Nie lubię, gdy morderca wyskakuje jak filip z konopi. Wywiad z Małgorzatą Starostą

Data: 2024-04-26 10:57:00 | artykuł sponsorowany Autor: Danuta Awolusi
udostępnij Tweet
Okładka publicystyki dla Nie lubię, gdy morderca wyskakuje jak filip z konopi. Wywiad z Małgorzatą Starostą z kategorii Wywiad

– Klasyczne motywy z kryminalnego kodeksu Klubu Detektywów zawsze stanowiły dla mnie drogowskazy, kiedy pisałam powieści z wątkiem kryminalnym. Nawet w komediach sięgam po schematy takie jak zagadka zamkniętego pokoju, detektyw mający pomocnika (to akurat zawdzięczamy Don Kichotowi), złoczyńca niemal od początku jest na scenie, a każdy z bohaterów ma jakiś motyw. Dla mnie to sine qua non powieści kryminalnej – nie lubię, gdy morderca wyskakuje jak filip z konopi, a czytelnik nie miał prawa go wytypować. Wydaje mi się jednak, że napisanie tej właśnie powieści wymagało dojrzenia, upewnienia się, że jestem w stanie zbudować klimat i świat powieści niewspółczesnej – pomijam już nawet kwerendę, bo to oczywiste. Sama siebie musiałam przekonać, że będę w stanie poprowadzić tę historię do końca, i dopiero wtedy dałam się przekonać do jej napisania – mówi Małgorzata Starosta, autorka książki Sprawa lorda Rosewortha.

Jak Ty to robisz, że z pisania zwariowanych komedii kryminalnych tak płynnie przechodzisz na doskonały kryminał retro? (śmiech)

I w dodatku przeplatam to książkami dla dzieci! (śmiech) Otóż nie ma w tym wielkiej filozofii, ponieważ nigdy nie zamierzałam (nie chciałam i nawet przez myśl mi to nie przeszło) definiować siebie jako pisarki przez gatunek czy konwencję. Wychodzę z założenia, że to historia jest najważniejsza i to ona wymusza na autorze formę. Powołując do życia eleganckiego detektywa w fedorze, cofnęłam się w czasie i napisałam historię widzianą jego oczami, z nutką brytyjskiego humoru.

Sprawa lorda to świetna rozrywka, ale przede wszystkim – kopalnia skojarzeń literackich. Tworzysz zagadkę: kto z rodziny zabił i dlaczego?, portretujesz niesztampową familię i budujesz klimat dawnej Anglii. Co zainspirowało Cię najmocniej?

Dla mnie ta książka od początku stanowiła hybrydę powieści detektywistycznej z czarnym kryminałem. Skubałam trochę z Christie – zwłaszcza jej późniejszych utworów, trochę z Chandlera i Hammeta, ciuteczkę z Simenona, obejrzałam Gosford Park, Osiem kobiet, Na noże. I znalazłam prawdziwą zbrodnię do splecenia jej z losami bohaterów. Myślę, że moja wielka miłość do klasyki kryminału w końcu musiała zaowocować ukłonem w stronę Mistrzów.

Co jest najważniejsze w tworzeniu kryminału w stylu retro? Wydaje mi się to wielką sztuką, bo jednak sama zagadka kryminalna to zdecydowanie za mało. Tu jeszcze trzeba postaci, które będą wzbudzać emocje…

Bohaterowie są bardzo ważni, w końcu to oni nadają rytm i budują klimat powieści. Wszystko musi się zgadzać z czasami, w jakich funkcjonują, także ich przekonania i postępowanie. To rzeczywiście najtrudniejsza część, dlatego od niej zaczęłam. Najpierw wymyśliłam Jonathana Harpera, jego otoczenie, biografię, krewnych. A później skonstruowałam plejadę postaci po przeciwnej stronie barykady, czyli rodzinę z piekła rodem. Ich osobowości pomagały mi w komplikowaniu fabuły i podrzucaniu mylnych tropów, więc czarną robotę miałam już załatwioną.

Ustawiłaś detektywa Jonathana Harpera w trudnym położeniu. Mężczyzna w żałobie, na dodatek zmuszony do konfrontacji. Ciekawe śledztwo to dobry sposób na próbę zapomnienia o tym, co boli?

Zgodnie ze sztuką tworzenia powieści detektywistycznej protagonista musi mieć skazę na życiorysie i własny bagaż doświadczeń, przez co nie jest supermanem. Ja nie chciałam, żeby pił na umór, miał problemy z agresją, był kobieciarzem – takich detektywów są już setki. Jonathan zatem dostał ode mnie tragedię, z którą musi się uporać, rodzinę, która niczego mu nie ułatwia, i nieoczywiste wychowanie. Miał być klasyczny, ale zupełnie różny od Sama Spade’a czy Philipa Marlowa, a nawet uwielbianego przeze mnie Cormorana Strike’a.

Wspominasz w posłowiu, że Sprawa lorda Rosewortha jest inspirowana prawdziwym wydarzeniem. Opowiedz trochę więcej...

