Poeta piosenki. O Jonaszu Kofcie opowiada Piotr Derlatka
Data: 2019-11-27 21:17:20Był autorem słów piosenek „Jej portret" i „Śpiewać każdy może". Bawił się kulturą popularną, tworząc parodie i pastisze, stosując gry słowne, włączając w obręb tekstów popularnych elementy pure-nonsensu i absurdu. Nawiązując w swoich tekstach zarówno do dzieł plastycznych („Wernisaż”, „Stary Rembrandt”, „Grande valse frotte”), jak i literackich (np. cykl tekstów o Abelardzie i Heloizie), podniósł rangę polskiej piosenki – zbliżył ją do poezji. O tym, jaki naprawdę był Jonasz Kofta, opowiada Piotr Derlatka, autor biografii poety – Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie.
Rodzina Jonasza Kofty
Kofta nie pojawił się znikąd. Stała za nim rodzina, której historia była niezwykle dramatyczna. Jak się szuka takiej przeszłości?
Ta część Jego portretu – historie rodzinne, opowieści o przodkach Jonasza, jego rodzinie – była chyba najtrudniejsza do napisania. Ojciec Jonasza, Mieczysław, pochodził z rodziny zasymilowanych Żydów i naprawdę nazywał się Kaftal. Kiedy wybuchła wojna, razem z Marią, matką Jonasza, trafił w okolice Równego na Wołyniu – tam przyszedł na świat ich pierworodny syn. Wtedy Kaftalowie musieli sfałszować swoje dane – nazwisko jednoznacznie kojarzyło się z żydowskim pochodzeniem, a okrutny antysemityzm dosięgnął i tamte strony. „Specjalista” Iwanow wydrapał „l”, a z „a” zrobił „o” – i tak powstało nazwisko Kofta. Do tej pory mało było wiadomo o pochodzeniu Jonasza i jego przodkach. Wiele dowiedziałem się od samej rodziny. Strażniczką rodzinnych historii była Eugenia (Estera) Mintz, ciotko-babka Jonasza, a właściwie siostra jego babci, Franciszki. Jako jedna z nielicznych przeżyła Holocaust i to od niej rodzina zna przeróżne opowieści o tym, co działo się przed wojną. Te historie Eugenia opowiadała zarówno Jadze Kofcie, żonie Jonasza, jak i jego bratu – Mirosławowi i jego żonie Krystynie. Wiadomo jednak, że w rodzinnych przekazach bywa sporo nieprawd, legend i mitów.
Jak się szuka takiej przeszłości? Głównie w archiwach, ale bezcennym źródłem informacji jest także przedwojenna prasa. Z niej dowiedziałem się – między innymi – gdzie studiował dziadek Jonasza i jak nazywała się firma, którą założył w Warszawie.
Kim są anioły?
Po wojnie rodzice Jonasza rozeszli się. On zamieszkał z matką w Poznaniu. Patrząc na zdjęcia, był przystojnym nastolatkiem. Miał powodzenie u dziewcząt. Czy wtedy narodziła się koncepcja Kofty-artysty?
Jonasz, a właściwie wówczas Janusz Konrad, był bardzo oryginalnym dzieckiem. Chyba trochę innym niż wszystkie. Jako kilkulatek zastanawiał się na przykład nad tym, kim są anioły. Uwielbiał spędzać czas w poznańskim ogrodzie zoologicznym, przyglądał się zwierzętom i rysował je. Nauka w Liceum Sztuk Plastycznych była naturalnym etapem jego rozwoju. A trafił do nadzwyczajnej szkoły! Otwartej, twórczej, niezarażonej polityczną indoktrynacją. Wtedy upewnił się, że chce być artystą. Z jednej strony ciągnęło go do malowania, z drugiej – do słowa. I to rozdarcie towarzyszyło mu przez całe życie.
