Magia opowieści. Wywiad z Martą Knopik
Data: 2020-03-02 14:02:09– Nasze życie to nie tylko wydarzenia, w których uczestniczymy, ale też opowieści, które nas otaczają, które splatają się z naszą historią, które tłumaczą nam świat i czynią go łatwiejszym do zniesienia – mówi Marta Knopik, autorka powieści Czarne Miasto, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Lira. To opowieść o losach śląskiej rodziny, które – splecione niczym warkocz z tego, co realne, i z tego, co magiczne – prowadzą do odkrycia tajemnicy sięgającej wiele lat wstecz…
Pochodzi Pani ze Śląska?
Mieszkam tu całe życie, chociaż moi rodzice nie pochodzą ze Śląska. Byli przyjezdni, jak wiele innych rodzin przeprowadzili się tu w latach siedemdziesiątych w poszukiwaniu pracy i mieszkania.
Śląsk „adoptował Panią" – tak, jak rodzina Wandy adoptowała przodków z portretów?
Tak, podobnie jak Bobrowie również przybyliśmy na Śląsk „z zewnątrz". Ale ja czuję się bardzo mocno związana ze Śląskiem. I chociaż rdzenni mieszkańcy tego regionu mówią, że żeby być hanysem, rodzina musi tu mieszkać od kilku pokoleń, to właśnie Śląsk wybrałam jako miejsce do życia, przesiąkłam tym miejscem do głębi. Po prostu czuję się Ślązaczką.
Kto opowiadał Pani świat, gdy była Pani dzieckiem?
Kiedy byłam mała, moja mama nie pracowała, nie chodziłam więc do przedszkola i spędzałyśmy razem bardzo dużo czasu. Częściej jednak czytywała mi niż sama opowiadała. Świat opowiadała mi więc najpierw literatura, ale i ja opowiadałam go sobie samej. Bardzo lubiłam sama wymyślać rozmaite historie.
Na przykład?
Nasze podwórko było typowo śląskie: otoczone z każdej strony kamienicami, o niewielkiej powierzchni, nad głową rozpościerał się kwadrat nieba. I na tym niebie widziałam ptaki, które – pamiętam – wykonywały bardzo regularne ruchy. Zastanawialiśmy się z innymi dziećmi, co też ten ruch oznaczać? Może to jakiś symbol? Święto ptaków? Może taniec? To było takie pierwsze dziecięce nazywanie świata.
Czyli śląskie legendy i historie, które w Czarnym Mieście odgrywają tak dużą rolę, nie były „Pani" opowieściami, poznała je Pani w późniejszych latach?
Poznałam je dużo, dużo później i tak naprawdę przez cały czas dopiero je odkrywam. Korzystam ze źródeł literackich, bo raczej nie obracam się wśród ludzi, którzy by te historie naprawdę dobrze znali i chcieli je opowiadać. Na szczęście dość regularnie pojawiają się w księgarniach zbiorki przeróżnych śląskich legend i opowieści. Jednym z takich źródeł jest Mitologia Śląska. Przywiarki ślónskie. Leksykon i antologia śląskiej demonologii ludowej. Chętnie podobne perełki wyszukuję i zdobywam. Wiele z tych opowieści dotyczy podziemi, tego, co się w nich kryje. Pobudzają wyobraźnię.
I pomagają?
Bardzo. Jest w Czarnym mieście Genowefa Gwóźdź – opowiadaczka, która leczy swymi historiami, nadając miejscom i wydarzeniom głębię, sens. Ale te historie pomagają też mi jako pisarce. Pokazują, że Śląsk to bardzo ciekawa ziemia, choć trochę niczyja. Proces zaludniania Śląska trwał dziesięciolecia i chyba niewielu pozostało tu już rdzennych mieszkańców, dla których opowieści te byłyby naprawdę żywe.
Najcenniejsze są dla mnie opowieści związane z konkretnymi miejscami, tymi, które znam i w których bywam. Pozwalają na nowo odkryć Śląsk, który odchodzi. Czasem podczas poszukiwania takich legend czuję się jak odkopujący skamieliny archeolog. Trzeba je ratować przed zapomnieniem. Moje pisanie też jest próbą zatrzymania ich w czasie i przechowania dla czytelników.
Jedną z takich legend jest ta o świętym Jacku...
Tak, chociaż w powieści nie przesądzam, czy faktycznie mamy do czynienia ze świętym Jackiem, czy z kimś, kto się za niego jedynie podawał. Istnieje w każdym razie legenda o tym, że Jacek przybył na wzgórze, na którym rosło drzewo. Na nim siedziały ptaki, które zagłuszały przemowę świętego– do momentu, kiedy ten je przegonił. Cała reszta opisana w Czarnym Mieście to już wyłącznie moja wyobraźnia.
Przypomina Pani w swojej książce legendy, ale ukazuje w niej też Pani pewien okres w historii Śląska, raczej dla tego regionu mało łaskawy. I miejsca raczej mało reprezentacyjne.
To prawda – w końcu lat 90-tych wiele śląskich miast było w fatalnym stanie. Walące się pod wpływem szkód górniczych budynki to nie jest czysta fantazja. Bywało, że pod wpływem tąpnięć domy pękały, stropy zaś spadały na głowy mieszkańców, grzebiąc ich. Było to jakby żywe zaprzeczenie idei domu, który ma być miejscem bezpiecznym, ma nas chronić przed złem pochodzącym z zewnątrz. Do dziś pamiętam wywieszane na murach tabliczki z napisami „Uwaga, szkody górnicze!" albo „Niebezpieczeństwo!". Bywało, że wzdłuż budynków wznoszono rusztowania z deskami u góry, pod nimi można było bezpiecznie przechodzić. Zdarzało się, że można było w ten sposób przemierzyć niemal całe centrum miasta...
