Żyjemy tak, jak nam wychodzi. Wywiad z Arkiem Borowikiem
Data: 2018-08-30 13:57:14Życia też nie można przeżyć bez tego dystansu i poczucia humoru? Bo mimo lekkości formy, prawda o ludziach wyzierająca ze stron Pańskich książek jest raczej przykra?
Życie można przeżyć na wiele sposobów. Mało kto je planuje. Żyjemy tak, jak nam wychodzi. Bronimy się przed tym, co nas męczy, boli i cieszymy tym, co nas raduje. Każdy twórca przecedza swoje spostrzeżenia przez wewnętrzne sito. Mnie zostają na tym sicie gorzkie refleksje. Ale tragiczne przedstawianie tragedii to przesada. Tak samo, jak nie lubię „dośmieszania” komedii. Kontrast zawsze dobrze robi sztuce.
Złota rybka, Czerwony Kapturek i Królewna Śnieżka w Pańskim debiucie, Królowa Śniegu i Dziewczynka z zapałkami we Wnętrzach wypalonych lodem. Błazen w stroju klauna to z kolei współczesna odpowiedź na Kopciuszka? Ale raczej nie przypomina ona tego, co znamy z komedii romantycznych, w których przemiana Kopciuszka jest chyba najczęściej wykorzystywanym motywem przewodnim….
W Błaźnie… sparafrazowałem Śpiącą Królewnę, Kopciuszka oraz Jasia i Małgosię. Wszystkie te opowieści mają bardzo wyraźne tezy. Baśnie są, jakby na to nie patrzeć, moralitetami. Tak jak wspominałem, za każdym razem kanwą, rdzeniem opowieści była jakaś ludzka wada, przywara. Kiedy poczytałem pod tym kątem Kopciuszka, uderzyło mnie, że bohaterka za wszelką cenę chce iść na bal. W bardzo konkretnym celu: po to, żeby znaleźć bogatego chłopa z pozycją. A ja chciałem lubić tego Kopciuszka. Dlatego wymyśliłem zaszczutą dziewczynę. Mimo swojej fatalnej sytuacji ma ona więcej godności niż wszyscy dookoła. Decyduje się iść na bal, bo jej zabroniono. Lubię bohaterów-buntowników.
Inną refleksją po przeczytaniu Kopciuszka był fakt, że ojciec dziewczyny to kompletny dupek. Nie tylko dał się zdominować drugiej żonie, ale w ogóle nie bronił swojej córki. Pisząc te opowieści, starałem się je różnicować również pod kątem formalnym. Dlatego jest sensacja, melodramat, thriller, obyczaj. W przypadku Kopciuszka sięgnąłem po groteskę. Dobrze się w niej czuję i uznałem, że taka forma dobrze zrobi całemu cyklowi.
Czym różni się, Pańskim zdaniem, błazen od klauna?
Najpierw zaznaczę, że tytuły rządzą się swoimi prawami. Wszystkie trzy, które wymyśliłem, przyszły mi do głowy nie wiadomo dlaczego, ale wszystkie zostały i nie chciały odejść. Lubię tytuł Błazen w stroju klauna. Wydaje mi się, że nad wszystkimi tymi historiami unosi się gorzki chichot. W trzeciej części jest tej goryczy i szyderstwa jakby więcej. Pojawia się groteskowa opowieść o Kopciuszku i szaleństwie pędu do sławy. Jaś i Małgosia to spowiedź obłąkanej poetki, która piętnuje chciwość, a Śpiąca Królewa to rozprawka o przyjaźni i lojalności, których pogwałcenie doprowadza do ślepoty zemsty, a więc zaprzecza tym pięknym wartościom. W moim pojęciu błazen wytyka ludziom szaleństwo, do którego się doprowadzają. Kiedy myślę „błazen”, mam przed oczami kogoś w rodzaju Stańczyka. Mój błazen nie chce, żeby go postrzegano jako mędrca, ponieważ nie uważa się za mędrca. Jest tylko wnikliwym obserwatorem. Stąd na swój błazeński uniform nałożył kostium innego rozbawiacza, który już z mądrością się nikomu nie kojarzy. Klaun w obecnej kulturze jest postrzegany jako człowiek nieszczęśliwy, który całe życie musi ślizgać się na skórkach bananów i kopać w dupę kolegów. Klaun bywa też postacią przerażającą, opiewaną przez twórców horrorów. Zderzenie błazna z klaunem wydaje mi się intrygujące nie tylko w tytule, ale w głębszym znaczeniu, które mam nadzieję jakoś przybliżyłem.
Skoro opowiada Pan w swojej najnowszej książce o kulisach produkcji pewnego programu telewizyjnego – zdradzi Pan, czy tak rzeczywiście wygląda praca w telewizji? I czy to telewizja kształtuje nas, czy raczej my kształtujemy to, co obejrzeć można w telewizji?
Jak wspominałem, Kopciuszek ma u mnie formę groteski, dlatego nie można przystawiać tu realiów telewizyjnych – ani jakichkolwiek – jeden do jednego. To apokaliptyczna wizja przyszłości. Świat, w którym liczy się tylko sława, oglądalność i blichtr. Kopciuszek ostrzega, dokąd może nas doprowadzić droga, na której się znaleźliśmy. Pisałem to, bodajże, osiem lat temu i wtedy opisywane historie wydawały mi się dużo bardziej absurdalne niż dzisiaj. Mam nadzieję, że za dziesięć lat nie okażą się rzeczywistością. To miała być moja wersja apokalipsy. I niech tak zostanie.
