- Tęsknię za minionymi czasami. Wywiad z Moniką Rzepielą
Data: 2018-07-16 21:36:18– Sagę Polską tworzę, by wydobyć z „mroków niepamięci” dawne tradycje i zwyczaje, przybliżyć je współczesnemu odbiorcy i zainteresować go nimi. Chcę, by czytelnicy podzielali moją pasję, czyli zamiłowanie do kultury staropolskiej, która była niezwykle złożona i bogata. Warto wiedzieć, jak wyglądało życie codzienne naszych praprapradziadków i prapraprababek. W szkole, niestety, niewiele uczą nas na ten temat – mówi Monika Rzepiela.
Uważa Pani, że dawniej było lepiej?
Dawniej było przede wszystkim inaczej. Odmiennie niż dzisiaj doświadczało się upływu czasu, inaczej wyglądały relacje damsko-męskie, inna była struktura rodziny. Ogromną rolę odgrywały kultywowane z pokolenia na pokolenie obyczaje. Dziś wiele z nich uległo już zapomnieniu, nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele. Dlatego powstała Saga Polska: by wydobyć z „mroków niepamięci” dawne tradycje i zwyczaje, przybliżyć je współczesnemu odbiorcy i zainteresować go nimi. Chciałam, by czytelnicy podzielali moją pasję, czyli zamiłowanie do kultury staropolskiej, która była niezwykle złożona i bogata. Warto wiedzieć, jak wyglądało życie codzienne naszych praprapradziadków i prapraprababek. W szkole, niestety, niewiele uczą nas na ten temat.
Tęskni Pani trochę za przeszłością?
Tak, coś w tym jest, odczuwam tęsknotę za minionymi czasami. Może miały na to wpływ opowieści moich Zabużańskich Dziadków (oboje już nie żyją) o tym, jak wyglądało życie ich rodzin na Wołyniu, z którego uciekli przed rzezią w 1943 roku. Dziadek nieraz opowiadał o swym szlacheckim rodowodzie, a ja słuchałam z wielkim zainteresowaniem. Nawiasem mówiąc, nakreśliłam sylwetkę Karola Jabłońskiego i Marcjanny z Danguszków Jabłońskiej z Dworu w Czartorowiczach, wzorując się na postaciach dziadków.
Właśnie – porozmawiajmy o dawnych rodzinach. Takich, jakie opisuje Pani w swoich książkach...
W epoce staropolskiej dominowały wielopokoleniowe rodziny, których głową był ojciec. To on decydował o życiu swych dzieci. Niejednokrotnie zdarzało się, że wybierał dla nich małżonków. Panna na wydaniu musiała zaakceptować kandydata na męża, którego znalazł jej ojciec. Synowie również często nie mogli poślubić wybranki serca, chociaż oni mieli szersze pole manewru. Przed ślubem nieraz spisywano intercyzę i było na porządku dziennym, że ważniejszy od uczuć okazywał się posag, dziedzictwo albo koligacje rodzinne. Co ciekawe, jeśli szlachcianka poślubiała np. chłopa, rzemieślnika lub innego stojącego od niej niżej na drabinie społecznej mężczyznę, traciła tym samym wszystkie swoje prawa osobiste i majątkowe. Natomiast szlachcic, poślubiając chłopkę (co zdarzało się niezmiernie rzadko), „podnosił” ją do swego stanu, dzięki czemu taka kobieta była nobilitowana. Oczywiście najlepiej było, jeśli oboje narzeczeni należeli do tego samego stanu i byli równi pod względem majątkowym. Jeszcze lepiej, jeśli przy tym łączyły ich więzy pokrewieństwa. Małżeństwa między kuzynami zdarzały się bardzo często. O tych obyczajach pisałam w mojej debiutanckiej powieści Dwór w Czartorowiczach.
