rzeczywiście, gdy poznajemy Sebastiana, wizerunkowo wydaje się być kwintesencją toksycznej męskości – takiej „pożywki” dla delikatnych, wrażliwych idealistek, nieświadomych tego, z czym w realu wiąże się obcowanie z takim typem. (śmiech) Śledząc losy mężczyzny, można odkryć, że cała ta toksyczna otoczka to jedynie zasłona dymna, czy tak – jak to świetnie ujęłaś - „zbroja”, która nie ma nic wspólnego z tożsamością Sebastiana.

Głód życia na bogato i na pokaz, podobnie jak styl funkcjonowania na wysokim „C” nie wziął się jednak u naszego bohatera z niczego. To wynik trudnych przejść z dzieciństwa i wieku dojrzewania, które ukształtowały w nim instynkt drapieżnika, a kolejno zbudowały potrzebę ciągłego rywalizowania z innymi, wykazywania i udowadniania, że na coś zasługuje, bo jest tego wart, a przede wszystkim nie odstaje od innych.

Prawda jest taka, że Sebastian chce uchodzić za kogoś kim nie jest, nie był i nigdy nie będzie. Marzy o byciu bezwzględnym „zimnym sukinsynem”, do którego się nigdy nikt nie „dobierze” i go nie pokona. Tymczasem jedynym co tak naprawdę osiąga jest ciągła walka wewnętrzna z własną naturą i tożsamością.

Miłość to uczucie, które w twojej powieści pełni ważną rolę. Uważasz, że można spotkać tę właściwą osobę w najmniej odpowiednim momencie życia? A może wręcz przeciwnie: ten najgorszy moment jest tym właściwym?

Z moich osobistych przekonań wynika, że miłość – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – jest najważniejsza. W życiu za to prawie wszystko jest możliwe, a już z pewnością nie wszystko jest przewidywalne; tak więc pewnie każdy moment może się okazać tym sprzyjającym, by spotkać właściwą osobę. I nie ma znaczenia, że jesteś stary lub młody, biedny czy bogaty, a już chyba najmniejsze znaczenie ma, czy zamierzamy się zakochać, czy też absolutnie nie mamy tego w planach, etc.

Marta okazuje wiele miłości pasierbom. Czy to przełamuje stereotyp wyrodnej macochy?

Zanim odpowiem, chciałabym zapytać, czy słyszałaś kiedykolwiek o stereotypie wyrodnego ojczyma? Oczywiście, że nie lub może gdzieś tam w przelocie, o jakimś jednostkowym przypadku. (śmiech) Dlaczego? Bo takich sformułowań się po prostu nie używa. Bo one nawet nie przychodzą na myśl przeciętnemu człowiekowi...

Nie chciałabym tutaj generalizować, ale w moim odczuciu w większości przypadków ten – nazwijmy rzecz po imieniu – wypaczony stereotyp wyrodnej macochy to nic innego jak relikt średniowiecznych, patriarchalnych zapatrywań, które należy włożyć między bajki. Przecież zarówno macocha, jak i ojczym mogą się okazać ludźmi wspaniałymi, jak i pozostawiającymi wiele do życzenia. Różnie bywa.

Niepojętym jest to, że w XXI wieku jesteśmy zmuszeni rozważać kwestię uczuciowości macoch lub ojczymów względem pasierbów.

Ta uczuciowość w mojej opinii powinna być kwestią naturalną – jeśli ktoś decyduje się na związek z partnerem, który posiada własne potomstwo. Jestem zdania, że dzieci zawsze są błogosławieństwem i należy je kochać, a – co więcej – sprzyjać każdemu, kto tę miłość jest w stanie dzieciom zaoferować. Niezależnie od więzów krwi, relacji między dorosłymi i wielu innych czynników. Tak więc w postawie mojej bohaterki Marty nie dostrzegam niczego wyjątkowego, lecz naturalną kolej rzeczy.   