Postanowił studiować w Warszawie. Niestety, nie dostał się na architekturę, jego życie sponsorował ojciec, Mieczysław. Ten poukładany człowiek wiedział, że Jonasza nie da się zamknąć w biurze planistycznym. A jednak przymykał oczy na szaleństwa syna. Jonasz miał szczęście do rodziny...
I tak, i nie. Mieczysław Kofta sponsorował syna i przymykał oczy na jego szaleństwa z poczucia winy – tuż po wojnie rodzice Jonasza rozstali się i rozdzielili braci, małego Januszka i Mirka. Jonasz mieszkał z ojcem, jego brat – z matką. A ponieważ Mieczysław często się przeprowadzał (Wrocław, Łódź, Katowice), w dzieciństwie Jonasz nie miał prawdziwego, tradycyjnego domu, z poczuciem bezpieczeństwa, stabilizacji. Kofta dołączył do swojego brata dopiero jako nastolatek – zamieszkał z Mirkiem i matką. W tym czasie Mieczysław poślubił Aleksandrę Forbert, był też zajęty własną karierą dziennikarza i radiowca – i chyba trochę zaniedbał syna. A Jonasz, jak każdy nastolatek, zaczął się buntować i przysparzać problemów wychowawczych… Nie powiedziałbym, że miał szczęście do domowego ogniska, bo przecież pochodził z rodziny rozbitej – to na pewno miało na niego ogromny wpływ.
Portret ostatniego romantyka to fascynująca lektura. To jak powieść o człowieku, który zdarza się raz na tysiąc lat. Piotr Derlatka napisał ją w jedyny możliwy sposób. Porywająco, fascynująco, szczerze. Bardzo polecam. To lektura, jaka nie zdarza się często.
- recenzja książki Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie
Hybrydy i Kabaret pod Egidą
Warszawa poznała Jonasza dzięki Hybrydom. To był elegancki klub, w odróżnieniu od Stodoły. Kofta się dopasował, wizualnie i intelektualnie. Szukał tej elegancji?
W Hybrydach szukał przede wszystkim środowiska, towarzystwa, miejsca, w którym mógłby realizować się artystycznie. Miał ogromną potrzebę przynależności do grupy, do artystycznego kręgu. Elegancja była dla niego sprawą drugorzędną.
Po zamknięciu Hybryd poszedł dalej, z Janem Pietrzakiem stworzyli Kabaret pod Egidą. Do dziś wielu zachodzi w głowę, jak to możliwe, że te dwie osobowości tak długo współpracowały na scenie.
To bardzo proste. Przeciwieństwa, jak wiadomo, przyciągają się. I dopełniają! Kofta i Pietrzak świetnie się dopełniali. Pietrzak – satyryczny, publicystyczny, knajacki. Kofta – liryczny, poetycki, zafascynowany kabaretem międzywojnia. Takie połączenie ogromnie podobało się widzom! W czasach Kabaretu Hybrydy to Pietrzak rozmawiał z cenzorami, Kofta – nie potrafił negocjować – trzymał się od nich z daleka. Ponadto Jonasz nie miał zdolności organizacyjnych, w tym celował jego starszy kolega – to Pietrzak zwoływał próby, trzymał dyscyplinę, załatwiał potrzebne formalności.
Zabawa kulturą popularną
„Wakacje z blondynką” były przełomem w karierze. Czy Kofta dostrzegł, że poza ezopowym pisaniem jest jeszcze kultura popularna?
Miał pełną świadomość istnienia kultury popularnej. Przecież przede wszystkim z tego żył – z wielkich, festiwalowych przebojów, piosenek, które wpadały w ucho, takich jak „Wakacje z blondynką” czy „Radość o poranku”. Ba! Bawił się kulturą popularną, tworząc parodie i pastisze, stosując gry słowne, włączając w obręb tekstów popularnych elementy pure-nonsensu i absurdu. Myślę też, że Jonasz, który w swoich tekstach nawiązywał zarówno do dzieł plastycznych („Wernisaż”, „Stary Rembrandt”, „Grande valse frotte”), jak i literackich (np. cykl tekstów o Abelardzie i Heloizie) podniósł rangę polskiej piosenki – zbliżył ją do poezji.