A czy telewizja kształtuje nas? Oczywiście, że tak. Podobnie jak inne media. W moim przekonaniu twórca powinien mieć coś do przekazania. Problem zaczyna się w momencie, kiedy twórca zastanawia się, czego chce od niego odbiorca. Jeżeli nie posługujemy się swoim gustem, a tylko próbujemy odgadnąć gust odbiorcy, przestajemy tworzyć sztukę. W komercji nie musi być nic złego, jeżeli zostaną zachowane zdrowe proporcje i trochę rozsądku. W moim Kopciuszku nie ma ani jednego, ani drugiego.
W Pańskiej nowej książce Prezes, by utrzymać zainteresowanie mediów, wybekuje „Odę do radości” i wymiotuje na wizji. Czy rzeczywiście to, co oglądamy, to tylko wymiociny ludzi w nienagannie skrojonych garniturach?
Losy Strawińskiego atakują system korporacyjny i telewizja jest tam tylko dodatkiem. Scena, o której Pan wspomina, rzeczywiście jest dociśnięta. Dokładnie taka miała być, ponieważ opisuje schamienie, jakie wszyscy obserwujemy. Stanisław Lem powiedział, że dzięki Internetowi zobaczył, jak wielu głupich ludzi żyje na świecie. To bardzo smutna refleksja. Internet staje się śmietnikiem, w którym najprościej zaistnieć, robiąc rzeczy kontrowersyjne. A szkoda.
W nie bardzo dobrym to świetle stawia tę drugą – a może pierwszą – ścieżkę Pańskiej kariery zawodowej: pisanie scenariuszy seriali telewizyjnych… Chyba że skończył Pan już z tym zawodem?
Nie skończyłem z zawodem scenarzysty. Zresztą nie lubię myśleć o sobie jak o scenarzyście. Po prostu uprawiam różne formy pisania. Obecnie pracuję nad dwoma filmami fabularnymi i dwoma serialami. Nigdy nie uważałem, że seriale to coś złego. Sam staram się pisać je najlepiej jak potrafię. Ale, tak jak wszędzie, są rzeczy złe i dobre. Zdarzają się znakomite produkcje telewizyjne, które uważam za arcydzieła. Najlepszym przykładem jest „Breaking Bad”. Absolutny majstersztyk. Oglądając ten serial, miałem wrażenie, że ktoś go stworzył specjalnie dla mnie. To przecież czystej wody moralitet. Przypowieść o tym, co robi z człowiekiem żądza władzy. To baśń umieszczona we współczesnych realiach.
Scenariusze seriali, dialogi w grach komputerowych, wreszcie – książki. Tak to musiało się skończyć?
Lubię robić rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiłem. W życiu pisałem już niemal wszystko. Nie tylko seriale telewizyjne czy gry. Robiłem słuchowiska radiowe, programy rozrywkowe, miałem przygody teatralne, kinowe, dialogi do filmu animowanego. Każda z form ma swoją specyfikę. Wpadając na pomysł, na początku rozwijam go bez decyzji, w jaką formę się przepoczwarzy. Ale następuje moment, w którym muszę zadecydować, czy to trzynastoodcinkowy serial, czy raczej półtoragodzinny film, a może najlepiej by wypadł w teatrze… Albo jako książka. Myślę, że książki, filmy, teatry, radio, gry, poezja są trochę jak świstaki, morświny, nietoperze, kangury. Wszystkie bardzo różne, ale wszystko to ssaki. I nie mam pojęcia, co jest najtrudniejsze. Jak się ma pomysły, to wszystko wydaje się proste. Kiedy pomysłów brakuje, nagle staje się wręcz niemożliwe do wykonania. A co jest najciekawsze? Najciekawsze są ciekawe historie. Bez względu na to, w jaki sposób się je zaprezentuje.
Kilka popularnych baśni rozpisanych na trzy tomy opowieści o namiętnościach, ludziach i świecie, który nas otacza. Czy „Mocna rzecz o namiętnościach" to cykl już ostatecznie zamknięty? Nie powrócimy już więcej do Strawińskiego? I – ewentualnie - czy będziemy mieli jeszcze okazję sięgnąć po książki Arkadiusza Borowika, czy będziemy musieli obejrzeć jakiś serial lub zagrać w kolejną odsłonę „Wiedźmina”?
Na razie nie myślę o kontynuacji baśniowego cyklu. Zależało mi na tym, żeby parafrazowane historie były wszystkim znane, a te najpopularniejsze już się powoli kończą. Za każdym razem, kiedy opracowywałem swoją wersję, musiałem mieć jakąś tezę, piętnować jakąś wadę. W baśniach przywary się powtarzają, a ja nie chciałbym ciągle pisać o tym samym. W tej chwili Strawiński prowadzi sobie mój profil autorski i chyba to polubił. Czasami przesadza i dochodzi między nami do scysji, ale to takie niewinne sprzeczki dwóch starych znajomych. W przechowalni czeka powieść, którą napisałem jakiś czas temu. Jestem w trakcie pisania kolejnej książki. Wszystko wskazuje na to, że nazwisko Borowik pojawi się też zarówno w kinie, jak i w telewizji. Z grami także jeszcze nie skończyłem. No i mam nadzieję, że ciągle będę znajdował coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie robiłem. Do samego końca.
Dodany: 2018-10-30 11:38:29
Czasami sięgam po baśnie.
Dodany: 2018-09-01 13:22:43
Niektóre baśnie odzwierciedlają rzeczywistość.
Dodany: 2018-08-30 17:46:59
Baśnie mnie ciekawią.