0 procent „Wiedźmina". Recenzja serialu „Rodowód krwi"

Data: 2022-12-27 19:20:02 Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Serial Wiedźmin. Rodowód krwi miał być opowieścią ukazującą nieznane karty z historii świata stworzonego przez Andrzeja Sapkowskiego. Miał też – jak zapowiadała Jaskrowi narratorka tej produkcji, podróżująca między czasem i przestrzenią zmiennokształtna istota, Seanchai – uciekać od banalnych schematów powielanych w pieśniach bardów. Niestety, po obejrzeniu czterech odcinków trudno nie dojść do wniosku, że ta ucieczka zupełnie się nie udała..

 

Całość – zgodnie z przepisem Hitchcocka – rozpoczyna się od prawdziwego trzęsienia ziemi. Oto podczas wielkiej bitwy życie Jaskra jest poważnie zagrożone. Gdy wydaje się, że dla barda nie ma już ratunku, czas staje w miejscu, wojownicy zamierają w bezruchu, a towarzysz Geralta ma okazję wysłuchać pewnej historii. Seanchai, jej narratorka, podróżuje wśród czasu i przestrzeni, zbiera historie, o których już zapomniano, a potem ożywia je, gdy są potrzebne. Do tego jednak potrzebny jest jej odpowiedni „przekaźnik" – w tym przypadku nasz bard.

Wiedźmin. Rodowód krwi – opowieść o opowieściach

 Cały serial stanowić ma zresztą wielką pochwałę pieśni trubadurów i truwerów, których opowieści są silniejsze niż śmierć, ostrzejsze niż najlepsza stal, trwalsze niż krasnoludzki oręż. To pieśni zmieniają świat, wynoszą na szczyt bohaterów, obalają władców. A potem – gdy przestają być potrzebne – na pewien czas odchodzą w zapomnienie, by w odpowiedniej chwili powrócić. Tak właśnie ma stać się z historią opowiedzianą w najnowszej produkcji Netflixa.

Wiedźmin. Rodowód krwi – o czym jest serial?

Wiedźmin. Rodowód krwi powraca do wydarzeń znanych jako Koniunkcja Sfer, gdy połączyły się różne światy, a na kontynencie zamieszkałym przez elfy i krasnoludy pojawili się ludzie, wraz z nimi zaś rozmaite fantastyczne istoty, potwory, z którymi później przyszło walczyć wiedźminom. W serialu śledzimy także historię pierwszego spośród nich. Zanim jednak ją poznamy, dostajemy mocno schematyczną opowieść o losach drużyny bohaterów-wyrzutków, którzy wyruszają w drogę, aby uratować świat.

Wiedźmin. Rodowód krwi – recenzja serialu

Pierwszym problemem nowego serialu Netflixa jest to, że choć scenarzyści jako źródło inspiracji wybrali naprawdę interesujące wydarzenia, w książkach Sapkowskiego podsumowane dosłownie kilkoma zdaniami i postanowili je rozwinąć, to zabrakło im pomysłu, by uczynić to w interesujący sposób. Intryga polityczna, która prowadzi do Koniunkcji Sfer, zupełnie nie jest interesująca i w zasadzie mogłaby rozegrać się w świecie dowolnej powieści fantasy. Bohaterowie w większości wydają się bardzo płascy i choć aktorzy robią, co mogą, wydaje się, że zabrakło materiału, by widz mógł zacząć naprawdę im kibicować. Zresztą ostatnich – z rodu, plemienia, rasy – nie od dziś spotykamy w co drugiej powieści fantasy i niemal każdym filmie reprezentującym ten gatunek. Tu kwestia przynależności plemiennej służy jedynie wygenerowaniu konfliktów pomiędzy członkami drużyny i po kilku pierwszych scenach odchodzi w zapomnienie. Zmarnowano w Rodowodzie krwi świetną obsadę aktorską – choćby wyrazistą jak zawsze Michelle Yeoh czy Francescę Mills, której Meldof wydaje się najjaśniejszym punktem serialu – jest cudownie zabawna, zadziorna, charakterna, po prostu wyrazista.

Wiedźmin. Rodowód krwi – kiepska realizacja 

Drugi problem to kwestia budżetu produkcji, która miała stać się jedną z najważniejszych w zasobach Netflixa. Niestety, efekty specjalne, delikatnie mówiąc, nie zachwycają. Nie ma ich też za dużo, bo w produkcji pojawia się w zasadzie jeden potwór, który wygląda tylko nieco lepiej niż w polskim serialu na podstawie prozy Sapkowskiego. Fantastyczne światy rażą sztucznością. Jedynie plenery wypadają dość malowniczo – o ile w kadrze nie pojawiają się wygenerowane komputerowo budynki.

Wiedźmin. Rodowód krwi to produkcja osadzona w świecie elfów. W teorii – w praktyce bowiem na ekranie poza spiczastymi uszami niektórych bohaterów nie widzimy nic, co mogłoby świadczyć o ich odmiennej kulturze czy pochodzeniu. No, może poza obco brzmiącymi imionami.

Wiedźmin. Rodowód krwi – łopatologia stosowana

Absolutnie fatalne jest za to łopatologiczne zacięcie scenarzystów. Wydaje się, jakby kompletnie nie wierzyli oni w inteligencję widza i starają się co ważniejsze kwestie powtarzać kilka razy. Na dodatek często nie wystarczy, że pewne wydarzenia widzimy na ekranie – scenarzyści każą jeszcze skomentować je płynącemu z offu głosowi narratorki. Chcieli pewnie uniknąć powtarzanych po pierwszym sezonie zarzutów o nieczytelnej chronologii wydarzeń, popadli jednak w drugą skrajność, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek niedopowiedzenia.

Wiedźmin. Rodowód krwi – czy warto zobaczyć? 

Wiedźmin. Rodowód krwi miał być próbą tworzenia uniwersum, osadzenia wydarzeń z głównego Wiedźmina w szerszym kontekście, rozbudowania mitologii, nadania głębi temu światowi. Niestety, efekt jest wyjątkowo mizerny. Lepiej by było, gdybyśmy tej historii nigdy nie poznali. Tak może ona zrazić ostatnich widzów, którzy jeszcze czekali na trzeci sezon Wiedźmina.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Krew elfów
Andrzej Sapkowski

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Z pamiętnika jeża Emeryka
Marta Wiktoria Trojanowska ;
Z pamiętnika jeża Emeryka
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Oczy Mony
Thomas Schlesser
Oczy Mony
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Pokaż wszystkie recenzje