Bezkarnie morduję w swoich czytadłach. Wywiad z Małgorzatą Kursą
Data: 2019-11-23 13:03:32– Po lekkie, dowcipne kryminały sięgamy, bo tęsknimy za normalnością. Śmiech zawsze był katalizatorem. Już za PRL-u dobrze o tym wiedziano i pozwalano narodowi się pośmiać. Każdy potrzebuje relaksu i oddechu od własnych problemów. Każdy potrzebuje oswojenia codzienności. A co działa lepiej niż śmiech? – mówi Małgorzata Kursa, która wydała właśnie książkę Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka (Wydawnictwo Lira). To historia dwóch pięćdziesięcioletnich pań, które nie mogą uwierzyć w to, że ich wyjątkowo szczęśliwa sąsiadka popełniła samobójstwo. Prowadzą więc prywatne śledztwo, uczestnicząc w ciągu przezabawnych zdarzeń.
Malwina czy Eliza?
Zdecydowanie obie. Jedna bez drugiej staje się typową kraśnicką pięćdziesięciolatką, zajętą własną rodziną i pracą. Malwinę dodatkowo pasjonuje polityka, której jej przyjaciółka nie znosi. Usiłuje zrozumieć, co dzieje się w kraju i dlaczego. Po powrocie z Kanady zastała w swoim rodzinnym miasteczku zupełnie inną rzeczywistość. Musiała pozałatwiać wiele spraw, kiedy zdecydowała się założyć własny biznes i kosztowało ją to mnóstwo czasu i nerwów. Denerwuje ją biurokracja i wszechwładza urzędników, złości umysłowa ciasnota rówieśników, która zamyka się w trzech słowach: JA – TU – TERAZ. Sama zobaczyła trochę świata i doskonale wie, że wspólnota to działanie dla innych, nie tylko dla siebie. Eliza od polityki trzyma się z daleka i może dlatego ma więcej tolerancji dla bliźnich. A frustrację rozładowuje, oglądając seriale kryminalne.
Nie da się ich rozdzielić?
Nie da się. Malwina to siła, Eliza – tolerancyjna ciekawość, taka bez oceniania. Pierwsza analizuje, druga kieruje się własnymi emocjami. A obie denerwuje bezkarność i bezmyślność niektórych ziomków. Pojedynczo ich życie kręci się wokół rodziny i pracy. Dopiero w duecie zaczynają walczyć z tym, co je kłuje w oczy.
Na przykład z przestępcami – i daje im to, co tu kryć, mnóstwo przyjemności. O zbrodni lepiej się czyta czy się ją rozwiązuje?
Zawsze powtarzam, że wolę czytać cudze książki niż pisać własne. A mam taką możliwość, bo sama jestem recenzentką i trafiają do mnie książki, które mnie zachwycają. Fabułą, konstrukcją, postaciami, językiem. Wtedy mogę czytać i rozwiązywać zagadkę, idąc tropami podsuwanymi przez autora. Nawet, jeśli zagadka nie jest jakoś specjalnie skomplikowana, można mnie kupić językiem. I bardzo mnie cieszy, że na rynku pojawia się coraz więcej autorów, którzy mają własny styl, nie gubią mi się w zalewie innych. To taki autorski odcisk palca.
Czyli znajduje Pani zwłoki w książkach, a nie w ogródku czy w windzie? Nie spadają przed Pani oknami, jak to się stało w Szczęśliwej nieboszczce?
Nie dysponuję ogródkiem, a windy w żadnym kraśnickim bloku jeszcze nie widziałam. Przysięgam też, że nigdy nikogo nie nakarmiłam rycyną, jak to uczyniły to w Ekologicznej zemście Malwina i Eliza. Osobiście nie widziałam też żadnego nieboszczyka, który stracił życie w wyniku działalności bliźniego, choć nie ukrywam, że bywają sytuacje, kiedy niektórym rodakom chętnie bym pomogła w tej kwestii.
Ponieważ jestem leniwa i wiem, że w więzieniach panuje duże zagęszczenie, bezkarnie morduję w swoich czytadłach.
Czyli kandydatów na nieboszczyków bierze Pani z sądziedztwa?
