Życie jak kino. Recenzja filmu „W deszczowy dzień w Nowym Jorku"

Data: 2019-08-01 12:16:27 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Życie czasami może zmienić się w film. Wystarczy tylko się postarać.

Tak właśnie dzieje się w przypadku młodziutkiej Ashleigh (Elle Fanning), która wraz z chłopakiem, Gatsbym (Timothee Chalamet) wyrusza na romantyczny weekend w Nowym Jorku. Pretekst jest świetny – Ashleigh ma możliwość przeprowadzenia wywiadu do szkolnej gazetki ze swoim ulubionym reżyserem, Rolandem Pollardem (Liev Schreiber). Gatsby, który na prowincjonalną uczelnię uciekł, dręczony zbyt wielkimi oczekiwaniami matki, pragnie teraz pokazać Asheigh ukochane miasto. Traf chce, że jej godzinna rozmowa z filmowcem zmienia się w całodniową gonitwę za dręczonym kryzysem twórczym, neurotycznym mężczyzną. Po drodze urocza, choć głupiutka dziewczyna zauroczy jeszcze stale współpracującego z Pollardem scenarzystę Teda Davidoffa (Jude Law) i da się porwać przystojnemu gwiazdorowi, Francisko Vedze (Diego Luna). A Gatsby? Cóż, Gatsby będzie miał okazję, by po nabraniu dystansu podczas studiów poza Nowym Yorkiem raz jeszcze spojrzeć na ukochane miasto i na ludzi, którzy niegdyś byli mu bliscy.

Nie da się ukryć: Woody Allen ogrywa tu po raz kolejny motywy doskonale znane wszystkim miłośnikom jego kina. Trudne relacje z matką, neurotyczni bohaterowie, tęsknota za światem dawno minionym i niezgoda na to, jak wygląda współczesny świat – wszystko to znajdujemy w filmie „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”. Filmie uroczo niedzisiejszym, rozgrywającym się w przedziwnym zawieszeniu czasowym – bohaterowie ubierają się tak, że swobodnie mogliby grać w dowolnym filmie Allena z lat siedemdziesiątych, gdyby tylko pozbyli się telefonów komórkowych. Również Nowy Jork to raczej stare kamienice, stare już drapacze chmur, gmachy muzeów czy zieleń Central Parku niż wszechobecne reklamy i krzykliwe współczesne budownictwo. Zdjęcia Vittorio Storaro są wyjątkowo klimatyczne, świetne dialogi, mnóstwo bon motów, z których wiele miłośnicy twórczości Allena z przyjemnością włączą do swoich słowników, subtelne poczucie humoru – wszystkie te środki, choć nieco zgrane, po prostu działają, tworząc z filmu „W deszczowy dzień w Nowym Jorku” naprawdę udaną komedię romantyczną. Gra też świetnie dobrana muzyka, która będzie miała znaczenie również dla fabuły.

Jak zwykle u Allena mamy tu całą plejadę wybitnych aktorów. Law i Schreiber wypadają świetnie, ale młodsza obsada ustępuje im tylko nieznacznie. Chalamet gra typowego bohatera filmów Allena, a jednak dzięki swojej charyzmie nadaje mu nieco inne niż zwykle oblicze. Elle Fanning wypada uroczo, a Selena Gomez kradnie pozostałym aktorom niemal każdą scenę. Okazuje się, że jej zaangażowanie do filmu naprawdę miało sens, nie było jedynie chwytem mającym pomóc Allenowi trafić do młodszych odbiorców.

Film „W deszczowy dzień w Nowym Jorku” łatwo zbagatelizować, łatwo go nie docenić, twierdząc, że Woody Allen po raz kolejny śpiewa tę samą piosenkę o miłości do najbardziej niezwykłego miasta na świecie. Łatwo byłoby sprowadzić go tylko do poziomu komedii romantycznej czy wręcz bardzo luźno powiązanych ze sobą komicznych scenek. Ale – odnoszę wrażenie – jest w tym filmie coś więcej. Jest spojrzenie z dystansu na świat kina. Jest kilka ironicznych uwag o twórcach tak zwanych „ambitnych filmów” oraz ich miłośnikach. Jest zderzenie Ameryki prowincjonalnej z tą wielkomiejską i pokazanie, że są to światy, które w żaden sposób nie mogą się spotkać. Jest trochę na poły ciepłych, na poły zgryźliwych uwag o snobizmie amerykańskich intelektualistów. Ale jest też bardzo konkretna przemiana postaci. Przemiana – co zaskakujące – nie Ashleigh, która długo wydaje się główną bohaterką tej historii. Nie, Ashleigh przez cały film pozostaje właściwie w tym samym miejscu: mimo bliskiego spotkania z największymi gwiazdami kina pozostaje prowincjuszką z Arizony, aspirującą tylko do „wielkiego świata”, ale zupełnie do niego nie przystającą. Swoją drogą: to naprawdę mało amerykańskie: pokazanie, jak mocno tkwisz we własnym środowisku, światopoglądzie i ograniczeniach.

Kto więc przejdzie w tym filmie największą przemianę? Gatsby, chłopak Ashleigh, przez cały film raczej pozwalający nieść się, prowadzić miastu i kumplom, starający się za wszelką cenę przeciwstawić matce. Ich konfrontacja jest jedną z najlepszych scen z całym filmie, nadaje mu też jasny wymiar i narzuca konkretne interpretacje, czyniąc z najnowszej produkcji Allena również opowieść o dojrzewaniu. I o tym, że czasami rzeczywistość, ta codziennie nam towarzysząca, ta, którą mamy wokół siebie, potrafi być lepsza, piękniejsza niż kino. Wystarczy tylko trochę się postarać.  

Czy trzeba więc obejrzeć „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”? Oczywiście nie, szczególnie kinomanów nieprzesadnie lubiących filmy Allena raczej produkcja ta nie przekona. Warto jednak poświęcić tych 90 minut, bo to naprawdę inteligentne, raczej bezpretensjonalne i po prostu zabawne kino. Kino, z którym dziś stykamy się już – niestety – coraz rzadziej.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - 0
0
Dodany: 2019-08-06 09:49:23
0 +-

Nie mówię nie :)

Avatar uĹźytkownika - martucha180
martucha180
Dodany: 2019-08-02 15:23:57
0 +-

Nie mam w planach tego filmu.

Avatar uĹźytkownika - Lenka83
Lenka83
Dodany: 2019-08-02 12:12:25
0 +-

Ja raczej też odpadam.... nie moja bajka

Avatar uĹźytkownika - Justyna641
Justyna641
Dodany: 2019-08-01 15:32:57
0 +-

Raczej nie moje klimaty.

Avatar uĹźytkownika - MonikaP
MonikaP
Dodany: 2019-08-01 14:27:14
0 +-

Mam ogrooooooooooooooone zaległości filmowe :/

Avatar uĹźytkownika - Poczytajka
Poczytajka
Dodany: 2019-08-01 13:14:56
0 +-

Woody Allen i deszczowy dzień... Brzmi interesująco.

Warto przeczytać

Reklamy