Takiej miejscowości nie ma na GoogleMaps…
Miejscowości Czartorowicze nie można znaleźć w Internecie, ponieważ jest to nazwa przeze mnie wymyślona. Potrzebowałam dobrej nazwy dla dworu, o którym zamierzałam pisać. Musiała ona być intrygująca, łatwa do zapamiętania i jednocześnie przywodząca na myśl stare czasy. Chciałam, by w jakiś sposób przypominała Mickiewiczowskie Tuhanowicze. Długo się nad tym zastanawiałam, bo nic ciekawego nie przychodziło mi do głowy. Pewnego dnia bibliotekarka w mojej rodzinnej miejscowości na Zamojszczyźnie opowiedziała mi, że w pobliżu granicy z Ukrainą jakiś literat nabył posiadłość, którą nazwał Czartorią. Błyskawicznie skojarzyłam Tuhanowicze z Czartorią i wyszły z tego Czartorowicze. Wiedziałam, że to właściwa nazwa, dokładnie taka, jakiej pragnęłam.
Fikcyjne Czartorowicze leżą jednak na prawdziwym Podolu...
Po pierwsze dlatego, że Kresy zawsze wspominamy z sentymentem. Po drugie: bo moi Dziadkowie pochodzili z Wołynia, czyli z obszaru, który sąsiaduje z Podolem. Po trzecie: bo to bardzo intrygujące. No i dlatego, że na tamtym terenie najdłużej przetrwały szlacheckie tradycje, które nawet w XIX wieku były wciąż bardzo żywe.
Przeniesienie się tak daleko w czasie i przestrzeni wymagało chyba dość dużego researchu?
Oczywiście. XIX wiek dla współczesnego Czytelnika to już bardzo odległe czasy i by w sposób wiarygodny opisać życie w tamtej epoce, musiałam przybliżyć sobie bardzo rozległą literaturę przedmiotu. W Sadze Polskiej interesuje mnie przede wszystkim codzienność polskiej rodziny na przestrzeni wieków i obyczaje, które ją kształtują. To moja wielka pasja, którą chcę się dzielić z innymi.
Jak dużo losy rodziny, które Pani opisała, mają wspólnego z rzeczywistością?
Rodziny Jabłońskich, Sasickich i Świergiełłów są przeze mnie wymyślone, ale ich losy są bardzo typowe dla tamtych czasów. Inspiracją do napisania książki było natomiast pierwsze zdanie z Nocy i dni Marii Dąbrowskiej: Dawnymi czasy Niechcicowie żyli mniej więcej tak, jak żyją wszyscy po dworach na wsi. To ogólnikowe zdanie rozbudziło moją wyobraźnię do tego stopnia, że postanowiłam opisać codzienność innych rodzin w owych dawnych czasach. Nawiasem mówiąc, ten cytat uczyniłam mottem mojej powieści.
W powieści Szlacheckie gniazdo cofamy się w czasie o kilkadziesiąt lat...
Akcja tej książki toczy się w drugiej połowie XVIII i na początku XIX wieku. Tutaj również mamy do czynienia z życiem we dworze. Nie ukrywam, że to mój ulubiony temat, dlatego zdecydowałam się do niego powrócić. Pragnęłam jednak pokazać go z nieco innej perspektywy. W Szlacheckim gnieździe mamy ukazaną zależność miedzy dworem a wsią. Chciałam, by książka była bardzo autentyczna, w realistyczny sposób odmalowywała codzienne życie tych dwóch grup społecznych. Nie da się ukryć, że przepaść między nimi była bardzo duża, dziś już trudno nam to sobie wyobrazić.
Rzeczywiście szlachecki dwór i wiejska zagroda u schyłku XVIII wieku to były dwa zupełnie różne światy?
