Żyjemy tak, jak nam wychodzi. Wywiad z Arkiem Borowikiem
Data: 2018-08-30 13:57:14- Życie można przeżyć na wiele sposobów. Mało kto je planuje. Żyjemy tak, jak nam wychodzi. Bronimy się przed tym, co nas męczy, boli i cieszymy tym, co nas raduje. Każdy twórca przecedza swoje spostrzeżenia przez wewnętrzne sito. Mnie zostają na tym sicie gorzkie refleksje – mówi Arek Borowik, scenarzysta, pisarz, autor cyklu Mocna rzecz o namiętnościach. Właśnie ukazała się jego najnowsza odsłona – powieść Błazen w stroju klauna.
Nikt nie jest w stanie zadać Panu równie dobrych pytań jak te, które Pan sam sobie stawia? Pytam, bo w ostatnich tygodniach na profilu autorskim niepodzielnie królowały rozmowy, jakie przeprowadził z Panem Strawiński – bohater Pańskiej książki.
Proceder moich rozmów ze Strawińskim trwa od zeszłego roku, czyli odkąd powstał profil autorski Borowika. Moim zdaniem wszyscy są w stanie zadawać mi lepsze pytania ode mnie samego. Każdy może zaskoczyć mnie bardziej niż ja mogę zaskoczyć siebie, a w pytaniach lubię element zaskoczenia. Na przykład Pan tym pytaniem mnie zaskoczył. Lubię też zaskakujące odpowiedzi. Niestety, nie wiem, czy Pana zaskoczy moja odpowiedź. W każdym razie jak się gada samemu ze sobą, to trudno o zaskoczenie. Chociaż czasami się zdarza. Nie przepadam za mediami społecznościowymi i długo się przed nimi broniłem. Posiadacze profili często popadają w swego rodzaju ekshibicjonizm, który mnie irytuje. Ale wpadłem na pomysł, że moją stronę będzie prowadził ktoś inny. Wplątałem w to jednego z moich bohaterów literackich i zacząłem się nieźle bawić. Niektórzy się dziwią, że zamieszczam długie teksty w miejscu, gdzie wstawia się zdjęcia, ewentualnie krótkie wpisy. No, ale to jest, do cholery, profil literacki… Dlatego na stronie pojawiają się nie tylko rozmowy Strawińskiego ze mną. W czasie Wielkiego Tygodnia odbyliśmy na przykład podróż na Wyspę Wielkanocną, którą Strawiński skrzętnie relacjonował z dnia na dzień.
Kim więc właściwie jest Strawiński? Postacią zrodzoną wyłącznie z Pańskiej wyobraźni? Pańskim alter-ego? Tym, kim mógłby Pan być, gdyby nie był Pan Borowikiem?
Strawiński jest postacią fikcyjną, oczywiście. Nie jest moim alter ego, chociaż z osobników, których urodziłem, ma chyba największy współczynnik Borowika. Ale nie mógłbym być Strawińskim. Nie dlatego, żebym był jakoś zachwycony byciem Borowikiem. Są cechy, które u Strawińskiego podziwiam, ale są też takie, które w moim wykonaniu nie byłyby tak urocze jak u niego. Zresztą… Strawiński jest tylko jeden. Możliwe, że to bardziej stan świadomości niż namacalna postać.
Życie nie jest bajką. A jednak w swoich książkach wykorzystuje Pan baśnie jako inspirację i odbicia postaci baśniowych dostrzegamy w najzupełniej współczesnych bohaterach…
Życie nie jest bajką i bajką nigdy nie było. A jednak ludzie od dawien dawna baśnie sobie snują. To przypowieści, które porządkują obraz świata.
Od bardzo dawna chciałem pisać książki. Już jako dzieciak zabazgrywałem szesnastostronicowe zeszyty jakimiś historyjkami. Potem jakoś tak wyszło, że pisałem scenariusze. Ale co się odwlecze, to nie uciecze i pewnego dnia przeczytałem mojej malutkiej wtedy córce Śpiącą Królewnę. Uderzyło mnie to, że król i królowa, a więc bohaterowie pozytywni, są tam bardzo nielojalni – nie zaprosili na ważną uroczystość jednej z wróżek. I w ogóle nie jest wyjaśnione, dlaczego. Wróżkę szlag trafił ze złości i postanowiła się perfidnie zemścić. Jej zemsta była wyrachowana i straszna. Odłożona w czasie i wymierzona w niewinne dziecko. W ogóle w klasycznych baśniach sporo jest przemocy. Lubię mroczne historyjki i zacząłem przerabiać tę starą opowieść we współczesne realia. Podobnie było w innych przypadkach. Złota Rybka to historia nienasycenia, Królewna Śnieżka to szaleństwo zazdrości i tak dalej, i tak dalej. Spodobało mi się i… Napisałem trzy książki. W sumie osiem opowieści inspirowanych popularnymi baśniami. Z tego, co zauważyłem, czytelnicy czerpią sporą przyjemność z odnajdowania kanonicznych scen. Ja miałem podobną, kiedy je pisałem.
Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale te namiętności w podtytułach książek – czy raczej w tytule cyklu – kojarzą się raczej z Danielle Steel niż – powiedzmy – z solidną powieścią psychologiczną. Albo chociaż psychologizującą…
No tak. Spotkałem się z opiniami, że podtytuł może być mylący. Ale to raczej problem nomenklatury. Słowo „namiętność”, według Słownika Języka Polskiego, ma dużo bardziej pojemne znaczenie, niż to, z czym się większości kojarzy. Zresztą, podtytuł Mocna rzecz o namiętnościach nie jest moim pomysłem. Wydawnictwo uznało, że należy dać sygnał, że te książki to trylogia, zgodnie z prawdą. Bohaterowie, których tam przedstawiam, zwykle umieszczani są w sytuacjach, w których ich pragnienia zamieniają się w obsesje. Obsesje zawsze są namiętne. Nigdy nie słyszałem o beznamiętnych obsesjach.
Kiedy dodatkowo dowiadujemy się, że pisze Pan głównie o kobietach, człowiek myśli sobie: „No, drugi Janusz Leon Wiśniewski”. A w środku – zupełnie co innego…
Jak się to wszystko powyrywa z kontekstu, to może wyjść z tego całkiem zgrabna nieprawda. Głównymi bohaterkami tych opowieści rzeczywiście są kobiety. To również mnie uderzyło, kiedy czytałem pierwowzory. Proszę zwrócić uwagę, jak często bohaterkami baśni są kobiety, dziewczyny. Śpiąca Królewna, Czerwony Kapturek, Kopciuszek, Śnieżka – można wymieniać dalej… Lubię tworzyć postaci dalekie ode mnie. To najciekawsza część procesu twórczego: przez jakiś czas można być kimś innym. Pisarze i aktorzy mają okazję przeżywać takie przygody. Nie jestem kobietą, więc intrygująco jest starać się myśleć jak kobieta. Ale zdarzało mi się też tworzyć postaci morderców czy nawet polityków i też trzeba było sobie jakoś poradzić. Swoją drogą, mam nadzieję, że bliżej mi do kobiety niż do mordercy czy polityka.
A co twórca może wiedzieć o pracy biurowej?
Twórca posługuje się wyobraźnią. Przecież nie wszyscy są dokumentalistami. Na rynku jest sporo kryminałów, ale niewielu pisarzy przyzna się do popełnionych przestępstw. Nie każdy piszący o wojnie był żołnierzem. Oczywiście dokumentacja, obserwacja to chleb powszedni każdego, kto zajmuje się szeroko pojętą twórczością. Akurat biurowatość jest mi dobrze znana. Zdarzało mi się pracować w biurach. Nadal mi się zdarza. Gry powstają w biurach. Produkcja filmowa czy telewizyjna poza planem zdjęciowym też posiada swoje biura. Tak… życie biurowe mam dobrze zdokumentowane. Mam wrażenie, że aż za dobrze.
To właśnie stąd Pańskie poczucie humoru i zamiłowanie do absurdu? Bo bez bardzo mocnej psychiki lub bardzo dużego dystansu (a najlepiej – jednego i drugiego) nie da się w biurze przetrwać?
Ludzie w biurach (i nie tylko) starają się przetrwać na różne sposoby. Ja akurat mam tendencję do ośmieszania rzeczy, które mnie denerwują. Gdyby nie ta zdolność, pewno już dawno strzeliłbym sobie w głowę. Ale to nie jest tak, że wszyscy pracownicy korporacji dostrzegają absurdy życia biurowego. Niektórzy nie tylko ich nie zauważają, ale nawet je tworzą. Inni świetnie się w tym świecie czują. Zresztą, gdyby tak nie było, instytucja korporacji już dawno przestałaby istnieć. Pamiętajmy również, że nie każde korpo musi wyglądać jak plantacja bawełny przed wojną secesyjną.
Dodany: 2018-10-30 11:38:29
Czasami sięgam po baśnie.
Dodany: 2018-09-01 13:22:43
Niektóre baśnie odzwierciedlają rzeczywistość.
Dodany: 2018-08-30 17:46:59
Baśnie mnie ciekawią.