Uderzyła mnie scena, w której sąsiadki Marty są świadkami ataku na nią ze strony męża. Zamiast jej pomóc, osądzają. Dlaczego Marta otacza się takimi ludźmi? Czy to jakiś mechanizm?

No właśnie, życie! Jakże często słyszy się w dyskusjach teksty: „widziały gały co brały” albo „trzeba to przeczekać”, „ten typ tak ma”! W przypadku ludzi zamożnych nieraz słyszy się jeszcze coś bardziej potwornego: „poleciał/poleciała na jej/jego kasę i dlatego z nim jest”, co sugeruje krańcowe wyrachowanie, stawianie materii powyżej wartości życia i zdrowia! Trudno sobie wyobrażać, jak się czują osoby w stosunku do których padają takie słowa…

Wracając do bohaterki, zaryzykowałabym stwierdzenie, że to nie Marta otacza się takimi ludźmi, lecz otoczył ją nimi los. Centrum spraw życiowych Marty to miejsce, gdzie życie biegnie według tradycyjnych schematów, niemalże zgodnie z rytmem zmian pór roku. To taka pozornie bezpieczna przestrzeń, gdzie jest przepięknie przyrodniczo, prawie wszyscy się znają, razem modlą etc., ale też potencjalnie każdy z mieszkańców może znaleźć się w kleszczach opinii sąsiedzkich. Bo, jak to zazwyczaj w życiu bywa: gdy nie ma o czym mówić ani czym się zająć, rodzą się tematy do dziwacznych dyskusji, na kanwie których powstają plotki, pomówienia i pouczanie innych, jak mają żyć. Co najgorsze, czynią to najczęściej osoby nie posiadające ku temu żadnych kwalifikacji moralnych.

Sytuację życiową Marty porównałabym do takiego zdarzenia, gdy ktoś przez moment nieuwagi wpada do studni. Obok przechodzą ludzie i zaglądają co i rusz do tej studni. Ot, z ciekawości. Nikt nie poda ręki ani drabiny, aby ofiara mogła się wydostać, ale za to każdy ją wnikliwie ogląda jak małpę rzucającą piaskiem w zoo i jeszcze dyskutuje, że po co ona tam w ogóle jest? No i nie można zapomnieć, że czasami dodatkowo ktoś splunie tej ofierze na głowę. Okropność, której mówię stanowcze: nie!

W ogóle w moim przekonaniu niepodawanie ręki osobom dotkniętym jakąkolwiek przemocą, odcinanie się od nich, a – nie daj Boże – niesprawiedliwe osądzanie i wpędzanie ich w poczucie winy jest niczym innym jak „ponownym łamaniem kołem” ofiar. Wydaje mi się jednak, że zrozumienie powyższych kwestii – nawet w dzisiejszych czasach – wciąż niekiedy wymaga jakiejś szczególnej wrażliwości społecznej, umiejętności wejścia na pewien poziom abstrakcji, który – jak się okazuje – dla niektórych jest wciąż nieosiągalny…

Wypadek Sebastiana zmienia jego życie. Jest punktem zwrotnym. Czy takim ludziom jak on potrzeba wstrząsu, by zaczęli budzić się do życia?

Zmiana u Sebastiana to nie jest zmiana natury człowieka, choć nie wykluczam, że szturchaniec od losu potrafi solidnie zmodyfikować podejście do życia. Pomijam, oczywiście, przypadki osób o rysie socjopatycznym albo psychopatycznym, etc., ale to są kwestie dla profesjonalistów z dziedziny psychologii czy psychiatrii.  