W dawnej Rzeczypospolitej stan szlachecki był bardzo zróżnicowany. Cześć szlachty, zwana gołotą, prowadziła tryb życia niewiele różniący się od chłopskiego i musiała szukać zatrudnienia u zamożniejszych. W mojej książce mamy do czynienia z bogatą szlachtą, która przekazywała swe majątki z pokolenia na pokolenie. Byli oni właścicielami niekiedy kilkunastu wsi. Ich codzienność była diametralnie różna od egzystencji podległych im chłopów. Przykładem tej różnicy może być powszedni chleb: w chałupach jadano czarny, we dworach – biały. Dziś czarny chleb oznacza zdrowie, wówczas jednak był synonimem biedy. Jedna z bohaterek, chłopka Marysia, z nostalgią wspomina, że gdy służyła we dworze, jadła tam biały chleb. W diecie szlachty dominowało mięso, jadłospis chłopów natomiast składał się w 90 % z roślin. Choć chłopi nie dojadali, byli – co jest może dziwne – zdrowsi od bogatych panów. Niejedna szlachcianka bowiem zeszła do grobu mając nie więcej niż czterdzieści lat. Pięćdziesiątka, jeśli ktoś jej dożył, uważana była za wiek sędziwy.
Odmienna była także mentalność, co widać po imionach dwóch dziewczynek, które przyszły na świat w tym samym momencie.
Rzeczywiście, szlachcianka nosi imię Leontyna, chłopka – Marysia. Drugie imię jest swojskie, pierwsze raczej obco dziś brzmi. W XVIII wieku jednak nie było tak rzadkie jak obecnie. Szlachcianki chrzczono Leontyna, Wirydianna, Delfina, Klementyna, Bianka...
Dziewczynki razem rosną, póki karmi je ta sama kobieta. Potem, dosłownie z dnia na dzień, ich drogi zupełnie się rozchodzą. Nie ma tu miejsca na sentymenty? Szlachcice nie chcieli w żaden sposób wspomóc „mlecznej siostry" ich córki? Gdyby nie epizod, pewien przypadek, żyjąc obok siebie, młoda szlachcianka i córka chłopów ze szlacheckich włości mogłyby się nawet nigdy nie spotkać?
Mogłyby. Bardzo rzadko zdarzało się, by losy chłopki i szlachcianki się łączyły. Ja jednak bardzo chciałam, by moje bohaterki spotkały się i przez jakiś czas żyły razem pod jednym dachem, we dworze. Połączenie ich losów pozwoliło mi jeszcze mocniej uwypuklić różnice między chałupą a dworem.
W powieści Szlacheckie gniazdo bardzo dużą rolę odgrywa XVIII-wieczna obyczajowość i codzienność...
Odtwarzałam ją poprzez studiowanie przeróżnych źródeł pisanych, zdjęć, eksponatów muzealnych itp. Staram się tu wykazać rzetelnością, bo w Sadze Polskiej ukazuję codzienne życie takim, jakie ono było. To mnie szalenie interesuje i mam nadzieję, że będzie to ciekawe również dla Czytelnika.
W tej części cyklu pewną rolę odgrywają również autentyczne postaci i wydarzenia historyczne.
Tak, pojawia się w niej na przykład Tadeusz Kościuszko, jest mowa o Stanisławie Auguście. Chciałam w ten sposób wzmocnić realizm powieści. Przy okazji przybliżyłam osobę Naczelnika, który twierdził, że los polskiego chłopa jest tylko niewiele lepszy niż murzyńskiego niewolnika.
W Słowiańskim siedlisku dokonuje Pani jeszcze większego potężnego przeskoku czasowego – do początków Państwa Polskiego.
Tak, to rzeczywiście ogromny przeskok czasowy i może to zdziwić Czytelnika. Ja jednak wierzę, że to zdziwienie może być źródłem dużego zainteresowania. Przypomnę tutaj, że w Sadze Polskiej piszę o polskich rodzinach na przestrzeni wieków. Zaczęłam od XIX wieku, bo kilka lat temu interesowały mnie właśnie te czasy, ponadto chciałam napisać powieść, której akcja rozgrywałaby się we dworze.
Co do Słowiańskiego siedliska, było tak: pewnego dnia odwiedziłam z rodziną Skansen Archeologiczny Karpacka Troja k/Jasła. Można tam było zobaczyć starodawną osadę, składającą się z drewnianych chałup, do których można było wejść, zapoznać się ze słowiańską kuchnią, powąchać i dotknąć suszonych ziół itp. Wówczas ujrzałam w wyobraźni dziewczęta biegające po dranicach, niewiasty rozmawiające ze sobą na progach swych domostw i zrozumiałam, że chcę napisać powieść, która ukazywałaby życie w tamtych czasach. By zaś obraz ten był intrygujący, postanowiłam opisać pogańskie obyczaje w zetknięciu z budzącą się kulturą chrześcijańską. Stąd był już tylko krok do ulokowania fabuły w czasach Mieszka I.