A także z mojej wyobraźni i frustracji. Mieszkam na prowincji. W małej społeczności narodowe wady widać wyraźniej niż w dużym mieście. Są tu wspaniali ludzie i są dokuczliwi, okopani we własnych lękach i uprzedzeniach. Powiedziałabym, że ta spora ilość zwłok wyprodukowanych przeze mnie na stronach książek jest pretekstem do wytknięcia i ośmieszenia owej prowincjonalnej mentalności, która nie zależy od miejsca zamieszkania. Ona jest w głowie.
A potem planuje Pani, jak tu popełnić zbrodnię?
Najpierw jest pomysł – kogo zabito? Kto to zrobił? Dlaczego? To muszę wiedzieć od razu. Potem przygotowuję konspekt dla wydawcy. Bardzo ogólny, bo sama nie wiem, jak będzie wyglądała „obudowa". Niektóre pomysły chodzą za mną dłużej, inne rozpisują się błyskawicznie. Tak było z Wiedźmami na wakacjach, ale przy pisaniu tej książki działałam na „żywej materii”, bo moje redakcyjne wiedźmy i ich charakterki to materiał przebogaty.
Trzymała je Pani twardą ręką?
Twardą ręką? Toż ja potulna jestem jak owieczka. Robią ze mną, co chcą. Najgorzej jest, kiedy pomysły moich bohaterów zaatakują mnie, gdy jestem poza domem. Muszę wtedy wyglądać mało inteligentnie. Dokonuję nadludzkich wysiłków, by nie dyskutować z nimi na ulicy. Czasem zdarza mi się gadać do siebie z tego powodu, ale jeszcze mnie nie zamknęli.
W rzeczywistości policjanci chyba chętniej zamknęliby takie domorosłe detektywki niż udzieliliby im jakichkolwiek informacji?
W realu na pewno. Na szczęście istnieje jeszcze licentia poetica. Kto mi zabroni wierzyć, że policjanci bywają ludzcy i miewają poczucie humoru?
Korzysta Pani z pomocy takich „ludzkich" stróży prawa, żeby odtworzyć sposób działania policji?
W odwodzie zawsze mam kuzyna, emerytowanego policjanta. Jeśli czegoś nie jestem pewna, sprawdzam do skutku, albo rezygnuję z pomysłu. W sprawach medycznych dokuczam znajomym lekarzom i personelowi ulubionej apteki.
Nie ma u Pani nowoczesnych metod i narzędzi śledczych, które powoli wkraczają także do polskiej policji.
Kraśnik to ściana wschodnia, niespecjalnie uprzywilejowana. Wciąż trudno tu o nowoczesność. Myślę, że tak samo jest w wielu małych miasteczkach.
Tęskni Pani trochę za czasami, kiedy – żeby rozwiązać zagadkę kryminalną – wystarczyło pogadać z ludźmi?
Chyba nie.
Tęsknię za czasami, kiedy z ludźmi można było pogadać o czymś więcej niż tylko o polityce i wszelkich grzechach bliźnich. A, przysięgam, były takie czasy.
Pytam, bo tym, co wyróżnia Pani książki, jest wyraźna nadreprezentacja świetnych dialogów. To taka „literatura gadana”, trochę jak u Chmielewskiej.
„Literatura gadana”? Cudne! Przyjmuję to określenie z radością… Zawsze zwracam baczną uwagę na dialogi w książkach. Jeśli są złe, sztuczne, to już wiem, że autor może ma ciekawy pomysł, ale nie potrafi go opowiedzieć słowami. Ludzie na ulicy nie mówią okrągłymi literackimi zdaniami. Język żyje, wciąż się zmienia. Trzeba mieć słuch, by złapać jego melodię i rytm. To się ma albo nie i żadne warsztaty tu nie pomogą. W naszej rodzimej literaturze lżejszego kalibru autorzy zwykle wykładają się na dialogach i scenach erotycznych. Zawsze zakładam, że moi czytelnicy są inteligentni i wyłapią aluzje czy ryzykowne metafory. Trawestując powiedzenie jednej z naszych noblistek: zabawa słowem to najprzyjemniejsza rozrywka, jaką ludzkość sobie wymyśliła. Język polski jest bogaty, a my wykorzystujemy coraz mniej słów. Co prawda znam mistrza, który jednym słowem uznawanym powszechnie za obelżywe potrafi oddać każdą emocję w taki sposób, że je rozumiem. Nie umiem tak, więc swoim bohaterom pozwalam bawić się językiem.
