Wszystko, co dobre, jest w Odchylicach. Wywiad z Krystianem Janikiem
Data: 2022-02-16 08:45:45– W Odchylicach jest źle, ale w innych miejscach jest jeszcze gorzej – mówi Krystian Janik, autor powieści Tu nie ma nic, opublikowanej przez Wydawnictwo Lira. Zapraszamy do przeczytania rozmowy o polskiej prowincji, o miłości do futbolu i do świata, z którego bardzo trudno jest uciec.
Ładna okładka…
Dziękuję w imieniu Magdaleny Wójcik, która przygotowała jej projekt. Myślę, że idealnie koresponduje z treścią Tu nie ma nic.
I świetnie oddaje charakter powieściowych Odchylic. Właśnie – czy ta miejscowość istnieje naprawdę?
Odchylice nie znajdują się na żadnej mapie. Ja wepchnąłem je w szczelinę znajdującą się pomiędzy Zgłobicami a Zbylitowską Górą, niewielkimi miejscowościami położonymi nieopodal Tarnowa. Zgromadziłem tam wszystkie znane mi przywary polskiej prowincji, na czele z kultem pijaństwa, biciem żony i robieniem szemranych interesów. Oczywiście, jest to przerysowana literacka wizja, ale bardzo realna, brutalna i realistyczna.
Odmalował je Pan bardzo plastycznie. Dom Wieśka, dom Waldka, krzaki, mostek, jakieś opuszczone miejsca, sklepik. Gdzie szukał Pan inspiracji?
Prowincja charakteryzuje się powtarzalnością. Chyba w każdej niewielkiej miejscowości, niekoniecznie znajdującej się w sąsiedztwie Tarnowa, znajdziemy jakiś piętrowy dom, pustostan, sklepik czy Wieśka, mężczyznę mocno po pięćdziesiątce, który większą miłością darzy połówkę żołądkowej gorzkiej niż poślubioną dawno, dawno temu kobietę. Dlatego odpowiem, że szukałem inspiracji w miasteczkach i wioskach otaczających miasto, w którym mieszkam.
Powieść Tu nie ma nic to historia o pragnieniu ucieczki. W sensie dosłownym i w przenośni. Rzeczywistość odchyliczan jest nieznośna…
Z Odchylic uciec chce każdy, ale nikomu za bardzo to nie wychodzi. Porównałbym tę miejscowość do więzienia z otwartymi celami. Możesz opuścić swoją klatkę, zajrzeć do sąsiada, ale brama prowadząca na wolność jest strzeżona i zamknięta. Jednakże zakład karny oferuje też przepustki i pracę poza murami. Czy w Odchylicach nie jest podobnie? Wiecznie pijani mężowie, donoszące kiełbasę na pomeczowego grilla żony, niewdzięczne córki, synowie podtrzymujący alkoholową tradycję rodziny i dwudziestolatkowie wpadający w szpony alkoholizmu, bo nie mają żadnej ciekawszej alternatywy – oni wszyscy marzą o ucieczce z przeklętej miejscowości.
W Odchylicach pije się alkohol, kibicuje piłce nożnej i… No właśnie, czy to przekleństwo małej stabilizacji, która staje się małą pułapką?
Dla niektórych jest to przekleństwo, a dla innych – najlepsza rozrywka z możliwych. Pamiętajmy, że historia miłosna Jadwigi i Wiesława rozpoczęła się w 1986 roku, kiedy Polska pokonała Portugalię na mundialu w Meksyku. Wówczas przystojny i szarmancki młodzieniec zaimponował atrakcyjnej odchyliczance, porzucając dla niej oglądanie meczu. Natomiast trzydzieści lat później, podczas Mistrzostw Europy, kiedy Polska po raz kolejny mierzyła się z Portugalią na wielkiej piłkarskiej imprezie, Wiesiek pozwolił Waldkowi, znienawidzonemu sąsiadowi, uderzyć Jadwigę. Te dwie sytuacje dobitnie pokazują, że mecze reprezentacji narodowej są pewnego rodzaju klątwą, która rozpostarła się nad rodziną Gorzałków. Drugą jest, oczywiście, alkohol. Jadwiga, wychodząc za Wieśka, ściągnęła ją na siebie wraz z nazwiskiem, niezwykle znaczącym i zobowiązującym. Mecze oraz wypijane morze wódki i piwa wyznaczają rytm życia mieszkańców Odchylic.