Być może byłoby prościej opisać I poł. XIX wieku albo XVIII stulecie. Ja jednak piszę o tym, co mi podpowiada serce i wyobraźnia. Skoro więc podpowiedziały mi napisanie powieści z X wieku, tak zrobiłam.
To bardzo ryzykowny zabieg. Historyk może przejść obok Słowiańskiego siedliska obojętnie, bo to „tylko" powieść. Przeciętnego Czytelnika odrzucić może tak duży dystans czasowy od bohaterów – właściwie dlaczego powinni obchodzić go ludzie żyjący ponad 1000 lat temu?
Nie piszę książek dla historyków, tylko dla czytelników. Jestem pewna, że książka napisana z pasją znajdzie swoich odbiorców, których upatruję głównie w kobietach, młodszych i starszych. Może będzie to dla nich interesujące: dowiedzieć się, jak wyglądał kobiecy świat w dawnych wiekach?
W przypadku powieści historycznych bywa tak, że autorzy tworzą postaci według kryteriów i psychologii współczesnej, niejako pomijając fakt, że 200, 500 albo nawet 1000 lat temu myślano zupełnie inaczej...
Kiedy szukałam imion dla bohaterek od razu wiedziałam, że jedna będzie się nazywała Rzepka, druga Dziewanna, że będą siostrami i że będą się od siebie różniły nie tylko wyglądem, ale i usposobieniem. Rzepkę porównuję do zwinnego konika polnego, natomiast Dziewannę do ulotnego motyla. Obie siostry zakochują w tym samym mężczyźnie, lecz fakt ten wcale ich nie rozdziela. Jak się rozwija wątek romansowy w powieści, tego nie będę tu zdradzała, żeby nie ujawniać „tajemnic” książki. Zależy mi bowiem na tym, by Czytelnik miał przyjemność z lektury.
Oczywiście, tysiąc lat temu myślano inaczej niż współcześnie, gdyż inne było wtedy życie. Niemało było w nim trudu i cierpień. Ponadto bohaterowie wychowani w pogańskim duchu inaczej patrzyli na świat, a tym samym na swój los. Inaczej też doświadczali czasu, bo w średniowieczu rytm życia był cykliczny. Stąd na przykład mówiono, że dziewczyna skończyła którąś tam wiosnę, chłopak któreś lato (co pozostało w języku do dzisiaj, mówimy bowiem, że ktoś ma tyle a tyle lat), a starsi w ogóle nie liczyli swego wieku, jak to było w przypadku Białki. Starałam się przybliżyć mentalność tamtych czasów, ale czyniłam to na zasadzie prawdopodobieństwa. Jakie naprawdę było życie codzienne w tamtym okresie, tego do końca nie wiemy, gdyż zachowało się bardzo mało źródeł, które o tym traktowały. Poza tym Słowiańskie siedlisko jest powieścią, nie zaś literaturą faktu, więc mogłam kreślić fabułę według własnych wyobrażeń, co jest przywilejem pisarza.
Pod względem mentalności ludzie z tamtej epoki na pewno byli od nas inni, lecz uczucia, jakie nimi władały, są takie same, jak współcześnie. Dawniej również się zakochiwano – szczęśliwie bądź nieszczęśliwie – żeniono się, wychowywano dzieci i umierano. I o tym wszystkim opowiada Saga Polska.
Czy należy szukać w Pani książkach przede wszystkim interesujących opowieści, czy również pewnej wiedzy historycznej. I – przede wszystkim – jak te informacje odsiać?
