Owszem, kochała córkę. Kasia była najlepszym, ale i najgorszym, co ją w życiu spotkało. Dziewczynka rosła i opieka nad nią stawała się ponad jej siły.
Lokum Marty Kuc trudno było nazwać zwykłym mieszkaniem w bloku. Był to dwupiętrowy apartament z tarasem.
– Ano, wieści po Zawoi jak holny lotojo predko. Opwiodoj, sikorecko, co tam w grodzie Kraka? Bo my tu z twojo matulo sie frasujemy o ciebie.
Nie pamiętała już, kiedy miała spokojną noc. Taką, gdy po wieczornej kąpieli kładziesz się do łóżka. Czujesz przyjemny ciężar kołdry, wtapiasz się w poduszkę i spokojnie zamykasz oczy, oczekując na sen.
Usiłował nie patrzeć na czarne pudełko leżące na końcu lady. Które zdawało się... wibrować. I wysysać powietrze wokół siebie.
Poczuł ukłucie w sercu. A niech go Solas spali, ona jest gotowa to zrobić – chronić go przed jakąś pieprzoną Archanielicą.
Wystarczyły dwa tygodnie, aby fetor stał się jej własną wonią, mylącą czułe nosy wilkołaków.
Fleur, wychyliwszy się z okna, słyszała stłumiony głos zegara bijącego w hallu dwunastą, słyszała cichutki plusk ryby, nagły szmer listków osikowych drżących w lekkich, ciągnących wzdłuż rzeki podmuchach, odległy turkot nocnego pociągu, a od czasu do czasu różne inne dźwięki, których niepodobna rozpoznać w ciemności – delikatne i tajemnicze odgłosy – świadectwa nie nazwanych wzruszeń ludzi i zwierząt, ptaków lub maszyn, a może zmarłych Forsyte,ów, Dartiech czy Cardiganów, urządzających sobie nocne przechadzki po tym świecie, który kiedyś był miły ich wcielonym duchom. Fleur jednak nie zważała na te głosy, a dusza jej, daleka od chęci rozstania się z ciałem, na chyżych skrzydłach leciała od wagonu kolejowego do kwitnącego żywopłotu, rwąc się do Jona, uparcie lgnąc do jego zabronionego obrazu i dźwięku głosu, który dla niej miał być tabu. Marszczyła nosek, jak gdyby w woni nadrzecznej nocy próbując odnaleźć aromat owej chwili, gdy ręka Jona przesunęła się między kwiatami a jej policzkiem. Pilno jej snadź było opalić sobie skrzydła przy świeczce życia, bo długo w swym „fantastycznym” stroju wychylała się przez okno; o jej policzki ocierały się ćmy, ciągnące procesją do lampki na toaletce, nieświadome tego, że w domu Forsyte,a nie ma odsłoniętego płomienia. W końcu jednak i Fleur poczuła senność i zapomniawszy o dźwiękach cofnęła się szybko w głąb pokoju.
Iluż jednak udręczonych światem ludzi leżało bezsennie lub marzyło we śnie. Na ziemię opadła rosa, kwiaty się stuliły; bydło na łąkach nadrzecznych pasło się jeszcze, wyszukując językiem trawę, której nie mogło już dostrzec; owce na wzgórzach leżały cicho, jak głazy. Bażanty na wysokich drzewach lasów w Pangbourne, skowronki w gniazdkach z trawy nad kamieniołomem w Wansdon, jaskółki pod okapem domu w Robin Hill i wróble w Mayfair – spały w tę łagodną i bezwietrzną noc nie śniąc o niczym. Klaczka po Mayfly, niezbyt jeszcze przyzwyczajona do swej nowej siediby, dreptała i kręciła się w swej zagrodzie. Nieliczne istoty latające po nocy – nietoperze, ćmy i sowy – uwijały się żywo w parnej ciemności, lecz cała żyjąca za dnia Natura spoczywała w bezbarwnej i bezgłośnej ciszy nocnej. Jedynie ludzie – mężczyźni i kobiety – nie mogli opędzić się od natrętnej trwogi lub miłości i w chybotliwym blasku marzeń trawili na rozmyślaniach samotne godziny.
Ludziom pomóc niepodobna, Jonie, są beznadziejni. Gdy wyciągnąć ich z jednej biedy, wpadają zaraz w drugą. Przypatrz się tylko, jak wciąż walczą, borykają się i coś knują, mimo że ciągle takie ich mnóstwo umiera. Głupcy! – Wszyscy jesteśmy stworzeni na to, by cieszyć się życiem.
Kraków, jak perz w ogrodzie, rozpleniał się z roku na rok, wydzierając z natury kolejne hektary. Zapełniał je marketami, blokami i domami jednorodzinnymi. Pochłaniał w swych czeluściach drzewa, krzewy i łąki.
Niebo nad miastem wyglądało jak mokra szmata. Wszędzie panoszyła się bura szarość.
Jego ciałem wstrząsnął szloch. Wsadził do ust róg poduszki, aby stłumić płacz. Nie chciał być już pocieszany. Przez nikogo. Nigdy więcej.
Niech to się wreszcie skończy. Pomyślał przez chwilę, jak by to było, gdyby się nie obudził. Wreszcie by nie bolało. Widział już wiele śmierci na oddziale. Wiedział, że nic się wtedy nie dzieje. Świat nie staje ani na chwilę. Ani na ułamek sekundy nie zaprzestaje gonitwy.
Tomek Witkowski widział już wiele „spadochroniarzy”. Tak nazywali w policji samobójców decydujących się na skok z wysokości.
Owszem, kochała córkę. Kasia była najlepszym, ale i najgorszym, co ją w życiu spotkało. Dziewczynka rosła i opieka nad nią stawała się ponad jej siły.
Książka: Więcej niż jedno życie
Tagi: miłość, miłość rodzicielska, Córka