Co z tą piłką nożną. Jesteśmy daleko za najlepszymi, a wciąż głosi się jakąś piłkarską religię. Ma to sens?
Nie bez powodu osadziłem akcję Tu nie ma nic podczas mundialu w 2018 roku, ponieważ dwa lata wcześniej reprezentacja Polski pod wodzą Adama Nawałki dotarła do ćwierćfinału Mistrzostw Europy, w dodatku nie przegrywając żadnego meczu w regulaminowym czasie gry. Dlatego też w 2018 roku kibice spodziewali się co najmniej powtórzenia tego sukcesu. Niestety, stało się inaczej, powróciła klątwa zawarta w piosence „Mundialeiro” Püdelsów z Maćkiem Maleńczukiem, czyli mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor.
Religia piłkarska jest w Polsce niezwykle mocna, nawet jeśli przegrywamy mecze, których nie dało się zawalić, albo tracimy bramki z drużynami pokroju Gibraltaru czy San Marino, to i tak ta dyscyplina sportu nie spada z pierwszego stopnia podium, a kibice wciąż śpiewają „nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”.
Opisuje Pan pozornie normalny świat. Ludzie pracują, kupują sobie samochody, spotykają się, grillują, kochają i szukają czułości. Ale wszystko na rauszu. Picie alkoholu jest normą, bez niego nie odbywa się żadne spotkanie.
Niedawno obejrzałem film Na rauszu Thomasa Vinterberga, w którym czterej nauczyciele postanawiają sprawdzić na sobie kapitalną teorię norweskiego psychiatry Finna Skårderuda, który twierdzi, że rodzimy się z niedoborem alkoholu, wynoszącym pół promila. Jeśli będziemy go regularnie uzupełniać, to poprawimy swoje życie zawodowe i prywatne. Mieszkańcy Odchylic nie potrzebują żadnych teorii, gdyż sami wiedzą, że bez alkoholu ich egzystencja nie ma najmniejszego sensu. Nie ma też dla nich żadnych granic, więc nie ma mowy o wyciąganiu jakichkolwiek wniosków. W tejże miejscowości króluje zasada – nie pijesz, nie masz czego szukać na pomeczowym grillu.
fot. Paweł Topolski
Wróćmy jeszcze do Odchylic. To peryferia Tarnowa, w których niewiele się dzieje. Ludzie tęsknią do innego świata. Mamy zakrzywienie czasoprzestrzeni, bo z jednej strony ludzie marzą o ucieczce na spokojną wieś niedaleko miasta, o domku z ogródkiem, a z drugiej to marzenie staje się krokiem do uwięzienia. Wszystko, co ciekawe, jest poza Odchylicami.
Powiedziałbym, że wszystko, co dobre, jest w Odchylicach (śmiech). Przynajmniej tak twierdzi Jadwiga, która za wszelką cenę próbuje obronić córki przed wielkim światem, który zaczyna się poza granicami tej miejscowości. W Odchylicach jest źle, ale w innych miejscach jest jeszcze gorzej. Tutaj ma męża, który czasem przywali mi kluczem francuskim, ale w gruncie rzeczy całkiem dobry z niego chłop. I ma łeb jak sklep, w końcu prowadzi firmę budowlaną, trzyma sztamę z dzielnicowym i za pomocą połówki żołądkowej gorzkiej jest w stanie załatwić wszystko. Wszystko na miarę Odchylic. Jednak są też bohaterowie, którzy naprawdę chcą uciec z tej przeklętej miejscowości. Jacek nie marzy o niczym innym niż o wyjeździe na studia do Krakowa. Wróbel też. I Dorota, młodsza córka Gorzałków, która jest w stanie rzucić się w ramiona młodszej wersji swojego ojca, żeby tylko nie oglądać więcej rodzinnego domu.
