Może na górze nie było mordercy. Ale na pewno był tu złodziej.
Na ziemi leżał kapsel od butelki zwrócony ząbkami do góry. Podniosła go. Może to nie był niezbity dowód, ale teraz była pewna tego, co widziała. Ktoś tu był.
Z miejsca, w którym stała, wierzchołek wschodniego szczytu wydawał się niesamowicie wysoko. A ona miał się wspiąć jeszcze wyżej! To było wręcz niepojęte.
Nawet najbardziej doświadczeni alpiniści ginęli na szczytach takich jak ten, na który patrzyła. I na który zamierzała się wspiąć. Jedno potknięcie i mogło się to dla niej źle skończyć. Albo jedno pchnięcie... Ta myśl zakradła się do jej głowy nieproszona.
Ostatnio, kiedy wchodziła na górę, ktoś zginął. A teraz nie żył Alain. Wiedziała, że to irracjonalne, ale czuła się tak, jakby była wspólnym mianownikiem. Złym omenem.
Jeszcze nigdy nie widziała tylu gwiazd. Przed sobą zaś miała Manaslu. Masywny szczyt odcinał się złowieszczą czernią na tle roziskrzonego nocnego nieba. Dominował na horyzoncie, sięgając niebios, otoczony gwiazdami jak koroną.
Musiała zejść z góry. I musiała to zrobić sama.
Nie zostałam pisarką bez powodu – każda historia, którą opowiadałam, tworzyła inny świat. Świat, w którym mogłam porozliczać swoje i cudze błędy, napiętnować zachowania, które mnie wkurwiają, śmiać się z tych, które mnie bawią, a przede wszystkim przeżyć przygodę i zabrać w nią również innych.
Miron odchrząknął. Podsunął taborecik i usiadł naprzeciw Lucyny.
– Gratuluję pomyślunku, ale są rzeczy, które pani umykają. Moje długi nie wynikają z rozrzutności. Co pani robi z pieniędzmi, jeśli – ha! – ma ich pani nadmiar?
– Zaszywam w poduszce – odparła Lucyna. – Ale w życiu jej pan nie znajdziesz!
– Pani oszczędza pieniądze. To zrozumiałe. Lepiej oszczędzać, niż żyć bez grosza na czarną godzinę. Ale to nadal bieda. Biedni oszczędzają, bogaci inwestują. Ja też oszczędzałem… ale wreszcie odważyłem się zaryzykować. Zainwestowałem. Najpierw swoje pieniądze, potem cudze… Niestety. Moja odwaga zderzyła się z realiami świata, który nie pozwala rozwinąć skrzydeł. Długi, jakich sobie narobiłem, to pochodna niezależnych ode mnie okoliczności. Przemijających nagle boomów, zmieniających się z nagła trendów… Ja, proszę pani, zostałem obrabowany przez niestabilny Rynek, przez miliongłową Hydrę Giełdy, przez Nieszczęście zaklęte w liczbach. I od tamtej pory biorę los we własne ręce.
– Okradli cię na rynku? – Kornikowa żachnęła się. – U nas w Ośliborzu też kradną, zafajdańce… Chociaż ja wolę uczciwych kieszonkowców niż znachorów porywaczy.
Może na górze nie było mordercy. Ale na pewno był tu złodziej.
Książka: Bez tchu
Tagi: szczyt, góry, wspinaczka