"Kobieta w błękitnej wodzie", czyli wszyscy jesteśmy czerwonymi kapturkami uciekającymi przed wilkiem

Data: 2021-09-14 19:49:07 Autor: Marta Surowiecka
udostępnij Tweet

Wszyscy jesteśmy czerwonymi kapturkami uciekającymi przed wilkiem.

Kobieta w błękitnej wodzie – opis filmu

Potwory u Shyamalana nie są wyszukane, nie mają wymyślnych kształtów i zdolności czy skomplikowanych fizjonomii. Nie są zbyt zróżnicowane ani nie manifestują zbyt mocno swojej obecności na ekranie, co miało miejsce w nie tak dawnym Silent Hill, gdzie nie mogliśmy wręcz opędzić się od modyfikujących się w oczach i właściwie włażących nam w te oczy koszmarów.

W Kobiecie w błękitnej wodzie Shyamalan pokazał więcej niż w poprzednich filmach, ale nadal zachował właściwą sobie tajemniczość, dyskrecję, skromność obrazowania i alternatywę dla wyobraźni. Potwór jest tu obecny od początku do końca. Jednak są to ujęcia krótkie, szybkie, zaskakujące, wypełnione oparami wody, mgły, nocy. Częściej umyka nam z oczu, niż pozostaje w ich zasięgu. Ma bardzo prosty, a jednocześnie niesprecyzowany wygląd. Jawi nam się jako ciemna bryła kształtująca się z ziemi pogrążonej w szarości wieczoru, czy też brzydkiej pogody. Powstaje z trawy, rośnie w oczach, ma rozmazane rysy. Jedyny intensywny szczegół, jaki posiada, to dwoje czerwonych oczu.

Kobieta w błękitnej wodzie – recenzja filmu

Zadziwiające, że w czasach kiedy co drugi horror epatuje różnorodnością i cudacznością swoich straszydeł znalazł się taki Shyamalan, u którego z ciemności wyłaniają się płonące ślepia i już każdy zaczyna obgryzać paznokcie. Właściciel purpurowego spojrzenia przybiera formę psa, wilka, hieny, kłębowiska cieni, trawy, bryły ziemi, z której podnosi się i w jaką się wtapia. Może być wytworem naszej i bohaterów wyobraźni, czyichś ukrytych lęków. Dopuszczamy taką ewentualność, a jednocześnie nie podważamy tego, co dostrzegliśmy.

Czytaj także: Tropiciel. Miejmy tylko nadzieję, że nie będzie drugiej części...

W Kobiecie w błękitnej wodzie zacierają się granice pomiędzy baśnią a tym, co poza nią. Zaczynamy rozumieć, że tamten świat ma tak naprawdę wiele wspólnego z naszym. Siły zła i dobra występują po każdej stronie. I my, tak jak bajkowe postacie, przed czymś uciekamy, chronimy to, co najlepsze, a nasze działania czemuś służą i do czegoś prowadzą. Jesteśmy bohaterami swojej rzeczywistości. Czerwonymi kapturkami uciekającymi przed wilkiem, rycerzami zmagającymi się z przeciwnościami, strażnikami tego, co w nas najcenniejsze, najpiękniejsze.

Źródło lęku u Shyamalana jest pierwotne i proste, tak mało oryginalne, że aż prawdziwe – czerń, błyskające ślepia, coś na kształt wszystkiego i niczego zarazem, wilk, który pojawia się na sekundę, by czmychnąć w jakąś gęstwinę, zakamarek rzeczywistości. Natomiast bohaterowie stanowią kolorową plejadę odmieńców, choć…jednocześnie zwykłych ludzi – bo oni, to przecież my.

Czytaj także: Urzekający "Silent Hill", o którym każdy ma inne zdanie

Zróżnicowani płciowo, etnicznie, wiekowo, zawodowo, pod względem sposobu bycia, temperamentu, charakteru, borykający się z jakimiś problemami, także dewiacjami. Shyamalan prezentuje tak różne sylwetki, że choć jedna z nich okaże się bardzo bliska, bądź znajoma. Nikt tu nie jest pozbawiony wad. Wręcz przeciwnie. Mieszkańcy budynku, wokół którego rozgrywa się akcja, są albo przygrubi, albo łysiejący, niezdarni, nieśmiali, jąkający się.

