Wojna żyje w ludziach. Wywiad z Anną Sakowicz
Data: 2022-09-20 15:43:06– Wojna to nie przygoda. To coś, co na zawsze zostaje w człowieku. Obrazy śmierci, okrucieństwa będą powracały przez całe życie. Trudno sobie wyobrazić, że nagle ktoś nam mówi, że od dzisiaj ten i ten człowiek jest dla nas wrogiem i mamy do niego strzelać, a potem nagle ten sam ktoś każe nam odłożyć broń i znów żyć w pokoju. Myślę, że doskonale oddał te emocje Tadeusz Różewicz w wierszu „Ocalony". Wojna nigdy się nie kończy, nawet wtedy, gdy głowy państw zawierają pokój, ona – niestety – wciąż żyje w ludziach, nie da się jej wymazać – mówi Anna Sakowicz, autorka książki Skrawki przeszłości z cyklu Muślinowa saga.
fot. Justyna Gross
Akcję swojej powieści Skrawki przeszłości osadza Pani w szczególnym miejscu – w Lidzbarku i Dłutowie. Opowie Pani więcej o tych miejscowościach, regionie, jego charakterystyce?
Lidzbark (jeszcze do niedawna Lidzbark Welski) to niewielkie miasteczko położone w województwie warmińsko-mazurskim. Do Polski wrócił w 1920 roku, wcześniej należał do zaboru pruskiego, znajdował się blisko granicy z zaborem rosyjskim. Jego dawna nazwa to Lautenburg. Miasteczko jest pięknie położone nad rzeką Wel i Jeziorem Lidzbarskim, chętnie odwiedzają je turyści. Warto wspomnieć, że przed wojną odpoczywały tu córki Józefa Piłsudskiego. Szkoda, że miejsce to bardzo ucierpiało pod koniec wojny. Obecny plac Hallera nie przypomina już tego zachowanego na zdjęciach i pocztówkach przedwojennych.
Z kolei Dłutowo, a w zasadzie Stare Dłutowo leży niedaleko od Lidzbarka, to teren byłej Kongresówki i byłego zaboru rosyjskiego. Wieś położona jest nad rzeką Wkrą, nazywaną też Działdówką. Znajduje się tam przepiękny pałacyk należący dawniej do rodziny Tabęckich.
Obie te miejscowości leżą na pograniczu, które zawsze uchodziło za miejsce szczególnie interesujące kulturowo...
Na pograniczu stykają się różne kultury, wzajemnie przenikają, nachodzą na siebie, prowokują dialog, ale także wywołują antagonizmy. W tym wypadku pogranicze dwóch zaborów jest ciekawe chociażby dlatego, że po obu stronach mieszkają przedstawiciele tego samego narodu: i tu, i tu są Polacy, choć na pewno bardzo różni, bo jedni „pod butem” rosyjskim, drudzy – pruskim. Pomimo tego, że od czasów zaborów minęły dziesiątki lat, wciąż chyba widać na przykład różnice architektoniczne pomiędzy dawną stroną rosyjską a pruską. Była kongresówka była biedniejsza, więc ludzie często przyjeżdżali do Prus za chlebem, co też wywoływało wobec nich niechęć, bo stawali się „zagrożeniem”, odbierali pracę miejscowym. Natomiast kultura, tradycja, obyczaje i zwyczaje chyba nachodziły na siebie, mieszały się, współistniały, tworząc ciekawą mieszankę.
Ale Lidzbark i Długowo to miejsce szczególnie ważne również dla Pani rodziny?
W Lidzbarku (Lidzbarku Welskim) urodziła się moja mama. Na cmentarzu w Dłutowie pochowani są moi prapradziadkowie i pradziadkowie. Moja rodzina od wielu pokoleń związana była z tymi miejscowościami. Zadziwiające dla mnie było to, że oni od pokoleń tkwili w tym samym miejscu, ewentualnie przeprowadzali się w obrębie 30-40 kilometrów. W świat wyruszali nieliczni, można ich policzyć na palcach jednej ręki. Moja mama jako mała dziewczynka wychowywana była przez swoich dziadków w Nicku, rodzina była porozrzucana po okolicznych wioskach: Jeleniu, Ciborzu, Zieluniu, Jamielniku, Iłowie, Wronce.
Moja mama i babcia zmarły w zeszłym roku i wtedy po raz pierwszy jako dorosła osoba pojechałam do Lidzbarka i Dłutowa. Odbyłam coś w rodzaju pielgrzymki po miejscach związanych z przeszłością rodziny. Chcę zrozumieć, skąd pochodzę, jaka jest moja tożsamość, co ukształtowało moją rodzinę. A przodkami interesowałam się od dawna, choć od dwóch lat w poszukiwaniach pomaga mi kuzynka – Natalia Osiecka. To ona głownie szpera w archiwach, przegląda księgi parafialne i dzieli się ze mną zdobytymi materiałami.
W Skrawkach przeszłości przenosimy się do roku 1928. Bohaterami powieści są członkowie rodziny Wilamowskich. Tym, co od razu zwraca uwagę czytelnika, jest jej liczebność. Bo Wawrzyniec i Rozalia mają pod opieką całkiem sporą gromadkę dzieci…
Tak, jest to duża rodzina, ale wydaje mi się, że dawniej właśnie tak było. Kiedy patrzę na swoich przodków, to mało kto posiadał tylko jedno czy dwoje dzieci. Moja prababcia urodziła ich jedenaścioro, z czego troje nie dożyło dorosłości. Praprababcia Rozalia Wilamowska urodziła ośmioro. Wydaje się więc, że tak liczebne rodziny były wtedy czymś normalnym, choć na pewno zależało to również od statusu społecznego czy wykształcenia...
Trudno nie mieć wrażenia, że nie były to czasy szczególnie łatwe dla Polaków. Wawrzyniec, krawiec, ma dobrą pracę, a jednak jego bliscy nie żyją szczególnie zamożnie i muszą bardzo ciężko pracować, by jakoś związać koniec z końcem.
Na opisywane przeze mnie lata przypada kryzys gospodarczy. Na pewno miało to wpływ na ubożenie ludności i bezrobocie. Moi bohaterowie nie są w najgorszej sytuacji. Muszą pracować, ale mają w miarę dobrze prosperujący zawód – są to jeszcze czasy, kiedy ubrania zamawia się u krawca, chociaż coraz więcej konfekcji zaczyna się pojawiać w sklepach. Antoni Wilamowski zdaje sobie sprawę z tego, że za chwilę ludzie będą kupować gotowe płaszcze w sklepach, nie będą ich szyć na miarę. Widzi też zagrożenie w licznej konkurencji. W miasteczku funkcjonowało dość sporo zakładów krawieckich, ponadto pojawiali się także wędrowni krawcy świadczący tańsze usługi.
Śmierć była wówczas częstym gościem w wielu domach. Wilamowscy tracą w powieści dwójkę malutkich dzieci. To kwestia surowego wychowania, tego, że rodzice nie mieli wystarczająco dużo czasu, by poświęcić go dzieciom, zbyt ciężkiej pracy, która skutkowała przemęczeniem?
Lata dwudzieste i trzydzieste XX wieku to czas, kiedy umieralność dzieci była zdecydowanie większa niż dziś, ale nie wydaje mi się, że miało to związek wyłącznie z brakiem czasu na poświęcenie im większej uwagi. Dziś rodzice też są zapracowani, a statystyki są zupełnie inne. Na pewno warto tu wspomnieć o nieodpowiedniej organizacji służby zdrowia, braku lekarzy i personelu medycznego, o innym stanie wiedzy i higieny, o braku odpowiedniego wyżywienia, o kryzysie gospodarczym, bezrobociu, o szerzących się chorobach wenerycznych i chorobach zakaźnych. Wspominam w książce o szkarlatynie, na którą w połowie lat dwudziestych zmarło sporo dzieci.
Wilamowskich poznajemy, gdy ich rodzina właśnie się powiększa, jednak tylko na chwilę. Rozalia przypadkiem przydusza niemowlę podczas karmienia, jednak natura nie znosi próżni i miejsce zmarłej Nastki zajmuje Franciszka – podrzucona rodzinie córka jednego z mężczyzn z rodziny Wilamowskich. Przez długi czas nikt nie wie, czyim jest dzieckiem, bo swoje na sumieniu ma i ojciec, Wawrzyniec, i jego syn. Takie romanse, skoki w bok, dzieci z nieprawego łoża to tajemnice, które spotkać można było w wielu rodzinach w tym okresie?
Wydaje mi się, że ludzie, obojętnie w jakich czasach żyjący, niewiele się od siebie różnią. Targają nami te same namiętności, a więc kochamy i zdradzamy tak jak nasi przodkowie. Dawniej jednak częściej działo się to w tajemnicy, bo nawet zdradzana żona nikomu się nie żaliła, lecz trwała przy mężu, bo przecież istniało społeczne przyzwolenie na zdrady mężczyzn, a rozwody zdarzały się rzadko. Łatwiej było też ukryć prawdziwego ojca dziecka, bo nikt nie pomyślał o testach DNA. Człowiek niewiele się zmienił od tamtych czasów, choć obecnie nie trzeba trwać w związku, w którym zdarzają się zdrady – można się rozstać, nie narażając się na ostracyzm. Kobiety też nie są tak bardzo zależne od mężczyzn jak dawniej.
Wawrzyniec jest bardzo interesującą postacią – to człowiek surowy, bo takim ukształtowało go życie, czasem błądzący, porywczy, sięgający po alkohol i karty, ale przecież w gruncie rzeczy dobry i gotowy na bardzo wiele dla dobra swoich bliskich?
Ważne jest również to, że jest to człowiek dotknięty syndromem stresu pourazowego. Jego jedyną rozrywką są spotkania z kolegami przy kartach. Wciąż jednak prześladują go obrazy wojny. Kocha jednak swoje dzieci i żonę, chce dla nich jak najlepiej, co jednak nie przeszkadza mu, by błądzić. Zdradza swoją żonę, ma młodszą kochankę, a romans stanie się przyczyną kłopotów rodzinnych. Starałam się skomponować postać z krwi i kości, wiarygodną, ale też ciekawą dla czytelnika.
Jego losy potoczyły się zupełnie inaczej niż losy jego brata, który pozostał na wsi, gdy tymczasem Wawrzyniec wybrał życie w mieście.
Stało się tak przypadkowo. Wawrzyniec został zabrany przez wuja do Brodnicy i tam mógł wyuczyć się zawodu. Ciężko na to pracował. Młodszy z braci – Witold – został przy rodzicach. Marianna i Jan byli biednymi chłopami, dla dwóch dorosłych synów nie byłoby miejsca w ich gospodarstwie. Jeden musiał wyruszyć w świat. Padło na starszego. Wawrzyniec wykorzystał to, co podsunął mu los, został krawcem, dobrze się ożenił (dwa razy) i nie myślał o powrocie na wieś, ustępując tym samym miejsca Witoldowi.
Powiedziała Pani o syndromie stresu pourazowego: Wawrzyniec żyje bowiem z piętnem wojny na karku. Dramatyczne wydarzenia z czasów, gdy był żołnierzem, regularnie do niego powracają i w pewnym sensie naznaczają jego losy. Wojna zmienia wszystko? Po niej nikt nie jest już takim, jakim był wcześniej?
Oczywiście, że tak. Wojna to nie przygoda. To coś, co na zawsze zostaje w człowieku. Obrazy śmierci, okrucieństwa będą powracały przez całe życie. Trudno sobie wyobrazić, że nagle ktoś nam mówi, że od dzisiaj ten i ten człowiek jest dla nas wrogiem i mamy do niego strzelać, a potem nagle ten sam ktoś każe nam odłożyć broń i znów żyć w pokoju. Myślę, że doskonale oddał te emocje Tadeusz Różewicz w wierszu Ocalony. Wojna nigdy się nie kończy, nawet wtedy, gdy głowy państw zawierają pokój, ona – niestety – wciąż żyje w ludziach, nie da się jej wymazać.
Wojna zmieni także wiele w życiu bohaterów Pani powieści, ale o tym nie będziemy rozmawiali, by nie zdradzać zbyt wiele z fabuły Skrawków przeszłości. Na stronach swojej książki pokazuje Pani bardzo dużo codzienności swoich bohaterów, wydarzenia zwyczajne, które współczesnym czytelnikom wydają się jednak dość mocno odległe, choć pewnie jeszcze niedawno mogliby o nich usłyszeć z ust swoich dziadków i pradziadków.
Wydaje mi się, że właśnie ta codzienność jest najważniejsza. Inspiracją do napisania powieści były skrawki przeszłości mojej rodziny, zachowane opowieści, a moi przodkowie byli zwyczajnymi ludźmi. Nie ma ich nazwisk na kartach wielkiej historii, nie zrobili nic bohaterskiego czy niezwykłego, ale starali się przetrwać. I właśnie to przetrwanie było dla mnie najważniejsze. Ponadto wydaje mi się, że lubimy podglądać życie innych ludzi, a w tego typu powieści możemy odnieść wrażenie, że zaglądamy komuś przez okno do domu. Paradoksalnie, zawsze ciekawsze wydaje się nam życie obcych ludzi, nie doceniamy opowieści babć i dziadków. Niestety, kiedy wreszcie dojrzewamy, by ich posłuchać, naszych bliskich już nie ma. Osobiście bardzo żałuję, że nie zaczęłam pisać sagi dwa, trzy lata wcześniej. Moja babcia z pewnością by mi wiele opowiedziała.
W domu wielu opisywanych przeze mnie zwyczajów się nie praktykowało. Ale, co ciekawe, moja dużo młodsza kuzyna Natalia, która wychowała się w Iłowie, a więc niedaleko Lidzbarka i która często bywała w Nicku (koło Dłutowa), świetnie je znała. To ona opowiedziała mi o „zajączku”, o biciu dzieci gałązką jałowca po stopach. Potwierdzenie tych zwyczajów znalazłam, oczywiście, w książkach. Myślę, że wiele straciłam przez to, że zostałam odcięta od tych tradycji.
Zawsze ciekawiło to Panią?
Tak. Jakiś czas temu znalazłam stary zeszyt, w którym jako piętnastolatka zapisywałam opowieści babci z czasów wojny. Żałuję, że znalazłam go po jej śmierci, bo dziś bym dopytała o wiele spraw. Zauważyłam, niestety, też sporo nieścisłości pomiędzy tym, co opowiadała mi seniorka, a co potem udało się odnaleźć w dokumentach, ale chyba tak właśnie powstają rodzinne legendy, które również warto przechowywać dla następnych pokoleń.
Z jakich jeszcze materiałów Pani korzystała, odtwarzając historię swojej rodziny?
Po śmierci babci zabrałam się za tworzenie drzewa genealogicznego tak na serio. Zostało po niej mnóstwo cennych dokumentów, na przykład zeznania świadków dotyczące wojny – babcia została aresztowana i osadzona w więzieniu w Sierpcu, a potem w Ostródzie. Okazało się, że podobne zainteresowania ma moja kuzynka Natalia Osiecka (kuzynka w drugim pokoleniu, moja babcia i jej dziadek byli rodzeństwem). Porównałyśmy zebrane informacje, a potem dzwoniłyśmy do żyjących jeszcze członków rodziny, robiłyśmy wywiady, wszystko spisywałyśmy. Natalia stała się specjalistką od czytania ksiąg parafialnych, sporo dokumentów przetłumaczyła z niemieckiego i rosyjskiego na polski. Dzięki temu udało się nam stworzyć całkiem pokaźne drzewo genealogiczne. Natalia odnalazła też córkę siostry naszej prababci mieszkającą w Bogatyni i dzięki niej udało się zdobyć kolejne informacje.
Ale Skrawki przeszłości to nie ta historia w wydaniu 1:1?
Niestety, nie. Często mówię, że to alternatywna historia mojej rodziny. Moi przodkowie w linii Wilamowskich w rzeczywistości byli zdecydowanie biedniejsi, bo podobno krawiec Antoni Wilamowski przegrał majątek w karty. Musiał uciekać przed wierzycielami z zaboru pruskiego do rosyjskiego. Ukrywał się we wsi Wronka. Jego dzieci przyszły więc na świat po dwóch różnych stronach zaborów. Moja babcia, kiedy jeszcze żyła, często złościła się na swojego dziadka, że wszystkie zło to przez niego.
Trudno byłoby napisać historię jeden do jednego, ponieważ niemożliwe jest dziś odtworzenie przeszłości mojej rodziny. Wiele rzeczy zostało przemilczane, wiele – przeinaczone. Babcia opowiadała zupełnie co innego o przeszłości niż jej siostra, a trudno dziś ustalić, co było prawdą. Szkoda, bo bardzo mnie interesują traumy pokoleniowe, odtwarzanie rodzinnych skryptów, fajnie by było więc móc zobaczyć, jak żyli przodkowie.
W Pani powieści odbijają się również wydarzenia historyczne. O wojnie już wspomnieliśmy, ale są tu też echa podziałów wśród mieszkańców jednego miasta, wsi czy okolicy. Edźka, córka Wawrzyńca, dorasta wraz z synem miejscowego rzeźnika i nauczyciela żydowskich dzieci w pełnej zgodzie i przyjaźni, ale o związku między nimi już mowy być nie może?
