Nie jestem bohaterem ze starego romansu, co to wszelką pomoc dumnie wyrzucał za okno i szlachetnie zdychał z głodu. Wsparcia, zapomogi i wstydy, to tylko słowa, zaś faktem jest mój przekaz, mój wyjazd i cała moja przyszłość! Reszta to zjełczałe subtelności starych ciotek! Pieniądz nie jest moim bogiem, jest wart tylko tyle, ile za niego dostanę, nic więcej! Adju wszystko, co nie jest pracą na przyszłość! Ja łaknę i potrzebuję szerszych horyzontów.
Czego się chce, spełnić się musi! A chciałem strasznie, chciałem nadludzko, chciałem wszystkiemi mocami, musiałem tak chcieć i musiało mi się spełnić, gdyż inaczej byłbym sobie strzelił w łeb!
Wiatr już rymnął do środka i, zgarnąwszy papiery ze stołów, rozwiewał je po całym pokoju, niby białe, suche liście. (...) Wicher bił nieustannie w okna, zasypując je śniegiem,
Stacja już zupełnie opustoszała, na peronie hulał wiatr, i przewalały się coraz większe tumany śniegu.
Dzień był wiejny i bardzo przykry, suchy i gęsty śnieg padał nieustannie, a chwilami, gdy zawiała burzliwa wichura, robił się taki mąt i kotłowanina, że wszystko ginęło jakby w białym, spienionym wrzątku, i tylko trzaskały niedomknięte drzwi, jęczały druty telegraficzne i, niedojrzana w skłębionych tumanach, rezerwa przelatywała z przeszywającym świstem!
To są raje prawdziwe, rozumiesz? cudowne, wymarzone raje! Nie mogę o nich wspominać bez zachwytu. Boże, żeby to można rzucić wszystko i lecieć w cały świat, jak ptak! I jak ptak rozwinąć skrzydła i ważyć się w słońcu, odpoczywać gdzieś na szczytach, i ginąć w nieskończonościach. Choćby raz jeden w życiu obejrzeć te cuda i upić się niemi, upić się na śmierć i przepaść!
Tam, w miesiącach zimowych, średnia temperatura dochodzi trzynastu stopni ciepła, to dosyć, nieprawdaż? A dołóż pan do tego morze, zawsze błękitne, niebo bez chmur, wyniosłe palmy, olbrzymie plantacje kwiatów i najpiękniejsze w Europie wybrzeża.
Roił o gwarnych, olbrzymich miastach, już słyszał huk nieprzeliczonych fabryk, już mu zamajaczyły nieprzejrzane równiny Dalekiego Zachodu, już płynął oceanami, przedzierał się przez bory, przez góry pokryte wiecznymi śniegami, przez rzeki i pustynie, doznawał tysiąca przygód i czuł tysiące upojeń i rozkoszy.
Mrok wsączał się do pokoju, mrok szary, posępny i przejmujący zimnem. (...) leciał, marząc bezwładnie o krajach dalekich, o morzach, nieobjętych wzrokiem, o miastach wspaniałych i cudach niewypowiedzianych. Poił się samym wdziękiem nazw i kołysał w rozmarzeniu.
Byle tylko pojechać daleko, jak najdalej i jak najprędzej! Tęsknota ucieczki gdzieś, w świat szeroki, patrzył w mrok rozedrgany, opadający śniegiem i olśnioną duszą unosił się na skrzydłach tęsknoty, leciał cichymi miotami błyskawic coraz dalej, na wszystkie lądy, na wszystkie morza, w nieskończoność!
Pojechać funiculaire'em na Vomero. Niedaleko stacji, na samej krawędzi góry stoi klasztor św. Marcina i przytulony do niego mały taras kawiarni. Stamtąd roztacza się najpiękniejszy widok na świecie! Zalśni panu w słońcu cała zatoka aż po horyzont zamknięty wyspami. Neapol będzie pan miał pod nogami, Wezuwiusz naprzeciw. A od Capri aż po Miceny olbrzymi, granatowy zwał góry poszarpanych zamyka przecudny kraj winnic, pinii, oliwek, zatopionych w słońcu i lazurze!
Śnieg padał wielkimi płatami, gęsty i mokry, posiniały i drżący od zimna dzień.
– Widzieliście ten piękny, śnieżny puszek?! Trzeba się zbierać na sanki, kooo-, kooniecznie. Śniadanie zjedzone? Zęby i buzie wymyte? Ciepłe majtki ubrane? No to w drogę!Kurka wybiegła z chatki w podskokach i z wiaty przycupniętej tuż obok domku wyciągnęła piękne, drewniane sanki.– Kooo-, kooochani musimy jeszcze pójść po Myszatego. On na pewno już na nas czeka.A że z domku Bajdurki było blisko do Myszatego i wystarczyło tylko wsiąść na sanki i zjechać z pagórka, kurka, zanim porządnie się rozsiadła, była już pod progiem swojego serdecznego przyjaciela.Donośnie zapukała - puk, puk!Cisza.– Może zapukamy razem?
Facet był naprawdę uroczy w ten swój zadziorny sposób, czy naprawdę nie zauważyła tego wcześniej? Podobał jej się tembr jego głosu, szybkość, z jaką mówił oraz to, co mówił. Jego zapach, fakt, że bez wahania stanął w jej obronie i nazwał ją swoją dziewczyną.
Koncentrujesz się tylko na sobie. Niby z kimś, ale cały czas solo, niby jesteś mężem i ojcem, ale żyjesz jak kawaler.
Nie jestem bohaterem ze starego romansu, co to wszelką pomoc dumnie wyrzucał za okno i szlachetnie zdychał z głodu. Wsparcia, zapomogi i wstydy, to tylko słowa, zaś faktem jest mój przekaz, mój wyjazd i cała moja przyszłość! Reszta to zjełczałe subtelności starych ciotek! Pieniądz nie jest moim bogiem, jest wart tylko tyle, ile za niego dostanę, nic więcej! Adju wszystko, co nie jest pracą na przyszłość! Ja łaknę i potrzebuję szerszych horyzontów.
Książka: Marzyciel