Kobieta w błękitnej wodzie – obsada

W roli gospodarza domostwa z niezwykłą ekspresją i charyzmą wystąpił Paul Giamatti. Jego emocjonalność i zaangażowanie w odtwarzaniu ekranowych uniesień udziela się widzom. Razem z nim przeżywamy osamotnienie, potrzebę bliskości, zrozumienia, przytulenia, przywołujemy wspomnienia i chcemy od nich uciec. Shyamalan ma dość specyficzne i tragiczne poczucie humoru. Sprawia, że patrzymy na postaci nie z przymrużeniem oka, ale okiem bardzo szeroko otwartym – takim też umysłem i serduchem.

Czytaj także: "Silent Hill" – recenzja słynnego horroru

Autor akcentuje pewne „typy” ludzkie – charakterystyczną im mimikę, gestykulację, bądź jej niedosyt, sposób reagowania, wysławiania, poruszania się, spędzania czasu. Początkowo odnosimy wrażenie, iż wyolbrzymia właściwości ludzkie, prezentuje je w karykaturze. Z czasem rozumiemy, że tak musimy wyglądać my sami w zbliżeniu i spojrzeniu otoczenia. Jesteśmy więc świadkami śmieszności, głupoty, paranoi, dziwactw… samych siebie.

Kobieta w błękitnej wodzie – czy warto obejrzeć?

Komediowe ciągoty Shyamalana są tragiczne, bo obnażają nasze przywary i niedostatki. Shyamalan obserwuje ludzi. Jest ich ciekaw, sympatyzuje z nimi. W jego obrazach i słowach (jest reżyserem filmu i autorem scenariusza) nie wyczuwa się złośliwości, wrogości, ale czułość, przychylność zarówno wobec hałaśliwych imprezowiczów palących w mieszkaniu pomimo upomnień, jak i małomównego sztywniaka spędzającego życie przed telewizorem.

Wszystkie postacie coś łączy: brak radości, spełnienia, prawdziwego sensu, samotność. Współczujemy im i doskonale rozumiemy. Shyamalan przygląda się ludziom i przygląda się też samemu sobie, bo po raz kolejny wystąpił we własnym filmie.

Czytaj także: Z filmu "Różowa Pantera" zapamiętamy tylko muzykę...

W Kobiecie w błękitnej wodzie możemy przyjrzeć mu się znacznie dłużej i uważniej niż dotychczas, a przy okazji dowiedzieć się o niektórych trapiących go wątpliwościach, czy lękach. Nie mówi dużo i od rzeczy, głównie patrzy, wsłuchuje się, zastanawia. Jego rola nie wydaje się być rolą, ale nim samym obecnym w historii.

Obecność Shyamalana jest ważna, może uświadomić obawy, prowokować przemyślenia dotykające śmierci, życia, tego kim i po co jesteśmy i czy w ogóle nasza poszczególność ma znaczenie? Shyamalan jest skuteczny i sugestywny we wszystkim, co robi. Jego poczucie humoru nie pozostaje bez echa i znaczenia, jego potwory nie nudzą i nie brzydzą, jego postaci nie są monotonne, sztuczne w wydumanym heroizmie, czy bezpłciowe.

Czytaj także: Miasto Gniewu – zdobywca trzech Oscarów!

Reżyser wprawdzie nawiązuje do bajki, tworzy rzeczywistość bajką i bajkę rzeczywistością, ale jego rycerze jak najbardziej są ludzcy, a ludzie bywają też narfami zamieszkującymi podwodne krainy. Shyamalan w swoim ostatnim filmie mówi też o znaczeniu życia jednostki, o tym że posiadamy ogromną moc, którą możemy zmienić świat, spowodować przyszłość taką, a nie inną.

Shyamalan opowiada historię o kobiecie mieszkającej w miejskim basenie, ratującej życie topiącemu się w nim gospodarzowi budynku. Kobiecie tropionej przez bestię niepozwalającą jej powrócić do podwodnego domu – a tym samym stawia nas wobec egzystencjalnych prawd i wątpliwości. Ukazuje relacje pomiędzy dobrem, złem i przeznaczeniem, podkreślając celowość wszystkiego, co ma miejsce. To, co teraz zdaje się błahe, może mieć duże znaczenie dla potomnych. Z takim wnioskiem kończymy seans Kobiety w błękitnej wodzie.

Marta Surowiecka 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.