Wracając do bohatera: nastawienie Sebastiana do życia sprzed wypadku to wynik niedostatków, a – przede wszystkim – głodu miłości z dzieciństwa. Dlatego tkwiąc w niedosycie, stara się go czymś zapełnić. Inna sprawa, że błędnie podchodzi do istoty rzeczy. Dodatkowo metropolia, w której żyje, sprzyja zatracaniu się w pędzie, czego on podświadomie pragnie. Pomaga mu to przełączyć się w bezmyślny tryb funkcjonowania. Stąd brnie bezrefleksyjnie od zadania do zadania, od jednego zobowiązania do drugiego. Osiąga cele, idąc po trupach. Mniejsza aglomeracja, do której trafia po wypadku, siłą rzeczy sprzyja refleksjom nad tym, co jest naprawdę ważne i czego tak naprawdę potrzebuje. Oczywiście nie bez znaczenia jest to, co się dzieje z jego zdrowiem, kondycją fizyczną, warunkami finansowymi. A później wzmacnia to wszystko jeszcze pojawienie się w jego życiu takiej kobiety jak Marta. Wówczas dopiero wpada w nowy rytm, zgodny ze swoją prawdziwą naturą.

Reasumując: w przypadku Sebastiana „zmianę” nazwałabym to raczej powrotem „do siebie” w sensie dopuszczenia do głosu prawdziwego „ja”. Mężczyzna w wyniku przejść powypadkowych wraca do swojej wrodzonej wrażliwości na świat i innych ludzi. Zawodowo, po latach, podejmuje się tego, co sprawia mu autentyczną radość i przynosi spełnienie. I okazuje się, że jest w stanie żyć mniej więcej na tym samym poziomie co wcześniej – tym razem robiąc to, co kocha.

Marta jako ofiara przemocy domowej nie chce litości. I nie potrafi się wyrwać, długo tkwi w toksycznej relacji. Czy podjęcie tego szalenie ważnego tematu było dla ciebie trudne?

Pisząc, starałam się zrozumieć i pokazać przykładowy mechanizm związany z wpadaniem i trwaniem w relacjach nacechowanych przemocą.

Marta – młoda, świetna i aktywna kobieta, doświadczona przez dzieciństwo i młodość – wchodzi w związek z człowiekiem, który ma jej zagwarantować poczucie bezpieczeństwa. Okazuje się, że ideały i ufność wpędziły ją w układ, który gwarantuje jedynie chaos. Marta jest mądra i twarda, bo zahartowało ją życie, więc stara się sprostać wymaganiom losu. Dodatkowo jest też uczuciowa i refleksyjna, dlatego nie widzi świata jedynie w barwach białych i czarnych, choć to ostatnie z pewnością pomogłoby jej szybciej przeciąć więź z oprawcą. Ona daje szanse, rozważa, rozmienia się na drobne. Stara się pomagać mężowi w wyjściu z impasu, z nałogu, kiedy jeszcze przemoc nie eskaluje. Cezary – mąż Marty – niewątpliwie korzysta z jej dobrego serca i posuwa się coraz dalej, przekraczając w końcu ostateczne granice…

Samo podjęcie tematu toksycznej relacji było dla mnie naturalne. Mam 40 lat, nie żyję w oderwaniu od realiów. Obserwuję rzeczywistość i wiem, że tego typu sytuacje się zdarzają. I to nie tylko w małych miejscowościach, lecz także w wielkich miastach. Stoję na stanowisku, że mamy moralny obowiązek mówienia o takich sprawach, opowiadania się po stronie tych, którzy tego potrzebują, wyciągania do nich pomocnej dłoni. Zamiatanie zła pod dywan poprzez: tłumaczenie i usprawiedliwianie oprawców, dystansowanie się od ofiar, tudzież teksty o praniu brudów we własnym domu etc. – dla mnie to nie do przyjęcia.

Co do samych ofiar toksycznych relacji i ich trudności z wyrwaniem się z kręgu przemocy – za wiele takich sytuacji wciąż odpowiada proza życia – obawa przed utratą bezpieczeństwa ekonomicznego. No i jest jeszcze wstyd przed wytykaniem palcami, naznaczaniem. Niestety, to ostatnie jest po trosze pokłosiem m. in. pojawiających się od czasu do czasu w przestrzeni publicznej, haniebnie podłych opinii na temat ofiar: czy to przemocy domowej, nadużyć seksualnych, etc. To jest jednak temat-rzeka, na zupełnie inną rozmowę.

