Recenzja filmu „Wojna płci" Bezpiecznie i bez większych emocji
Data: 2017-12-19 00:16:05„Wojnę płci” to opowieść o swoistym pojedynku, jaki w 1973 roku stoczyła jedna z najbardziej utytułowanych amerykańskich tenisistek - Billie Jean King z byłym mistrzem Bobbym Riggsem, którego sława już dawno przebrzmiała. Film Jonathana Daytona i Valerie Faris, twórców oscarowej „Małej miss”, mógł być ważnym głosem na temat równego wynagradzania kobiet i mężczyzn, ale też równouprawnienia kobiet po prostu. Jest - niestety - przyzwoitym, ale do bólu konwencjonalnym kinem raczej rozrywkowym. Kinem drogi, którego przesłanie pozostaje mimo wszystko niejednoznaczne.
Mamy rok 1973. Gwiazda amerykańskiego kobiecego tenisa, Billie Jean King, otrzymuje informację o tym, że podczas jednego z najważniejszych turniejów tenisowych w Stanach pula nagród dla kobiet będzie ośmiokrotnie mniejsza niż w przypadku rywalizacji mężczyzn. Gdy protestuje, słyszy, że mężczyźni gwarantują widzom lepsze widowisko (choć liczba biletów sprzedawanych na mecze kobiet i mężczyzn nie różni się drastycznie), ale też są po prostu lepszymi sportowcami. Wraz z grupą koleżanek postanawia więc zorganizować własny turniej. By go zorganizować, inwestuje własne pieniądze. Razem ryzykują wiele, ale przecież walczą o własne marzenia.
Równocześnie podstarzały Bobby Riggs, były wielki mistrz tenisowy, utrzymywany jest przez żonę, regularnie traci bowiem pieniądze podczas zakładów hazardowych. W końcu dostaje ultimatum: rodzina albo hazard. Ale czy człowiek, który stał się sławny dzięki rywalizacji, grze, będącej przecież swoistą formą hazardu, tak naprawdę może się zmienić? Szansy na zmianę życia i wielki powrót do sportu upatruje w meczu, jaki chciałby stoczyć z najlepszą amerykańską tenisistką. Drażni kobiety, pozuje na szowinistyczną świnię, twierdząc, że najgorszy tenisista-mężczyzna bez problemu wygra z utytułowaną tenisistką. Ale czy to wystarczy, by Billie zgodziła się na mecz z nim?
Już sam mecz, jaki ostatecznie oboje stoczyli i wielotygodniowe przygotowania do niego stanowić mogły doskonały materiał na emocjonujący film sportowy. Albo dramat - bo mecz pomiędzy Riggsem i King miał raczej wymiar symboliczny niż sensu stricte sportowy - walkę stoczyć miała przecież kobieta, będąca sportowcem u szczytu formy, a jej przeciwnikiem miał być tenisowy „emeryt". Tymczasem twórcy z jednej strony chcą pokazać, że Billie Jean udało się pokazać mężczyznom, gdzie ich miejsce, a z drugiej - trudno powiedzieć, czy do końca celowo - umniejszają wagę jej osiągnięcia, pokazując, że trening Riggsa polegał głównie na łykaniu tabletek mających pomóc mu utrzymać formę i przerysowując tę postać do granic możliwości.
Wydaje się poza tym, że twórcy „Małej miss”, Jonathan Dayton i Valerie Faris, postanowili poruszyć w swym nowym filmie zbyt wiele tematów, by wszystkie mogły w pełni wybrzmieć. Jest tu więc historia „alternatywnych” kobiecych rozgrywek tenisowych (koleżanki Billie po decyzji o organizacji własnego turnieju, zostały wyrzucone z głównej amerykańskiej organizacji zrzeszającej tenisistów, bez szans na uczestnictwo w najważniejszych imprezach sportowych w Stanach - jak ich losy potoczyły się dalej, z filmu się nie dowiemy), jest opowieść o romansie, jaki w trasie nawiązał się pomiędzy Billie i jej fryzjerką, jest dramat rodzinny i zdecydowanie zbyt długie szowinistyczne popisy Bobbiego. W efekcie żadna z tych historii nie wypada wystarczająco mocno, niektóre nie zostają w pełni dopowiedziane, w innych wątkach za to twórcy popadają w tanie moralizatorstwo, każąc bohaterom wypowiadać profetyczne sentencje, ocierające się o kicz, a dotyczące choćby związków osób tej samej płci.
Nie znaczy to, że „Wojna płci” pozbawiona jest zalet. Świetnie odtworzono w filmie atmosferę lat siedemdziesiątych. Emma Stone w roli walecznej Billie Jean, odkrywającej dopiero swą prawdziwą orientację seksualną, ale też odnajdującej w sobie siłę do walki w świetle kamer wypada w pełni przekonująco, a zabiegi charakteryzatorskie, podkreślające tylko jej przemianę, zasługują na najwyższe uznanie. Pytanie tylko, czy nie lepiej było obsadzić w głównej roli aktorkę, której nie trzeba byłoby poprzez charakteryzację odbierać urody? Owszem, osadzenie Stone w roli głównej jest o tyle zrozumiałe, że do filmu z założenia bardzo ważnego (opowiadającego przecież o pierwszej kobiecie-sportowcu, odznaczonej Medalem Wolności - taki temat i taka rola wręcz prosi się o Oskara czy Złoty Glob), trzeba zatrudnić aktorkę „modną” (by nie powiedzieć dwuznacznie - „gorącą”). Natomiast dopasowywanie aktorki do roli na siłę i wykorzystywanie jej popularności do zainteresowania widza filmem zamiast stworzenia autentycznie udanej opowieści mimo wszystko irytuje. Steve Carrell szarżuje, przerysowując swojego bohatera ile wlezie, ale też taki właśnie dostał materiał do zagrania. Zupełnie nie przekonuje za to Alan Cumming, który gra po prostu kolejne wcielenie amerykańskiego geja, bladą kalkę postaci odgrywanej chociażby przez Stanleya Tucciego w filmie „Diabeł ubiera się u Prady”.
„Wojna płci" jednak mimo wszystko trochę się broni - dzięki sprawności realizacji, dzięki dobremu aktorstwu dwojga głównych bohaterów film ogląda się raczej przyjemnie. To jednak kino bezpieczne i bardzo konwencjonalne. Kto oczekiwał rewolucji na miarę tej, jakiej dokonała w tenisie główna bohaterka filmu, wyjdzie z seansu zawiedziony. Widzowie, którym wystarczy całkiem interesująca opowieść, dotykająca w sumie mało znanego w Polsce wydarzenia - powinni być ukontentowani.
Dodany: 2017-12-20 19:36:32
Nie interesuję się za bardzo tenisem, ale fabuła mnie zaciekawiła.
Dodany: 2017-12-20 01:38:19
Nie ukrywam tego,że film może wzbudzić sensaję, ale w końcu to Wojna płci.
Dodany: 2017-12-19 08:58:40
Może być ciekawie.
Dodany: 2017-12-19 07:15:42
Zastanowie sie nad obejrzeniem...
Dodany: 2017-12-19 01:03:43
Moim zdaniem to będzie dobry film.