Kobiety w górach nie ustępują w niczym mężczyznom. Wywiad z Moniką Witkowską

Data: 2022-06-13 15:34:59 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

– W górach od lat kobiety realizują te same wejścia, wspinają się po tych samych drogach, zaliczają podobne osiągnięcia sportowe. Co ważne, w górach kobiety nie są słabsze. Oczywiście, na niższych wysokościach wiele kobiet może nieco fizycznie odstawać od mężczyzn, jednak wyżej nadrabiamy strategią i determinacją. Wielu mężczyzn podchodzi do gór czysto siłowo, kobiety potrafią często dużo lepiej rozdysponować siły. Mam nadzieję, że z czasem Polki będą miały podobne szanse na realizację swoich pasji, jak ich koleżanki z zagranicy – mówi Monika Witkowska, himalaistka i podróżniczka autorka książki Broad Peak. Darowane życie

Góry i kobiety są rodzaju żeńskiego. Przypadek?

Dla mnie zawsze, trochę podświadomie, góry kojarzyły się z jakimś pierwiastkiem kobiecym – może dlatego tak dobrze się z nimi rozumiem.

Ale nie tylko Ty tak sądzisz – podobne podejście do gór ma również swoje odbicie w wierzeniach Szerpów

Poza naprawdę nielicznymi wyjątkami większość gór w Nepalu ma swoje opiekunki, które są boginiami. Wiąże się z tym szacunek, jakim otaczają je Szerpowie – góry traktowane są, podobnie jak kobiety, jak żywicielki, istoty, które dają innym coś z siebie. 

A jednak kobiet w górach jest stosunkowo niewiele. Zwłaszcza na polskim gruncie.

Niestety, uważam, że w polskim himalaizmie kobiety są w pewnym sensie dyskryminowane. Wiele kobiet interesuje się górami, stara się w nich działać, ale w naszym kraju nie ma atmosfery, by im pomagać. Na całym świecie kobiety otrzymują różnego rodzaju granty czy dofinansowania w ramach aktywizacji, w Ekwadorze czy Indiach kobiety działające na ośmiotysięcznikach mogą liczyć na ogromną pomoc państwa czy powiązanych z nim instytucji i fundacji. Nawet teraz, przygotowując się do wyprawy na K2, doświadczyłam tego, że firmy regularnie wspierające himalaistów na wieść o tym, że wyprawę organizuje kobieta, reagowały negatywnie.

Tymczasem kobiety w górach nie ustępują niczym mężczyznom. Od lat realizują te same wejścia, wspinają się po tych samych drogach, zaliczają podobne osiągnięcia sportowe. Co ważne, w górach kobiety nie są słabsze. Oczywiście, na niższych wysokościach wiele kobiet może nieco fizycznie odstawać od mężczyzn, jednak wyżej nadrabiamy strategią i determinacją. Wielu mężczyzn podchodzi do gór czysto siłowo, kobiety potrafią często dużo lepiej rozdysponować siły. Mam nadzieję, że z czasem Polki będą miały podobne szanse na realizację swoich pasji, jak ich koleżanki z zagranicy.

Podczas wyprawy na Broad Peak spotkałaś kilka takich niezwykłych kobiet.

Rzeczywiście – a szczególnie wiele spośród nich pochodziło z krajów, które kojarzymy z dyskryminacją czy po prostu nierównym traktowaniem kobiet. Okazuje się, że w Pakistanie czy Indiach coraz więcej pań chce wyjść poza schematy, pokazać, że sporty ekstremalne to aktywność dla nich i w ten właśnie sposób się realizują. Oczywiście, wciąż nie jest to ruch masowy, ale z pewnością na tym polu bardzo wiele się zmienia.

Spotkałam na przykład pochodzącą z Pakistanu Saminę. To najbardziej utytułowana tamtejsza himalaistka, która może liczyć na ogromne wsparcie brata, również związanego z górami. Ten stale jej pomaga i bardzo mocno ją wspiera. Oczywiście, nie jest to regułą. Wiele dziewczyn, by realizować swoje pasje, musi przebrnąć przez sprzeciw braci, ojca, męskiej części rodziny. Coraz częściej jednak stykamy się z sytuacją, w której kobieta z rodzin tradycyjnych nagle staje się aktywna i zabiera się za realizację swoich marzeń.

Świat się zmienia.