Rzeczywiście, wykorzystałam historię prawdziwej zbrodni i prawdziwego śledztwa z 1908 roku, o których dowiedziałam się przypadkiem z lektury książki Margalit Fox. Tym, co szczególnie mnie zafascynowało, był udział Arthura Conana Doyle’a w walce o uwolnienie skazanego za zabójstwo człowieka. Już sam fakt, że słynny pisarz wcielił się (skutecznie!) w rolę detektywa i zdeprecjonował szkockie organy ścigania, był niezwykle inspirujący. Po lekturze książki pozostał we mnie jednak niedosyt i pomyślałam, że – podobnie jak miało to miejsce w przypadku tzw. zbrodni miłoszyckiej i niesławnej sprawy Tomasza Komendy – prawdziwy winowajca mimo wszystko powinien zostać napiętnowany. Niewiele to zmieni w historii świata, ale dla mnie było to bardzo ważne, ponieważ nic mnie tak nie boli jak jawna niesprawiedliwość. A przy okazji dało mi to wspaniałą możliwość wplecenia pewnych smaczków do wymyślonej fabuły.

Kryminały w stylu Agathy Christie zajmują szczególne miejsce w sercach czytelników. I Twoja książka włącza się w ten krąg. Zawsze chciałaś napisać coś podobnego? Dlaczego właśnie teraz?

Klasyczne motywy z kryminalnego kodeksu Klubu Detektywów zawsze stanowiły dla mnie drogowskazy, kiedy pisałam powieści z wątkiem kryminalnym. Nawet w komediach sięgam po schematy takie jak zagadka zamkniętego pokoju, detektyw mający pomocnika (to akurat zawdzięczamy Don Kichotowi), złoczyńca niemal od początku jest na scenie, a każdy z bohaterów ma jakiś motyw. Dla mnie to sine qua non powieści kryminalnej – nie lubię, gdy morderca wyskakuje jak filip z konopi, a czytelnik nie miał prawa go wytypować. Wydaje mi się jednak, że napisanie tej właśnie powieści wymagało dojrzenia, upewnienia się, że jestem w stanie zbudować klimat i świat powieści niewspółczesnej – pomijam już nawet kwerendę, bo to oczywiste. Sama siebie musiałam przekonać, że będę w stanie poprowadzić tę historię do końca, i dopiero wtedy dałam się przekonać do jej napisania.

Jak na rasowy kryminał przystało, podejrzani są właściwie wszyscy. Dobrze bawiłaś się, tworząc bohaterów, którzy nie są do końca niewinni?

O tak! To była najprzyjemniejsza część w procesie tworzenia. Ja w ogóle uwielbiam moment, kiedy bohater czy bohaterka stają się żywymi ludźmi, kiedy słyszę ich głosy, śmiech, widzę, jak reagują. Przy rezydentach Roseworth Manor miałam ogromne pole do popisu, a znajdowanie dla nich motywów i wyciąganie sekrecików było taką samą przyjemnością, jaką sprawia mi lektura książek Christie.

Polubiłam rezolutną, piękną Ruth – kobietę żyjącą na własnych zasadach. I samego Jonathana też polubiłam! A która postać Tobie dała najwięcej frajdy? Czytając Twoje powieści zawsze mam wrażenie, że dobrze się bawisz podczas pisania.

Jonathanowi trochę matkowałam. Niekiedy przyglądałam się z zażenowaniem jego zagubieniu, ale wiedziałam, że jest w rękach panny Hardcastle, którą ulubiłam najbardziej. Już od pierwszej sceny, gdy tylko usłyszałam stukot jej obcasików, wiedziałam, że ona tam jest po coś, że dostanie ważną misję – i rzeczywiście okazała się postacią kluczową. Ruth, która ewoluowała z bohaterki opowiadania – bo tym najpierw była Sprawa lorda... – pod wieloma względami jest do mnie podobna, a to właśnie sprawia, że traktuję ją trochę neutralnie. Ona fabularnie jest istotna na równi z Jonathanem, ale przez tę skomplikowaną relację osobistą ja-Ruth nie mogę darzyć jej cieplejszym uczuciem.

Kiedy się nad tym teraz zastanawiam, dochodzę do wniosku, że naprawdę bawiłam się świetnie, zwłaszcza przy scenach zbiorowych, gdzie każdy pokazywał swój charakterek, dorzucał trzy grosze do i tak skomplikowanej sytuacji, w jakiej się znaleźli. I każdy z nich dostał ode mnie cechę lub cechy, za które da się ich lubić.

Harper to świetny facet, dobry detektyw, nietuzinkowa postać. Czy stanie się bohaterem dla całej serii?

Staram się nie zakładać (zwłaszcza tuż po premierze), że dana historia przerodzi się w serię. Rynek wydawniczy jest nieprzewidywalny, kapryśny i zmienny, więc planowanie czegokolwiek z wyprzedzeniem to niemalże hazard, ale najważniejszy głos mają w tej sprawie czytelnicy. Jeśli Harper znajdzie swoich fanów, to ja z pewnością znajdę dla niego kolejną sprawę (śmiech).

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.