O LITERATURZE. Etiuda
Data: 2008-08-07 15:03:34
Ze zbioru ogólnych pytań o literaturę, jedyne, które faktycznie można uznać za niebezpodstawne - co sygnalizują już Johnatan Culler i Michał Paweł Markowski – to pytanie brzmiące „czym dla mnie jest literatura”. Bo, jak wiadomo, odpowiedź na pytanie „czym jest literatura (w ogóle)” - co zabawne i paradoksalne – wymyka się (nie tylko) teori(i)(om) literatury. Jej(ich) sromotne porażki w pojedynkach z definicjami literatury dowiodły, że teori(a)(e) literatury to chyba jedyna gleba, która nie może wydać plonu wartościowej definicji literatury. W takiej sytuacji należy oczywiście przyklasnąć Michałowi Pawłowi Markowskiemu, notabene niezwykle wyrafinowanemu teoretykowi literatury, który uznał, że to, czym rzeczywiście jest literatura, po prostu nie daje się zwerbalizować. Jaki wniosek? Będzie tyle definicji literatury, ile ludzi zapytanych o ich własną definicję literatury (albo – jak twierdzi bodaj Culler – literatura to właściwie to, co ktoś uważa za literaturę [sic!]). To nieco usprawiedliwia... [...brak mojej/naszej teoretycznoliterackiej zręczności].
Na wstępie wyznam, że pożywką dla mojej wyobraźni, dla mojego myślenia o świecie (i człowieku) – z jednej strony – były (i chyba są nadal) osiągnięcia francuskiej nouvelle critique, socjologicznego i filozoficznego postmodernizmu, z drugiej strony – dzieła Shawa, Wilde’a, Czechowa, Ibsena czy Racine’a i teraz – wydaje się – już raczej nie sposób się od nich wyswobodzić. Więc, chcąc, nie chcąc, w pewnym sensie patronują kilku poniższym uwagom. Bo w końcu, pisząc/czytając i czytając/pisząc, co onegdaj uwydatnił Umberto Eco, „każdy z nas niesie z sobą wzorcowy bagaż »toposów«”.
Rozpocznę od równania(-tezy), które powinno zilustrować to, czym dla mnie jest literatura: literatura = pisanie/czytanie + czytanie/pisanie. Literatura byłaby więc zaklinaniem/zaklęciem ducha (człowieka) – jak rzekłby Culler – w wydarzenie tekstualne (czy w wydarzeniu tekstualnym) oraz uwalnianiem ducha (człowieka) zaklętego w to wydarzenie tekstualne (czy w tym wydarzeniu tekstualnym). Byłaby, najogólniej mówiąc, wyzna(wa)niem i pozna(wa)niem, wyraż(a)(e)niem i wdr(a)(o)ż(a)(e)niem, wystąpieniem i wstąpieniem. Zatem nader łatwo spostrzec, że to, co jest niejako immanentne wobec literatury to ruch. Na ruch – wydaje się - wskazuje już Roland Barthes (choć nie nazywa rzeczy po imieniu), pisząc, że literatura jest po to, „by w drodze wymiany coś otrzymać”.
Ważne wydaje się to, co dotyczy właśnie „drogi wymiany”. Byłaby to nie tyle droga [wiodąca, rzecz jasna, przez tekst] między jednym człowiekiem a drugim, między człowiekiem a nim samym, ale, jeśli posłużyć się już opozycjami [sic!], między ZE-wnętrzem a WE-wnętrzem. Nie zapominajmy jednak o sugestii Paula Ricoeura: przez to, co zewnętrzne (inne) docieramy do tego, co wewnętrzne. Przeciwstawność jest pozorem. Literatura byłaby możliwością wyjścia i podróży (od wewnętrznego do zewnętrznego, od zewnętrznego do wewnętrznego, bez końca).
Jaki wniosek? Literatura to afirmacja człowieka (skoro jest tworzona przez, dla, ze względu na, wobec... [itp. itd.] niego). Czytanie (literatury) to nie tylko jej (współ)tworzenie, ale także (a może przede wszystkim) pisanie własnej biografii, budowanie/modyfikowanie własnej tożsamości. Więc literatura byłaby afirmacją bezustannie roztrzaskiwanej tożsamości człowieka. Bo przecież, jak zaznacza Michel Foucault, piszemy/czytamy i czytamy/piszemy po prostu po to, by się zmienić. Ot, cała filozofia.
Można także powiedzieć, że literatura to pastwisko wyobraźni (nie chodzi mi jednak o snucie coraz wymyślniejszych historii). Przecież literatura umożliwia potwierdz(e)(a)nie albo rozbi(cie)(janie) dotychczasowych myśli. Jakby nie było, literatura umożliwia ewolucję myśli (myślenia) w ogóle. Wychodzi na to, że pisanie/czytanie i czytanie/pisanie ma przede wszystkim wymiar (auto)krytyczny. Jeśli stwierdzilibyśmy, że literatura pozwala na zatracenie rzeczywistości (realnej), musielibyśmy szybko zastrzec, że jednocześnie – co chyba istotniejsze - pozwala ją (od)zysk(ać)(iwać).
Literatura to zamykanie i otwieranie, otwieranie i zamykanie, bezustanne. Owszem, moglibyśmy – podążając za metaforami Calderona i Strindberga – przyrównać literaturę nawet do snu, a obcującego z literaturą, tj. piszącego/czytającego i czytającego/piszącego, do śniącego. Jeśli odważymy się pójść jeszcze dalej, być może odkryjemy jakieś analogie z zatracającą kopulacją... Nieważne. I tak, prędzej czy później, wypadnie nam powrócić do punktu, w którym rozpoczęliśmy bieg: literatura = pisanie/czytanie + czytanie/pisanie.