Pomiędzy Martą a Sebastianem nic nie dzieje się szybko. Czy uważasz, że prawdziwa miłość potrzebuje czasu, by dojrzeć?

Myślę, że nie ma tutaj reguły, każda relacja jest inna i różne rzeczy przynoszą różnym ludziom szczęście i satysfakcję. Jedni wiedzą, że od razu trafili na to coś, na co ludzie czekają latami, a nieraz i przez całe życie. Inni potrzebują czasu, aby się upewnić. Jeśli pytasz o moje osobiste zapatrywania i sposób postępowania: w sprawach damsko-męskich jestem chyba zbyt racjonalna, by pozwolić sobie na bezrefleksyjne rzucanie się w ogień uczuć. Nieraz byłam świadkiem sytuacji, gdy nagły, gwałtowny, niekontrolowany pożar uczuć wywoływał spustoszenie i nieodwracalną destrukcję, po których zostawały tylko zgliszcza. I niesmak.

Wracając do bohaterów, ich uczucie rzeczywiście musi dojrzeć. Marta i Sebastian na początku wcale nie ćwierkają, nie recytują poezji, nie wyśpiewują serenad. Nie wpadają sobie beztrosko w ramiona, płonąc ogniem namiętności. Pomimo to, że ci dwoje regularnie się widują, starają się dystansować do tego, co między nimi kiełkuje. Będąc w sytuacjach kryzysowych, wymieniają się jedynie drobnymi gestami, wyświadczają sobie przysługi. Dzięki temu najpierw budują relację wolną od zmasowanego ataku strzał Amora i oślepiających blasków ze strony piorunów sycylijskich. (śmiech) Dopiero później, z upływem czasu, wchodzą w fazę pięknych, głębokich uczuć. A są to uczucia stabilne, które ubogacają i wiele wnoszą w ich życie, bo dzięki nim zmierzą się z trudną przeszłością i śmiało sięgną po szczęśliwą przyszłość.

Zapytam jeszcze o pracę Marty: jest pielęgniarką. W Polsce to trudna ścieżka… Dla Marty to jednak coś więcej niż tylko sposób na zarabianie?

Zgadza się. Marta jest wspaniałą, oddaną, zaangażowaną pielęgniarką. Kocha swój zawód, ma poczucie misji, pracuje według najwyższych standardów etycznych. Osobiście bardzo szanuję i cenię przedstawicieli tego zawodu, chciałabym dla nich jak największej satysfakcji i prestiżu. Uważam, że to bardzo ciężka, odpowiedzialna praca, wymagająca rzadkich umiejętności i predyspozycji. Na koniec dodam tylko, że miałam to wielkie szczęście, że spotkałam na swojej drodze wyłącznie cudowne pielęgniarki i pielęgniarzy. To byli ludzie nie tylko świetnie wykształceni, przygotowani merytorycznie, ale także ciepli, wspierający, opiekuńczy. Właśnie tacy jak Marta: oprócz troski o zdrowie, bezinteresownie oferujący dobre słowo, a jak było trzeba, to i pocieszenie w postaci jakiejś zabawnej historyjki albo „przytulasa”.

Jakie są twoje dalsze plany literackie?

O ile plany wydawnicze nie ulegną zmianie, za jakiś czas planujemy wydać dwie książki obyczajowe, tym razem z potężną, choć wysmakowaną dawką erotyki. Przygotujcie się na prawdziwe, głośne bum! (śmiech) Będzie do bólu emocjonalnie, realistycznie i bezpośrednio. Jak to u mnie. (śmiech) W końcu pisanie jest moją pasją i nie robię tego zawodowo, a więc „na zimno” (śmiech)

Powieść Mielizna przeszłości kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.