Przeczytałam, że w Odchylicach nie ma miłości. Ależ jest. Sporo tam czułości, pragnienia przejrzenia się w cudzych, kochających oczach. Jest tam miłość, nieco koślawa, niepewna, ale jest. Widzi ją Pan?
Zdecydowanie tak. Przede wszystkim do wódki i futbolu. Miłość czy czułość w klasycznym wydaniu również można spotkać na kartach tej powieści. Jest, tak jak Pani mówi, nieco koślawa i niepewna, ale moi bohaterowie wciąż podejmują próby jej okiełznania.
fot. Paweł Topolski
Nazwano Pana „piewcą Polski B". Nie lubię tego określenia. Polska B nie ma rejonu, jest tu i tam, pod Warszawą i pod Tarnowem. B wskazuje na to, że jest gorsza. A chyba nie o to chodzi. To po prostu świat, w którym życie wygląda inaczej niż w telenoweli.
„Piewcą Polski B" nazwał mnie Kazimierz Kyrcz Jr, który napisał blurba na miarę tej książki – przewrotnego i skłaniającego do myślenia. W tym przypadku Polska B może wydawać się czymś gorszym, ale przecież w wielkich miastach też dochodzi do odchyłów, więc ten termin nie jest precyzyjny. Jest jednak prowokujący, bo wprowadza jakiś podział. A podziały się w naszym kraju modne, niestety nie tylko w fikcyjnych opowieściach.
Muszę Pana o to zapytać. Jeśli zdecydował się Pan na autentyczność, a nie pokazywanie świata przez szybkę, to zapewne zna Pan świat, o którym Pan pisze. Mam rację?
Znam polską prowincję z autopsji. Dlatego też muszę powiedzieć, że autentyczność nie jest w mojej powieści radykalna. Niektóre przedstawione przeze mnie sytuacje są mocno przerysowane. W ten z pozoru brutalny i pozbawiony nadziei świat wkrada się nawet realizm magiczny. Pijany Wróbel widzi ducha zaprzyjaźnionego menela, któremu obiecał „markowe” wino. Jasne, można stwierdzić, że chłopak jest już tak nawalony, że ma przywidzenia (śmiech). Aczkolwiek jestem przekonany, że historia rodziny Gorzałków mogłaby się wydarzyć nie tylko pomiędzy okładkami Tu nie ma nic.
Nie jest Pan pierwszy, który sięga po tematy brudnego realizmu. Dość wymienić Bukowskiego czy Nowakowskiego. Ale oni się zanurzali w swoim powieściowym świecie. A Pan?
Marek Nowakowski to jeden z tych pisarzy, którzy wrośli w epokę, w której tworzyli. Jego proza jest minimalistyczna, spowita szarością Polski Ludowej, piętnująca peerelowskie absurdy, więc nic dziwnego, że musiał publikować w drugim obiegu wydawniczym. Charles Bukowski jest mi bardzo bliski, ponieważ reprezentował tzw. literaturę alkoholową, a także posługiwał się w swoich opowiadaniach wulgarnym językiem. Bukowski wlewał w siebie oceany alkoholu, a potem przelewał własne życie na papier. I to czyniło go pisarzem wyjątkowym. Natomiast ja o swój powieściowy świat zaledwie się otarłem.
Jacek, bohater powieści, uciekł z Odchylic. Wspomina je niczym Proust, tyle że z niechęcią. To był naprawdę utracony czas. Stracony. Takie Odchylice były i będą. Nic się w nich nigdy nie zmieni. Bo przecież nie chodzi o miejsce, chodzi o ludzi.
Jacek uciekł z Odchylic do Krakowa, gdzie studiuje kulturoznawstwo i wynajmuje mieszkanie. Poza rokiem akademickim wraca do przeklętej miejscowości, w której czeka na niego Wróbel zaopatrzony w butelkę żołądkowej gorzkiej. Odchylice są metaforą pogodzenia się z porażką bez podjęcia walki. Jacek nie jest jedynym bohaterem, który podejmuje walkę z hydrą. Ale tylko jemu udaje się pokonać potwora, choć musi się pilnować, bo z tego stygnącego trupa wciąż wyrastają nowe głowy.
Książkę Tu nie ma nic kupicie w popularnych księgarniach internetowych: