Romanse erotyczne święcą w Polsce triumfy. Skąd popularność takich produkcji?
Data: 2022-09-01 15:30:09W ostatnim czasie zarówno na dużych, jak i małych ekranach coraz częściej dominują romanse erotyczne. Kilka dni temu na Netflixie zadebiutowała już trzecia odsłona cyklu 365 dni, inspirowanego powieściami Blanki Lipińskiej, a już za chwilę swoje kinowe premiery mają mieć zupełnie nowe filmy – wśród nich Heaven in Hell, nowa produkcja jednego z twórców opowieści o Laurze i Massimo. Skąd bierze się ich popularność?
Polskie kino przeżywało różne fazy. W latach 80-tych ogromną rolę odegrały kultowe już komedie na czele z ich królem – Juliuszem Machulskim. Wymienić można między innymi Seksmisję czy Vinci. Pierwsze lata nowego milenium był okresem ogromnej popularności komedii romantycznych. Doczekaliśmy się nawet nowego gatunku, czyli tzw. polskich komedii romantycznych (lub „komedii z Karolakiem"), w których zobaczyć możemy zawsze te same twarze, znane z telewizyjnych ramówek. W ostatnich latach najwięcej rozgłosu zyskują zaś romanse z dużą dawką erotyki. Ich popularność dorównuje jednak krytyce, jaka na nie spada.
Jak rozpoczął się fenomen erotyków?
Zanim przejdziemy do polskich produkcji, warto wspomnieć o 50 twarzach Greya. Filmy z Dakotą Johnson i Jamie Dornanem powstały na podstawie serii powieści autorstwa EL James i, mimo krytyki, zyskały ogromną popularność. Zarówno książki, jak i filmy, były skierowane głównie do kobiet, które urzec miał przede wszystkim zabójczo przystojny i bajecznie bogaty Grey. Tajemniczy mężczyzna, skrywający bolesną traumę przyciągnął przed ekrany tłumy. Nic dziwnego, że wiele widzek (i widzów!) przepadło. Relacja przedstawiona jest niczym z bajki, w której Christian jak książę na białym koniu całą swoją uwagę poświęca ukochanej, w międzyczasie zarabiając kolejne miliony.
Kadr z filmu 50 twarzy Greya
Grey mógł być spełnieniem fantazji wielu widzek i widzów, którzy o takim życiu mogą jedynie pomarzyć, zatracają się więc zarówno w książkach, jak i filmach. I być może dlatego seria o Greyu nie zetknęła się z aż tak dużą krytyką. Znany krytyk Tomasz Raczek, podkreślił na przykład, że film jest nudny, a książki słabe, ale ich siłą jest wprowadzenie do współczesnej normy obyczajowej odmiany seksu opartej na dominacji i podporządkowaniu partnerów widzianą oczami kobiet.
Czytaj również: Śmierć, seks i wielotomowa seria. Czy istnieje przepis na bestseller?
Jednak podobnego typu produkcje powstają nie tylko z myślą o dorosłych. Produkcją, która okrzyknięta została młodzieżową wersją opowieści o Christianie Greyu jest hiperpopularna seria After. Oparte na książkach Anny Todd filmy okazały się takim hitem, że od 2019 co roku otrzymujemy kolejną część opowieści o burzliwym związku Tessy i Hardina. Na początku sierpnia zadebiutowała czwarta część filmu, a aktor odgrywający główną rolę, Hero Fiennes Tiffin, zapowiedział, że kolejna część jest już nakręcona. Również w tej serii filmów mamy do czynienia z burzliwym romansem pięknych ludzi.
Kadr z filmu After 4
Dla niewtajemniczonych: przystojny Hardin o brytyjskim akcencie jest niebezpieczny, pociągający i zna się na literaturze. Para momentalnie nawiązuje romans, a przez kolejne części filmu widzowie oglądają pełną dramatyzmu relację, która oparta jest na rozstaniach i powrotach. Filmy przede wszystkim obfitują w sceny seksu, które pobudzić mają fantazję nastolatków. Czy rzeczywiście tak jest?
Seria After na popularnych platformach z opiniami o filmach uzyskała podobne noty, jak produkcje o Greyu. Użytkownicy krytykują historie o Tessie i Hardinie za płytkość, brak polotu oraz irytujących bohaterów. I choć można odnieść wrażenie, że kolejne części tej serii zaczynają męczyć odbiorców, piąta odsłona jednak mimo wszystko powstanie. A zatem wciąż wiele osób chce oglądać kolejne zmagania bohaterów. Dlaczego? Powodów może być wiele, jednak do nich przejdziemy za chwilę.
365 dni krytyki. Laura i Massimo hejtowani i oglądani
Nie da się ukryć, że twórczość Blanki Lipińskiej rozpętała burzę, a filmy powstałe na podstawie jej powieści stały się swego rodzaju fenomenem. Już kinowa premiera pierwszej części odbiła się głośnym echem, jednak międzynarodową sławę 365 dni zyskało, kiedy pierwszy z filmów trafił na platformę Netflixa. Widzowie doczekali się już trzech filmów, a zakończenie może sugerować, że powstaną następne. Tak, jak przy 50 twarzach Greya dało się znaleźć choć kilka pozytywnych opinii, tak filmy na podstawie twórczości Lipińskiej zostały doszczętnie zmiażdżone przez krytyków. Co więcej, pierwsza z produkcji została nominowana do najgłośniejszej antynagrody w świecie kina — Złotych Malin — i to nie w jednej, ale aż w siedmiu kategoriach.
Kadr z filmu 365 dni
Oceny filmów są wyjątkowo słabe, bo niskich not nie wahają się wystawiać także internauci. Na popularnym serwisie Rottentomatoes dwie pierwsze odsłony tej historii mają 0 pozytywnych opinii. Tymczasem twórcy przygód Massimo i Laury już niedługo wypuszczą kolejny film – Heaven in Hell.
Heaven in Hell, czyli erotyk na Helu
Z gorącej Sycylii przenosimy się na Hel. To właśnie tam rozgrywa się akcja nowego erotyka w reżyserii Tomasza Mendesa, który wspólnie z Barbarą Białowąs odpowiadał za reżyserię ekranizacji powieści Lipińskiej. Zarówno wieści o obsadzie, jak i zwiastun filmu już zdążyły wywołać wątpliwości.
Fabuła skupia się na płomiennym romansie 40-letniej samotnej matki z dużo młodszym, przystojnym Maxem. W role kochanków wcielą się Magdalena Boczarska (Sztuka kochania), a także Simone Susinna. Susinnę polscy widzowie mogli poznać stosunkowo niedawno za sprawą drugiej i trzeciej cześci 365 dni, gdzie wcielał się w postać Nacho, jednego z kochanków głównej bohaterki.
fot. Dawid Klepadło
Z jednej strony wydawać by się mogło, że tym razem w polskim romansie doświadczymy interesującej fabuły. Intrygować może fakt, że w zwiastunie bohaterowie spotykają się nie w hotelowym lobby czy drogiej restauracji, a na sali sądowej. Poza tym istotną część filmu stanowi wątek córki głównej bohaterki. W jej rolę wcieli się Katarzyna Sawczuk. Dziewczyna będzie przeciwna relacji matki i Maxa, co sprawi, że główna bohaterka stanie w obliczu trudnych decyzji.
Z drugiej jednak strony Heaven in Hell przedstawiany jest jako film o miłości, która „nie powinna się zdarzyć”. Takich opisów doświadczyliśmy nieraz, lecz z czasem okazywało się, że to sama produkcja nie powininna się zdarzyć. Oglądając zwiastun, można odnieść wrażenie, że film będzie powtórką 365 dni, skupioną jedynie na scenach seksu, które w przypadku wcześniejszych produkcji duetu Mendes-Białowąs okrzyknięte zostały jako żenujące, śmieszne, a nawet obrzydliwe. Dalsze wątpliwości nasuwa jeszcze inna informacja. Produkcja powstała ze wsparciem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który z kolei otrzymuje środki od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Można zadać pytanie: czy to właśnie tego typu produkcje powinny otrzymywać wsparcie z budżetu państwa?
Czytaj także: „Nie mam majtek”. Recenzja filmu „365 dni: Ten dzień”
Na koniec dodajmy, że Heaven in Hell to nie jedyna produkcja jednego z twórców 365 dni. Na 2023 rok zaplanowany został film Tomasza Mendesa, o bardzo wymownym tytule Cały ten seks. Produkcja w odróżnieniu od poprzednich tytułów reklamowana jest jako komedia romantyczna, która skupi się na sześciu parach oraz ich niegrzecznych fantazjach erotycznych. Jak widać, filmów tego typu w Polsce nie brakuje, a widząc ogromne zainteresowanie, można założyć, że tytułów z czasem powstanie więcej.
Kadr z filmu 365 dni
Fenomen kiepskich erotyków. Dlaczego wciąż je oglądamy?
Powodów, dla których filmy pokroju 365 dni są tak popularne może być kilka. Po pierwsze: na grono widzów składają się osoby, którym tego typu produkcjie po prostu się podobają. Bo romanse erotyczne to niewymagająca rozrywka, która zachwyca urodą głównych bohaterów na tle pięknych widoków z ładną muzyką w tle. Dodajmy do tego bohaterki, które z początku naiwne i nieśmiałe, lecz zostają zauważone przez wysoko postawionych i pewnych siebie mężczyzn. Takie relacje pociągać mogą szczególnie tę część widowni, której daleko do życia w luksusie. Martwi jednak ignorowanie przedmiotowego traktowania kobiet, gloryfikacja gwałtu i porwania, a także niepoprawna interpretacja wyzwolenia. Mamy prawo do niezobowiązującej rozrywki, jednak czy to właśnie takie filmy powinny znajdować się na naszych listach guilty pleasure?
Tylu scen seksu chyba w polskim kinie głównego nurtu jeszcze nie było. Barbara Białowąs dba o przynajmniej odrobinę kreatywności przy ich realizacji, jednak nadal erotyki jest w tym filmie po prostu za dużo
– pisał redaktor naszego serwisu w recenzji filmu „365 dni”.
Sporą część odbiorców stanowią widzowie, którzy oglądają je nie dlatego, że chcą, ale dlatego, że... muszą. Filmy stały się światowym fenomenem, na profilach na TikToku znajdziemy zaś tysiące filmików parodiujących najbardziej żenujące i śmieszne sceny. Chcemy wiedzieć, dlaczego produkcja jest aż tak krytykowana i wyśmiewana? Chcemy być częścią tej uciemiężonej widowni i móc razem nieść to brzemię. Wspólnie śmiejemy się i krytykujemy tego typu filmy. Recenzenci nagrywają na Youtubie i piszą kolejne teksty na temat tego typu produkcji po prostu dlatego, że to przynosi im popularność. Doszliśmy do momentu, w którym rozrywką staje się to, co dzieje się po zakończeniu filmu. Nawet przy tak kiepskich i szkodliwych produkcjach jak 365 dni ujawnia się choroba naszych czasów, czyli FOMO (z ang. fear of missing out). Lęk przed tym, że omija nas coś ciekawego, a także przymus podążania za trendami. To właśnie dzięki temu popularność błazeńskich min Massimo pobija rekordy.
Kadr z filmu Kolejne 365 dni
Czytaj także: Beznadziejnie zakochana. Recenzja filmu „Kolejne 365 dni”
W ostatnim czasie bardzo popularny stał się tzw. hate watching. Nie lubimy, ale i tak oglądamy, bo na jakimś poziomie jednak sprawia nam to przyjemność. Patrząc na coraz słabszą grę aktorską, można odnieść wrażenie, że odtwórcy głównych ról umyślnie przestają się starać, ponieważ im gorszy film, tym większą ma oglądalność. Kolejne tragikomiczne sceny sprawiają się, że bluzgamy i wyśmiewamy, wyrzucając z siebie frustrację i zapominając o zmartwieniach. Jeśli dołożyć do tego popularne drinking games – zakrapiane alkoholem wieczory ze znajomymi, pełne niekończących się salw śmiechu – odnajdujemy kolejną okazję, przy której możemy obejrzeć filmy takie jak 365 dni. W końcu nic nie bawi tak bardzo, jak złe filmy.
I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że podobne zjawiska odbijają się na nas, ale również na całej popkulturze. Efek jest taki, że w topce Netflixa wkrótce zapewne znów zobaczymy kolejny klon 365 dni. I tak, jak pierwsze lata XXI wieku w polskim kinie będą mieć twarz Wojciecha Karolaka, tak druga dekada zyska oblicze Simone Susinny. Czy chcemy tego, czy nie, tego trendu chyba już jednak nie zatrzymamy.