Bliższa jest Pani Chmielewska czy Christie?
Jedną i drugą wielbię, a obu do pięt nie dorastam. Nie ukrywam, że moje poczucie humoru ukształtowała Joanna Chmielewska. Nauczyła mnie śmiać się z siebie. Nauczyła „wyłapywać" zabawne sytuacje i ludzkie śmiesznostki. I daję sobie prawo do wykorzystania tej nauki, bo lubię bliźnich, choć czasami mnie denerwują.
To, co łączy życie i literaturę – także komedię kryminalną – to właśnie ludzkie zachowania i motywy postępowania. Zawsze te same, uniwersalne: miłość i zazdrość, nienawiść i gniew. A także chciwość.
Prawda. Ludzkość wciąż korzysta z tego samego zestawu. Dołożyłabym do tego jeszcze głupotę, która wszystkie te cechy potęguje. Można czerpać pełnymi garściami.
Gatunek, który Pani uprawia, to cozy mystery – powieść, w której detektywi-amatorzy rozwiązują zagadki kryminalne. Nie ma tu miejsca na naturalistyczne opisy zbrodni czy wielkie dylematy moralne. Jest za to mnóstwo poczucia humoru. Dlaczego chcemy czytać takie książki?
Chyba dlatego, że tęsknimy za normalnością. Śmiech zawsze był katalizatorem. Już za PRL-u dobrze o tym wiedziano i pozwalano narodowi się pośmiać. Każdy potrzebuje relaksu i oddechu od własnych problemów. Każdy potrzebuje oswojenia codzienności. A co działa lepiej niż śmiech?
Powiedzmy jednak, że nie są to najbardziej prawdopodobne scenariusze...
Pewnie, że nie są. Nie piszę reportaży, nie piszę wielkiej literatury, tylko zwykłe czytadła. Do żadnej misji też się nie poczuwam.
Próbuję jedynie zmusić rodaków, żeby od czasu do czasu ozdobili te ponure oblicza zwykłym uśmiechem.
A jednak coś z rzeczywistości, w której żyjemy, dociera i do powieściowego Kraśnika. I bohaterom Pani książki nie jest do śmiechu, gdy polityka zaczyna mocno utrudniać im życie.
Polityka dociera przede wszystkim do małych społeczności i tu jest najbardziej widoczna. Nie mam pojęcia, jak wygląda sytuacja w wielkich korporacjach, ale wiem, co się dzieje w małych, lokalnych firmach. W małych miasteczkach wszyscy się znają, każdy każdemu patrzy na ręce. Kiedy pojawia się ktoś nowy, miejscowym natychmiast włącza się rentgen, a wieści o delikwencie (prawdziwe lub nie) rozchodzą się z prędkością błyskawicy. Znam ten mechanizm doskonale.
Malwina i Eliza pod koniec powieści szykują się do wyjazdu na urlop. Rozumiem, że podczas wakacji znowu natrafią na zwłoki?
Tym razem obie panie wybiorą się na Mazury, by tam spędzić tydzień przedwielkanocny i święta. Traumatyczne spotkanie z gipsowym krasnalem zmusi je do poszukiwania innego lokum i tak trafią do pewnego pensjonatu, w którym czeka na nie śledztwo, o jakim nawet im się nie śniło. Tym razem prowadzone bez wsparcia znajomych przedstawicieli władzy. A Wszystko przez krasnala.
Książkę Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Dodany: 2019-11-27 16:13:16
Chyba warto się zaznajomić z książkami autorki.
Dodany: 2019-11-25 07:44:05
Lubię autorkę, jej humor i podejście do życia.
Dodany: 2019-11-24 20:05:02
Też nie znam "pióra" Pani Małgorzaty.... może czas to nadrobić.
Dodany: 2019-11-24 15:14:35
Jeszcze nie znam autorki.
Dodany: 2019-11-24 12:07:49
Może jednak się skuszę kiedyś.
Dodany: 2019-11-23 21:59:10
Znam kilka książek autorki i chętnie sięgnę po najnowszą.
Dodany: 2019-11-23 16:33:59
Lubię takie książki. Być może kiedyś sięgnę.