W mojej powieści te rusztowania znalazły odbicie w postaci tuneli, do których przeniosło się życie w Czarnym Mieście w Roku Zaćmienia. Dziś mamy ich już mniej. Krajobraz się stabilizuje. Ale nadal pozostała w nas świadomość, że są pod nami kilometry chodników, które w każdej chwili mogą się zawalić.
A wtedy i my zapadniemy się pod ziemię.
Tak się zresztą faktycznie w moim mieście zdarzyło. Zapadła się część dzielnicy, mikroosiedle, kilka budynków. Myślę, że Ślązacy rozpoznają źródło tych inspiracji. To poczucie zagrożenia, braku – naszą małą, nieco kryzysową, stabilizację.
Skoro o braku mowa, Czarne miasto to historia niemal pozbawiona mężczyzn – a może przepełniona ich nieobecnością?
Tak, zdecydowanie to historia kobiet. Jej bohaterką jest przecież Wanda, której po śmierci męża pozostało tylko pół. Jest Genowefa Gwóźdź, która również utraciła swojego mężczyznę. W ich losach odbija się inny moment historyczny na Śląsku – rzeczywiście po wojnie przez wiele lat była to ziemia, na której gospodarowały kobiety pozbawione mężczyzn, wywiezionych i tych, którzy zginęli podczas wojny.
Ale są też wdowy po górnikach. Chociaż w samych kopalniach nie umiera aż tak wielu mężczyzn, to wypadki wciąż przecież się zdarzają. Poza tym praca górników jest bardzo wycieńczająca. Wielu z nich umiera na serce i inne choroby zawodowe. Chciałam pokazać życie kobiet, które próbują radzić sobie po odejściu mężów, wspierając się nawzajem. Kalekie rodziny w kalekim mieście.
Co powiedzą Pani znajomi z Czarnego Miasta, kiedy przeczytają tę książkę? Przecież maluje je Pani niemal wyłącznie w ciemnych barwach.
Wielu Ślązaków mówi, że swoją małą ojczyznę kocha i jej nie znosi zarazem. Bo jak tu kochać ten zdekonstruowany krajobraz, gdzie wciąż coś się wyburza, ale nic nowego nie buduje? W zwartej zabudowie pozostają potem dziury, nicość, przypominająca wybity ząb. Nie wygląda to dobrze – zwłaszcza starsze dzielnice robią przygnębiające wrażenie. Ciemna cegłówka, ciasnota, długie szpalery budynków... Mamy też realny problem ze smogiem, który przyczernia krajobraz. A nawet najpiękniejsza okolica nie wygląda dobrze, gdy jest zasnuta dymem. Jest więc obraz Czarnego Miasta w powieści odbiciem moich odczuć – uwielbienia, a jednocześnie świadomości, że nie jest to najłatwiejsze miejsce do życia.
I tego, że mimo wszystko nie potrafiłaby Pani stąd wyjechać?
Nie, czuję się za mocno związana ze Śląskiem. Kiedy wyjeżdżam gdzieś do Białego Miasta, czuję się jak Belinda – obco.
Dlatego z Czarnym Miastem związana będzie również kolejna Pani książka?
Kiedy zaczynałam pisać Czarne Miasto, chciałam tę książkę zatytułować Opowieści z Czarnego Miasta. Nim zdecydowałam się na rozwinięcie jednej historii, plątało mi się ich bardzo wiele, ale porządek pisarski wymaga określonych ram. Dlatego pomyślałam, że każda książka osnuta będzie wokół innej historii związanej z Czarnym Miastem. Bohaterowie kolejnych książek będą więc zupełnie inni. I tak w części drugiej poznamy człowieka, który przybywa z zewnątrz, który nie jest związany ze Śląskiem, a jednak zanurzy się w ten region z powodów zawodowych. Oczywiście, każdą książkę chcę nasycić dodatkowymi opowieściami, legendami, tym, co niektórzy nazywają realizmem magicznym, a co tak naprawdę jest po prostu życiem. Bo przecież nasze życie to nie tylko wydarzenia, w których uczestniczymy, ale też opowieści, które nas otaczają. Książki, filmy, opowieści innych ludzi, które splatają się z naszą historią, które tłumaczą nam świat i czynią go łatwiejszym do zniesienia.
Bo odarte z opowieści Czarne Miasto to po prostu Bytom i nie ma w nim nic magicznego?
Bez legend Czarne Miasto to twór złożony z tego, co w naszym regionie – w różnych miastach: Bytomiu, Zabrzu, Gliwicach, Chorzowie czy Katowicach – najtrudniejsze, najsmutniejsze, z tego, co nauczyliśmy się ukrywać pod malowanymi na pastelowe kolory fasadami budynków, w cieniu migających reklam i kolorowych bilbordów. Bez opowieści Czarne Miasto jest zawstydzająco nagie, a w dodatku niezbyt atrakcyjne: ma łupież, sterczą mu łopatki i wypadają włosy. Dlatego może nie obdzierajmy go z opowieści, dobrze? Miejmy trochę litości…
Książkę Czarne miasto kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Dodany: 2020-03-04 13:21:16
Ciekawy wywiad, udany debiut.
Dodany: 2020-03-04 07:55:37
Przeczytałam z uwagą. Bardzo ciekawe spojrzenie na Śląsk, inne niż u Twardocha, też Ślązaka.
Dodany: 2020-03-03 17:30:41
Tym razem chyba się jednak nie skuszę.
Dodany: 2020-03-03 09:18:08
Ciekawie przeprowadzony wywiad z autorką.
Dodany: 2020-03-02 21:17:16
Ja pozostanę przy swoich Mazurach.
Dodany: 2020-03-02 16:33:49
Może się skuszę