Należy spodziewać się i jednego, i drugiego. Oczywiście, nie można napisać książki historycznej bez pewnej dozy wiedzy. Myślę, że czytelnik nie będzie miał trudności ze zrozumieniem powieści, ponieważ jest w niej dużo przypisów, w których wyjaśniam np. nazwy demonów słowiańskich, więzi pokrewieństwa, nazwy przedmiotów itd. Poza tym trzymam się też faktów historycznych, których nie można przeinaczać. Czy jednak należy „odsiewać” fikcję od historii? Po to robię research do moich książek, by fabuła była jak najbardziej prawdopodobna.
Studiowała Pani polonistykę, porozmawiajmy więc przez chwilę o języku powieści. Oczywistym wyborem byłoby pisanie ich albo językiem w pełni współczesnym, albo dokonywanie próby archaizacji, choć wtedy całość mogłaby być trudna w odbiorze. W przypadku Pani książek jesteśmy gdzieś pośrodku. W jaki sposób pracowała Pani nad językiem swoich książek?
To bardzo ciekawe zagadnienie. W przypadku moich książek język służy nie tylko do kreowania fabuły, ale też w pewien sposób charakteryzuje bohaterów. Inaczej mówiono w XIX wieku, inaczej w X i stąd wynikają różnice w warstwie językowej Dworu w Czartorowiczach i Słowiańskiego siedliska. W przypadku tego ostatniego zastosowałam stylizację na poziomie składniowym (składnia staropolska z orzeczeniem na końcu zdania) i leksykalnym (wprowadzałam na przykład nazwy pokrewieństwa, które w dawnych czasach były o wiele bardziej rozbudowane niż dzisiaj). Nie zdecydowałam się jednak na całkowitą archaizację języka, gdyż to bardzo utrudniłoby przyjemną i lekką lekturę. Tak mało mamy dziś czasu, również na czytanie, że książka nie może być napisana karkołomnym stylem. Stąd owo „wyśrodkowanie”. Czytelnik ma wiedzieć, że powieść jest jakaś „inna”, ale jednocześnie nie ma go to zniechęcać do czytania.
Sagę Polską traktuje Pani jako projekt bardzo rozbudowany. Czego wobec tego mogą oczekiwać czytelnicy w kolejnych Pani książkach?
W następnej książce zabiorę czytelników do renesansowego Zamościa. Tytuł powieści jest na razie w opracowaniu. Na pewno dołożę wszelkich starań, by książka była pasjonująca i nie ustępowała swoim poprzedniczkom. Obecnie kończę pisanie drugiej części Szlacheckiego gniazda. Ogień buntu ukaże się w I kwartale 2020 roku.
Dodany: 2019-09-23 10:39:34
Ciekawa rozmowa.
Dodany: 2019-09-19 18:11:50
Fabuła książki Pani Moniki zapowiada się interesująco.
Dodany: 2019-09-19 10:22:48
Po tym ciekawym wywiadzie chętnie sięgnę po książki Moniki Rzepieli.
Dodany: 2019-09-18 16:33:48
Lubię powieści historyczne, więc może się skuszę.
Dodany: 2019-09-18 15:43:49
Ja byłam zachwycona "Słowiańskim siedliskiem".
Dodany: 2019-09-18 12:47:43
Uwielbiam takie klimaty. Saga zdecydowanie dla mnie.
Dodany: 2019-09-18 12:33:22
I może ja się skuszę.... hmm..
Dodany: 2018-10-30 11:57:15
Fakt, aktualnie czasy nie są najlepsze.
Dodany: 2018-07-27 09:06:38
Pierwsza część "Sagi" świetna, czekam na kolejną. Gratuluję pomysłu!
Dodany: 2018-07-17 12:47:08
Chciałabym się przenieść w czasie. Dobre "wyśrodkowanie" języka, ciekawi mnie jak to wyszło w praktyce i jak się czyta.
Dodany: 2018-07-17 09:16:35
Brzmi ciekawie.
Dodany: 2018-07-17 09:01:58
Edytowany: 2018-07-17 23:23:42
Zaciekawiła mnie autorka swoimi książkami. Od razu będę szukać najlepszej promocji na nie.