Zatem to, co wydaje się tutaj kluczowe, to właśnie wyjście/przeniesienie/transgresja i powrót, upadek i odkupienie, śmierć i odrodzenie. Zapytany o to, czym dla mnie jest literatura, odpowiem: literatura to możliwość, czy lepiej - literatura to afirmacja możliwego i możliwości, literatura to afirmacja zmiany, w końcu - literatura to afirmacja bycia.
Na wstępie wyznam, że pożywką dla mojej wyobraźni, dla mojego myślenia o świecie (i człowieku) – z jednej strony – były (i chyba są nadal) osiągnięcia francuskiej nouvelle critique, socjologicznego i filozoficznego postmodernizmu, z drugiej strony – dzieła Shawa, Wilde’a, Czechowa, Ibsena czy Racine’a i teraz – wydaje się – już raczej nie sposób się od nich wyswobodzić. Więc, chcąc, nie chcąc, w pewnym sensie patronują kilku poniższym uwagom. Bo w końcu, pisząc/czytając i czytając/pisząc, co onegdaj uwydatnił Umberto Eco, „każdy z nas niesie z sobą wzorcowy bagaż »toposów«”.
Rozpocznę od równania(-tezy), które powinno zilustrować to, czym dla mnie jest literatura: literatura = pisanie/czytanie + czytanie/pisanie. Literatura byłaby więc zaklinaniem/zaklęciem ducha (człowieka) – jak rzekłby Culler – w wydarzenie tekstualne (czy w wydarzeniu tekstualnym) oraz uwalnianiem ducha (człowieka) zaklętego w to wydarzenie tekstualne (czy w tym wydarzeniu tekstualnym). Byłaby, najogólniej mówiąc, wyzna(wa)niem i pozna(wa)niem, wyraż(a)(e)niem i wdr(a)(o)ż(a)(e)niem, wystąpieniem i wstąpieniem. Zatem nader łatwo spostrzec, że to, co jest niejako immanentne wobec literatury to ruch. Na ruch – wydaje się - wskazuje już Roland Barthes (choć nie nazywa rzeczy po imieniu), pisząc, że literatura jest po to, „by w drodze wymiany coś otrzymać”.
Ważne wydaje się to, co dotyczy właśnie „drogi wymiany”. Byłaby to nie tyle droga [wiodąca, rzecz jasna, przez tekst] między jednym człowiekiem a drugim, między człowiekiem a nim samym, ale, jeśli posłużyć się już opozycjami [sic!], między ZE-wnętrzem a WE-wnętrzem. Nie zapominajmy jednak o sugestii Paula Ricoeura: przez to, co zewnętrzne (inne) docieramy do tego, co wewnętrzne. Przeciwstawność jest pozorem. Literatura byłaby możliwością wyjścia i podróży (od wewnętrznego do zewnętrznego, od zewnętrznego do wewnętrznego, bez końca).
Jaki wniosek? Literatura to afirmacja człowieka (skoro jest tworzona przez, dla, ze względu na, wobec... [itp. itd.] niego). Czytanie (literatury) to nie tylko jej (współ)tworzenie, ale także (a może przede wszystkim) pisanie własnej biografii, budowanie/modyfikowanie własnej tożsamości. Więc literatura byłaby afirmacją bezustannie roztrzaskiwanej tożsamości człowieka. Bo przecież, jak zaznacza Michel Foucault, piszemy/czytamy i czytamy/piszemy po prostu po to, by się zmienić. Ot, cała filozofia.
Można także powiedzieć, że literatura to pastwisko wyobraźni (nie chodzi mi jednak o snucie coraz wymyślniejszych historii). Przecież literatura umożliwia potwierdz(e)(a)nie albo rozbi(cie)(janie) dotychczasowych myśli. Jakby nie było, literatura umożliwia ewolucję myśli (myślenia) w ogóle. Wychodzi na to, że pisanie/czytanie i czytanie/pisanie ma przede wszystkim wymiar (auto)krytyczny. Jeśli stwierdzilibyśmy, że literatura pozwala na zatracenie rzeczywistości (realnej), musielibyśmy szybko zastrzec, że jednocześnie – co chyba istotniejsze - pozwala ją (od)zysk(ać)(iwać).
Literatura to zamykanie i otwieranie, otwieranie i zamykanie, bezustanne. Owszem, moglibyśmy – podążając za metaforami Calderona i Strindberga – przyrównać literaturę nawet do snu, a obcującego z literaturą, tj. piszącego/czytającego i czytającego/piszącego, do śniącego. Jeśli odważymy się pójść jeszcze dalej, być może odkryjemy jakieś analogie z zatracającą kopulacją... Nieważne. I tak, prędzej czy później, wypadnie nam powrócić do punktu, w którym rozpoczęliśmy bieg: literatura = pisanie/czytanie + czytanie/pisanie.
Zatem to, co wydaje się tutaj kluczowe, to właśnie wyjście/przeniesienie/transgresja i powrót, upadek i odkupienie, śmierć i odrodzenie. Zapytany o to, czym dla mnie jest literatura, odpowiem: literatura to możliwość, czy lepiej - literatura to afirmacja możliwego i możliwości, literatura to afirmacja zmiany, w końcu - literatura to afirmacja bycia.
Szymon Kostek
dn. 21 października 2007 r.
dn. 21 października 2007 r.
Dodany: 2008-08-18 10:21:49