Witkacy a banalny epizodzik w bibliotece
Data: 2008-10-06 15:25:40
Pewnego zimowego dnia siedziałam w szkolnej bibliotece. Obok mnie siedziała moja koleżanka i zalewała mnie gęsto najnowszymi plotkami z życia szkoły i nie tylko. Kiedy podnosiłam wzrok znad pobazgranej drobnym maczkiem kartki papieru, moim oczom ukazywały się regały wypełnione książkami, których tytułów z tej odległości nie widziałam. W pewnym momencie ktoś energicznie zastukał w drzwi po mojej lewej stronie. W dziurce spokojnie spoczywał klucz, bez wahania przekręciłam go w zamku, rejestrując słabe zgrzytnięcie. W wąskiej szparze, która stopniowo się powiększała, ukazała mi się brązowowłosa, przeraźliwie uśmiechnięta twarz pewnej dziewczyny. Weszła, pogardliwie prychnęła (!), patrząc na stos papierzysk, które zapełniałam literkami, po czym dodała, że ona nigdy nie dałaby się zaciągnąć do takiej roboty (akcentując słowo „takiej”). Nic na to nie odpowiedziałam, zapragnęłam tylko wymienić porozumiewawcze spojrzenie z drugą dziewczyną, ale potem porzuciłam tę myśl, bo to i tak niczego by nie zmieniło, a tamten "jastrząb" i to mógłby wypatrzeć i po raz kolejny prychnąć, co wbrew pozorom wcale mi nie przypadło do gustu. Skupiłam się na pracy. Po chwili, podnosząc wzrok w celu wyrównania napięcia spowodowanego wcale żmudną pracą, zobaczyłam, jak tamta – nazwijmy ją Prychająca – spaceruje swobodnym krokiem pomiędzy regałami i dotyka okładek książek. Po jakiejś minucie zaczęła wyciągać niektóre pozycje, okładki kierując w naszą stronę, i mówić tonem znawcy, że to akurat czytała. Zrobiła tak z pięcioma książkami, po czym, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, dodała:
- Dlaczego nie zapisujecie tego, co wam mówię, co proponuję, żebyście czytały?
Wyraziła to tonem tak pewnym siebie, że po części zazdrościłam jej w tej chwili niezmiernej odwagi, jak u dziennikarza najwyższej klasy, a z drugiej strony byłam egoistycznie wściekła na to, że ona, właśnie ona, ośmiela się wyrażać jakiekolwiek zdanie o książkach. Jakoś trudno mi było wyobrazić sobie, jak po północy, po powrocie z jakiejś „nasiadówy” w miejscu o wątpliwej reputacji, paląc papierosa, wyciąga poważną książkę i czyta...
- Nie wyobrażam sobie, jak to jest nie czytać. Zawsze przed spaniem muszę sobie trochę poczytać, to jest takie przyjemne… – powiedziała niedługo.
W zasadzie tylko stwierdziła to, co większość z nas doskonale zna, ale...
Nie zwracałam uwagi na Prychającą, ona wygłosiła parę uwag o fatalnym tłumaczeniu Szekspira na język czeski, potem w ogóle odparła, że czeska literatura jest do niczego, że wychwalają Němcovą, która nie umywa się do Mickiewicza. Ośmieliłam się powiedzieć, że dla Czechów Němcova jest Mickiewiczem, że po prostu nie mają nikogo, kto w tamtym czasie pisał o ich narodzie, kulturze...itd. Na to najeżyła się cała, bibliotekę owionęła fala histerycznego śmiechu, przeraziłam się nawet, że mogą na tym ucierpieć woluminy. Prychająca pewnie nie mogła znieść, że ktoś kwestionuje jej zdanie. A ja jakoś nie pamiętam, by specjalnie „błyszczała” na polskim...
Po czasie, pozbawiona (w jej mniemaniu) bycia w centrum zainteresowania, wyszła, uśmiechając się, że nie musi sterczeć w tym miejscu.
Tamtego dnia nie mogłam zrozumieć całego tego zajścia, które tutaj trudno przedstawić, ograniczając się do paru faktów na temat Prychającej, a pomijając wszystkie inne rzeczy, z których jest znana. Dopiero pół roku później, będąc w księgarni, natknęłam się na pozycje Witkacego. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie pewną sprzeczność, jaka zaistniała. Witkacy zauroczył mnie swoją książką jak zapchany warszawski autobus wypełnioną fantastycznymi neologizmami i zdaniami trudnymi, wielobarwnymi i zaskakującymi. Prawie każde jego zdanie można by było zacytować – takie jest doskonałe. Jednak... w życiorysie tego pisarza, który dołączył do gromadki moich ulubionych, przeczytałam o sprawach co najmniej kontrowersyjnych. I nagle pomyślałam – przecież w młodości S. I. Witkiewicz mógł być taki jak Prychająca! Przecież Prychająca też może napisać coś wspaniałego – i co wtedy??? Pisarze to zwykli ludzie, nie bóstwa wolne od nałogów, dzieło jest całkowicie niezależne od swego twórcy – rozumiem przez to, że nawet pijak śpiący na ławce może stworzyć swoją „Wielką Improwizację”, która będzie wprawiała serca w ruch. Czyż nie?
Dodany: 2009-01-19 17:46:42
Dodany: 2008-10-17 21:10:37