Tak – i to nie tylko świat muzułmański. Pamiętam na przykład, jak na początku traktowano Lottę Hintsę, miss Finlandii. Mówiono, że to taka „maskotka" świata wspinaczkowego, wspominano o niej przede wszystkim jako o partnerce Dona Bowiego. Tymczasem to, owszem, piękna dziewczyna, ale też kobieta bardzo inteligentna i mocna psychicznie. Lotta szybko zadziwiła świat swoją formą fizyczną i umiejętnościami technicznymi. Dziś wielu kolegów może jej tylko tego zazdrościć. Lotta mówi wprost, że karierę w modelingu robi przede wszystkim dla pieniędzy, ale stara się walczyć ze stereotypem miss, a jej największą pasją jest właśnie wspinaczka. Wierzy, że to właśnie jest jej droga i przeznaczenie.

Skoro mówimy o wierze – wierzysz w znaki, te wszystkie rytuały związane ze zdobywaniem najwyższych gór świata?

Mogłabym powiedzieć, że nie, ale jestem w Warszawie, w strefie komfortu, gdzie jest mi dobrze, ciepło i bezpiecznie. Dzisiaj mogłabym nawet obśmiewać te górskie dziwactwa. Rzecz w tym, że na wyprawie, kiedy istnieje zagrożenie życia i człowiek uświadamia sobie, że jego podróż może różnie się skończyć, lepiej z lokalnymi bóstwami mieć dobre układy. Uważa tak większość wspinaczy – nawet tych na co dzień niewierzących, którzy odżegnują się od znaków i wróżb. Na wyprawach wszyscy stają się bardziej wyczuleni na takie sygnały. Nie bez powodu na wyprawach w Nepalu chodzi się na pudże, a w Pakistanie – składa kozy jako ofiary. Wiele osób nosi też amulety. Ja czasem też je zabieram, ale nie pokładam wiary w ich magiczną moc, tylko po prostu traktuję je jak symbol pamięci i wsparcia osób, od których je dostałam.

Gdybyś była przesądna, chyba jednak na ten Broad Peak byś się nie wybrała, tak dużo trudności pojawiło się już na wstępnym etapie przygotowań do wyprawy.

Wiesz, ja jestem pragmatyczką, uważam, że trudności są po to, by je pokonywać. Gdyby wszystko było proste, Broad Peak mógłby zdobyć każdy z nas. Ja trudności traktuję jak schody – jak kolejne stopnie, po których się wspinam.

Trudniejsze jest wejście na górę czy… podejście pod górę? W przypadku Broad Peaku przed rozpoczęciem akcji górskiej czekało Cię 9 dni wędrówki.

Na pewno trudniejsza jest wspinaczka, ale początkowy etap bywa bardziej żmudny. Trekking trwa długo, ale to często dość korzystne, bo jest to etap przełączania się z myślenia normalnego, z zajmowania się pracą, codziennymi obowiązkami, na myślenie typowo górskie. Idąc, stopniowo żegnamy się ze światem zewnętrznym, zapominamy o tym, co zostawiliśmy za sobą. Dzięki temu w bazie możemy skupić się na prognozach pogody, planowaniu aklimatyzacji i ataku szczytowego. Tam kursy walut, wojny i pandemie schodzą na plan dalszy.

Wspominasz w książce o pakistańskim powiedzeniu „inszallah" – „jeśli Allah pozwoli". To pozwolenie sprawom biec swoim rytmem wydaje się w pakistańskiej rzeczywistości jedynym zdrowym podejściem. Myślisz, że to wynika tylko z wiary? Czy może raczej ukształtowały je warunki, w jakich żyją tu ludzie, tak naprawdę nie mogąc do końca decydować o własnym losie i o tym, jak będzie wyglądał ich następny dzień? 

Moim zdaniem to w dużym stopniu kwestia mentalności. Tutejsi mieszkańcy myślą często: albo się coś uda zrobić, albo nie, samolot odleci albo nie. To postawienie na los wydaje mi się wynikać z podejścia do życia, a nie z obiektywnych warunków, w jakich się tu żyje. I choć możemy się na to zżymać, choć może się to wydawać dla nas zrzucaniem z siebie odpowiedzialności, to w istocie przyjeżdżając do Pakistanu, musimy zaakceptować ten sposób myślenia. Nasza frustracja, wkurzenie niczego nie zmienią. Poza tym, jesteśmy tu gośćmi – nikt nie będzie dla nas zmieniał zasad. To my wkraczamy do obcego świata – i wydaje mi się, że właśnie dlatego podróżowanie jest ciekawe, że pozwala nam ten inny świat poznać, nawet jeśli nie wszystko nam się w nim podoba. 

Zresztą, tak jak Pakistańczycy są na łasce i niełasce Allaha, tak wspinacze bywają zdani na łaskę pogody, warunków, czasem – przewodników, na których się trafi.

Niestety, w górach istnieje wiele czynników, których nie da się kontrolować. Ktoś może być w życiowej formie i perfekcyjnie przygotować się do wyprawy, ale warunki nie pozwolą mu na zdobycie góry. Z kolei ktoś inny, naprawdę słabo przygotowany, da radę, bo znajdzie się we właściwym miejscu i czasie. Czasem aby zdobyć górę, trzeba próbować wiele razy. Najsłynniejszym przykładem jest chyba Carlo Soria, który mając 83 lata, niedawno po raz trzynasty próbował zdobyć Dhaulagiri. Nie udało mu się, a tylko tego szczytu brakuje mu do zaliczenia wszystkich ośmiotysięczników. Niestety, bywa, że góra z jakichś powodów nie pozwala na realizację naszych planów i trzeba się uzbroić w cierpliwość. 

Bywa, że nawet podczas jednej wyprawy więcej jest czekania niż wspinania.

Rzeczywiście, w górach dużo czasu spędza się na czekaniu. Ale czas spędzony w bazie nie jest czasem straconym – to odpowiedni moment na przygotowanie mentalne, techniczne, na sprawdzenie sprzętu i ewentualne naprawy. Trzeba jednak pamiętać, że to czekanie nie przypomina spokojnego wieczoru przy kominku i oglądania Netflixa. Nawet, jeśli siedzimy w bazie i czekamy na pogodę, bywa to mocno obciążające psychicznie.

W górach ciągle coś się dzieje: zdarza się, że ktoś zginie, czasem spadnie lawina, trzeba też walczyć z chorobą, z organizmem, który zawsze się buntuje w takich warunkach. Na dużych wysokościach człowiek słabo się regeneruje i nawet najmniejsze infekcje mogą przerodzić się w spory problem.

Czas spędzony w bazie to także czas na integrację zespołów wspinaczkowych. Tej jednak – jak zaznaczasz w książce – jest w dzisiejszych czasach coraz mniej.

Tak, i jest to według mnie zjawisko coraz bardziej zauważalne, że gdzie w bazie istnieje dostęp do internetu, tam ludzie coraz mniej czasu spędzają na rozmowach ze sobą. Da się też zauważyć coraz większe wyizolowanie uczestników takich wypraw – choć, oczywiście, nie zawsze i nie wszędzie. Sama należę do osób, które lubią porozmawiać, podpytać o ciekawostki które potem wykorzystuję w książkach, więc w bazie nigdy nie narzekam na nadmiar czasu ani nie spędzam całych dni w sieci. Wydaje mi się to bardziej charakterystyczne dla wspinaczy młodego pokolenia. Ale trzeba pamiętać, że – może na szczęście – nie wszędzie istnieje dobry dostęp do Internetu. Pod Everestem wprawdzie dostęp do sieci istnieje, ale jest bardzo drogi. Z kolei gdy wybiorę się na K2 w tym roku, prawdopodobnie internet będzie, ale słaby, więc duża szansa że porozmawiamy, pogramy w karty i szachy, pożartujemy, jak wiele lat temu.

Nie eksponujesz tego wątku w książce, ale jednak podczas wyprawy na Broad Peak wokół było bardzo dużo śmierci. Najpierw znalezienie zwłok nieznanego wspinacza, potem – kolejne wypadki w najbliższej okolicy. Jak to jest ze śmiercią w górach? Jest wszechobecna? A może jest jej tak wiele, że człowiek na nią obojętnieje?

Paradoksalnie, wypadki coraz bardziej nakręcają zainteresowanie himalaizmem. Pamiętam, że gdy w 2013 roku dwóch polskich himalaistów zginęło na Broad Peaku, liczba chętnych na wyprawy wysokogórskie bardzo dynamicznie wzrosła. Wydaje mi się, że po prostu we współczesnym świecie ludziom brakuje silnych bodźców, dlatego decydują się na uprawianie sportów ekstremalnych.

Ale kiedy już jest się w górach, śmierć – zwłaszcza kogoś bliskiego – bardzo mocno wpływa na psychikę i zmniejsza motywację. Nikt nie chce zakończyć życia na szczycie. Ja też wiem, że mój zasób szczęścia może się kiedyś wyczerpać i dlatego dziś już podczas wyprawy dużo mniej ryzykuję, jestem dużo bardziej ostrożna niż jeszcze kilka lat temu. Dlatego też podjęłam decyzję, że po K2 żegnam się już z górami najwyższymi. Mam za dużo innych planów, zbyt wielu znajomych w górach zostało. 

No i nieraz już oszukałaś los, także na zboczach Broad Peaku.

Tak. Po wypadku na Broad Peaku zrozumiałam, że wszystko jest po coś, ale też że czasami coś nam się po prostu nie udaje. Dlatego nie rozpatruję porażek, nie rozpaczam, nie rozmyślam nad tym, co się wydarzyło. Wierzę, że z porażki może wyniknąć coś dobrego, szukam pozytywów. Broad Peak nauczył mnie tego, że nie warto za wszelką cenę dążyć do celu. Czasem nieosiągnięcie celu może dać nam równie wiele.

Piszesz w książce, że często „chce się w góry, a potem się je przeklina". I zastanawiam się, czy nie wystarczyłby Ci ten treking, prowadzenie grup, wyprawy w niższe, bardziej bezpieczne góry? Po co Ci to całe K2?

Sama siebie nie rozumiem i chyba nikt z nas, himalaistów, nie wie, dlaczego to tak działa, dlaczego ciągnie nas na te trudne, wyczerpujące i niebezpieczne wyprawy. Ale podobna zasada dotyczy rejsów, trudnych podróży, wypraw na pustynię. Oczywiście, mogłabym wybrać się na agroturystykę na Podlasiu i byłoby pewnie równie przyjemnie. Ale jestem pewna, że tak dużo bym się tam nie nauczyła.

Góry dały mi wiele w zakresie kształtowania charakteru i twardości duchowej. Kiedyś byłam osobą bardzo nieśmiałą, sama siebie nie doceniałam, a zarazem było mnie dość łatwo zdołować. Po kolejnych wyprawach górskich nabrałam duchowej odporności (fizycznej oczywiście też), stałam się mocniejsza psychicznie.

Dzięki górom też poznałam siebie – i wciąż siebie poznaję. Odkryłam, jak się zachowuję w sytuacjach ekstremalnych – nie tylko względem siebie, ale i innych ludzi. Uważam że trudne sytuacje w górach są prawdziwym sprawdzianem człowieczeństwa w stosunku do drugiego człowieka. To wtedy odkrywamy, czy gdy jesteśmy skrajnie zmęczeni, partner lub inny wspinacz będzie mógł na nas liczyć. Czy nawet całkowicie wyczerpani będziemy gotowi pomóc, zrobić dla drugiego człowieka kubek herbaty, zadbać o niego albo zrezygnować dla niego z własnych ambicji.

Wyprawy dają mi spokój, czas na przemyślenia. Po nich, całkowicie nakręcona, wracam do normalnego życia pełna energii. To góry pozwalają mi na co dzień funkcjonować.

Skończyłaś już z Broad Peakiem?

Tak, bo zamiast wspinać się bez końca na tę samą górę, wolę odkrywać nowe miejsca i poznawać nowych ludzi. Dlatego 20 czerwca wyruszam do Islamabadu, a potem na międzynarodową wyprawę na K2 – głównie z Hiszpanami i Włochami.

Dlaczego właśnie K2? Bo – poza Wandą Rutkiewicz, 36 lat temu - nie było drugiego polskiego kobiecego wejścia na ten szczyt. A może też dlatego, że gdyby mi się udało, to byłabym najstarszą kobietą na szczycie.

Ale zaczęłam od liczb i rekordów, a tak naprawdę to nie one mnie nakręcają. Chcę się pożegnać z najwyższymi górami, bo mam dość już tych wszystkich problemów w zbieraniu pieniędzy czy braku szeroko rozumianego braku wsparcia, choć Polska powinna przecież dbać o to, by mieć tam swoją reprezentację. Najważniejsze od dzieciństwa było dla mnie spełnianie marzeń i to K2 to właśnie sposób, by jeszcze jedno marzenie spełnić. Nie jestem już najmłodsza i chciałabym kobietom – zwłaszcza tym w moim wieku – pokazać, że wiek nie eliminuje naszych marzeń, nawet tych ekstremalnych. Że zawsze możemy je spełniać – lub przynajmniej do nich dążyć i przy okazji coś dobrego przeżyć. No i dobrze byłoby w roku Wandy Rutkiewicz zdobyć ten szczyt. Byłoby to godne zakończenie mojej działalności górskiej na najwyższych szczytach. K2 to przecież spełnienie marzeń każdego himalaisty, to najtrudniejszy ośmiotysięcznik. Mam nadzieję, że góra będzie łaskawa.

A więc – oby była łaskawa. Dziękuję za rozmowę!

Książkę Broad Peak. Darowane życie kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.