Tak, są zbyt duże różnice pomiędzy nimi, żadna z rodzin nie zgodzi się na ślub. Co ciekawe, taka historia miała miejsce w Lidzbarku (chyba że jest tylko miejską legendą). Od regionalistki wiem, że ludzie „gadali” o wielkiej miłości pomiędzy Żydem a gojką (podobno Niemką). Rodziny nie zgodziły się na ślub i młodzieniec podciął sobie gardło. Tragiczna historia o nieszczęśliwej miłości. Niestety, tak bywało (i bywa), że ludzie boją się odmienności, innych kultur, religii itp. Mnie zaskoczyły też antagonizmy pomiędzy Polakami mieszkającymi w zaborze rosyjskim i pruskim. Na moją mamę tata zawsze mówił „krzyżaczka”, moją kuzynkę nazywa tak samo mąż, po drugiej stronie były za to „bose Antki” albo „kongresiaki”. Ludzie chyba więc lubią dzielić się na „my” i „wy”.
Mężczyźni dużo w Pani powieści politykują, szczególnie siedząc przy kartach. Wydaje się też, że postacią bardzo ważną dla ówczesnych Polaków był Józef Piłsudski.
Tak sobie to wyobraziłam. Ludzie zawsze żyli polityką, a spotkanie przy kartach to najlepsza okazja do politykowania – tym bardziej, że w latach dwudziestych polityka była zarezerwowana dla mężczyzn. A że akcja powieści zaczyna się dwa lata po przewrocie majowym, odbywają się akurat wybory do parlamentu, więc trudno, by o tym nie rozmawiać. Przejrzałam „Głos Lidzbarski” i tam znalazłam potwierdzenie tego, że polityka była sprawą pierwszorzędną.
Polityką zaczynały też interesować się kobiety.
Tak, ale powoli. Niedawno dostały prawa wyborcze. Na pewno nie wszystkie kobiety chciały czy mogły z nich korzystać.
Lata dwudzieste, trzydzieste XX wieku to czasy, gdy w Polsce w kobietach budziła się świadomość społeczna?
Myślę, że ta świadomość budziła się wcześniej. Gdyby tak nie było, kobiety nie wywalczyłyby sobie praw wyborczych w 1918 r. Wystarczy spojrzeć na publicystykę dziewiętnastego wieku, na ruchy feministyczne w latach 80. XIX. Zdobycie praw wyborczych przez kobiety było efektem wcześniejszych działań, ale też otwierało drogę do kolejnych zmian. Paradoksalnie też wojny „sprzyjały kobietom”, brakowało rąk do pracy, kobiety zdobywały wykształcenie, były coraz bardziej świadome.
Choć w przypadku części spośród nich największym aktem buntu bywało noszenie spodni...
Coś, co dzisiaj wydaje się zupełnie normalne! Spodnie obecnie ma każda kobieta i nie widzi nic nadzwyczajnego w ich noszeniu. A przecież jeszcze po wojnie dziewczyna mogła „wylecieć” ze szkoły, jeżeli pojawiła się w niej spodniach.
Zaskoczyło mnie to, w jak różny sposób potoczyły się losy Wilamowskich. Wydawało mi się, że Polska lat trzydziestych XX wieku była w dużo większym stopniu zaściankiem, że świat był wówczas bardzo duży, a jego zdobywanie – bardzo utrudnione. A tu córka nieszczególnie zamożnego krawca w Pani powieści zdobywa Amerykę.
A czemu nie? Siostra mojego pradziadka Franciszka w latach trzydziestych XX wieku wyemigrowała do USA, do Ohio. Inna Franciszka – do Francji. Sama byłam zaskoczona, że w mojej rodzinie zdarzały się takie „rodzynki” – na tyle odważne, by ruszyć w świat. Obie wyszły tam za mąż za Polaków, urodziły dzieci i wiodły dobre życie.
Wyjaśnia Pani w posłowiu, że zaplanowała Pani tę opowieść na dwa tomy. Co przeczytamy w kolejnym? I kiedy będziemy mieli po temu okazję?
Drugi tom zaplanowany jest na kwiecień 2023 r. Obejmie lata 1939-1950, a więc będzie dotyczył wojennych i powojennych losów moich bohaterów. Niestety, nie mogę więcej zdradzić, bo książka jest w trakcie pisania.
Powieść Skrawki przeszłości kupicie w popularnych księgarniach internetowych: