Dorastanie w cieniu wojny. Recenzja filmu „Jutro idziemy do kina"
Data: 2021-03-22 16:02:30Polacy o II wojnie światowej potrafią mówić na dwa sposoby. Albo pompatycznie, wzniośle, gloryfikując przy tym bohaterskość postaci, dodając realistyczne ludzkie cierpienie, albo – wcale. Film Jutro idziemy do kina, mający swoją premierę 1 września w Telewizji Polskiej nieśmiało zapełnia tę lukę.
Jutro idziemy do kina - o czym jest film?
Historia, którą proponuje nam Michał Kwieciński, jest prosta. Pomaturalny komers, maj 1938. Trzej przyjaciele: Jerzy (Jakub Wesołowski), Andrzej (Mateusz Damięcki) i Wacek (Antoni Pawlicki) rozstają się, by na własną rękę radzić sobie z dorosłością. Przed wyjazdem każdego w inną stronę, obiecują sobie wieczną przyjaźń i bycie „nieśmiertelnymi”. W kraju głośno mówi się o zbliżającej agresji Hitlera, jednak oni za wszelką cenę próbują żyć obok wydarzeń politycznych.
Jutro idziemy do kina... i wchodzimy w dorosłość
Przeciwnicy zarzucają produkcji brak autentyzmu, popadanie w banał (lwia część historii to opis potyczek miłosnych głównych bohaterów) i stworzenie filmu o niczym. Większość z tych uwag jest jednak dalece nietrafiona. Ponieważ oglądając Jutro idziemy do kina łatwo jest przeoczyć jeden z najważniejszych szczegółów „technicznych” – scenariusz do filmu napisał Jerzy Stefan Stawiński. Tak, ten sam, którego scenariusz nakręcił Andrzej Wajda w Kanale – tragicznej historii żołnierzy AK walczących w Powstaniu Warszawskim. I wbrew pozorom nie jest to film o niczym.
Jutro idziemy do kina pokazuje życie młodych ludzi, wchodzących w dorosłość. Z różnym skutkiem, Andrzej trochę zagubiony, Wacek po licealnym okresie bycia grzecznym i ułożonym chłopcem staje się mężczyzną i odnajduje prawdziwą miłość życia. Jerzy z piętnem znamienitej historii walczącego w obronie ojczyzny ojca, na własną rękę próbuje robić wojskową karierę – bez ojcowskiej protekcji. Koleje losu są więc różne, ale każde charakteryzuje niebywałe „elan vital”, które sączy się z ekranu przy każdej scenie.
Jutro idziemy do kina - życie w cieniu wojny
Sama historia jest też pozbawiona tego piętna historycznego, które kazałoby o wojnie mówić wyłącznie z podniesioną głową i na baczność. Bo tak naprawdę, to nie jest film o wojnie potraktowanej bezosobowo, pokazującej walące się budynki i śmierć żołnierzy idących z „szablami na czołgi”. Kwieciński zrobił coś, co mało komu wcześniej się udało – sportretował tych żołnierzy w sposób budzący sympatię, radość z oglądania, a dopiero w ostateczności – nostalgiczny smutek z powodu straty. Świadczy o tym również potraktowanie kwestii żydowskiej – wystarczyła jedna scena, by inteligentny widz sam dopisał sobie to, co mogło dziać się wcześniej i później. Kamera jednak tego nie pokazała – jakby wiedziała, że filmów o prześladowaniu Żydów nakręcono już wystarczająco dużo.
Jutro idziemy do kina - dobre aktorstwo
Niebywałą zaletą filmu Kwiecińskiego jest oddanie pola gry młodym, polskim aktorom. Daniel Olbrychski odgrywa tutaj jedynie epizod, a i pojawiając się na ekranie z Mateuszem Damięckim wyraźnie usuwa się na drugi plan. Również w rolach partnerek głównych bohaterów zostały obsadzone młode aktorki (Anna Gzyra, Julia Pietrucha, Maria Niklińska, Marta Ścisłowicz). Oczywiście nie można ich pracy przed kamerą określić mianem nieskazitelnej, ale ważniejsze jest to, że ich historia nie została opanowana przez „starych wyjadaczy”. Irytuje tylko niezrozumiałe zakończenie. Ciekawa jestem, czy był to pomysł scenarzysty, czy autorski zamysł Kwiecińskiego. Szkoda, bo jednak prowadząc fabułę w stronę tak ważnego wydarzenia w dziejach kraju, trzeba było stanąć na wysokości zadania i wyraźnie ją zakończyć. Pozostaje jednak lekkie rozczarowanie, którego na pewno można było uniknąć.
Jutro idziemy do kina - czy warto zobaczyć?
„Jutro idziemy do kina” stanie w szranki podczas konkursu Festiwalu w Gdyni. I choć nie wróżę filmowi wielkich sukcesów, to jednak cieszy fakt, że wreszcie powstała produkcja, która z młodych aktorów nie robi półgłówków, a i widz po obejrzeniu może poczuć się dumny z tego, że jest Polakiem.