Dramaty Jonasza Kofty
Oprócz poezji i tekstów piosenek tworzył też dramaty. Te nie zostały jednak przychylnie przyjęte przez krytyków. Zaszufladkowano go? Kofta-tekściarz?
To nieprawda, że dramaty Kofty zostały źle przyjęte przez krytyków. Jego teatralny debiut, „Oko” w reżyserii Aleksandra Bardiniego, musical wystawiony w 1970 roku jako przedstawienie dyplomowe studentów warszawskiej Akademii Teatralnej, miał świetne recenzje. Krytykom podobała się również „Wojna chłopska”, w której dopatrywano się wpływów Brechta, a nawet samego Szekspira czy polskiego teatru romantycznego! A jednak – z różnych przyczyn – Adam Hanuszkiewicz, początkowo zafascynowany tą sztuką, nie zdecydował się na wystawienie jej w Teatrze Narodowym. „Wojna chłopska” miała swoją premierę w Niemczech, w Munster. Nie zapominajmy też o bardzo dobrze przyjętej (choć szybko zdjętej przez władze) sztuce „Kompot”, którą Kofta napisał z Bene Rychterem – jej musicalową wersję wystawiono w Fabryce Norblina, a zagrali tam między innymi Michał Bajor i Robert Janowski, wówczas student. Bardziej niż do krytyków teatralnych nie miał Jonasz szczęścia do teatralnych realizacji swoich dramatów. Na przykład w Poznaniu wystawiono jego (i Michała Sprusińskiego) sztukę „Achilles i miłość” (na podstawie „Achilles i panny” Artura Marii Swinarskiego. Widzowie byli oburzeni! Pisali nawet listy do dyrektorki teatru, Izabeli Cywińskiej, protestując przeciwko nagości na scenie. Dzieje teatralnych inscenizacji dramatów Kofty opisuję w książce szczegółowo.
Jonasz Kofta prywatnie
A jaki był prywatnie? Mawiał, że wszystko gubi, że cały jego warsztat to tani długopis i pomięte kartki papieru. A miał żonę, syna, do końca utrzymywał stosunki z ojcem, z którym bardzo się zbliżyli, mocno przeżył jego śmierć w 1985 roku.
Był niezwykle oczytany i piekielnie inteligentny. Hojny i serdeczny. Miał niezwykły dar opowiadania, ale potrafił też słuchać, był bardzo uważny na drugiego człowieka.
Był pracowity. Potrafił spędzać noce na tworzeniu i miał z żoną zasadę, że zawsze może ją obudzić, aby się poradzić, napisał coś dobrego czy nie. Ale miał też momenty, gdy był bardzo nierzetelny. Nie dotrzymywał terminów. To ciemna strona życia Jonasza Kofty.
Jeśli na czymś Kofcie zależało naprawdę, nigdy się nie spóźniał i zawsze dotrzymywał terminów – tak było na przykład w przypadku radiowych audycji, które tworzył ze Stefanem Friedmannem, „Fachowców” i „Dialogów na cztery nogi”. Nie znosił porannego wstawania, ale gdy miał jechać na recital na drugi koniec Polski – a uwielbiał występować! – wstawał bez gadania. Nie powiedziałbym, że Jonasz był nierzetelny. Fakt, bywał czasem leniwy (mawiał, że lenie pracują najciężej). W latach 70., kiedy Kofta nie pił, stworzył swoje najlepsze teksty – zarówno piosenek, jak i sztuk teatralnych, był bardzo aktywny zawodowo, bardzo płodny. To zmieniło się po chorobie nowotworowej, kiedy nie radził sobie z alkoholem – wtedy zdarzało się, że coś komuś obiecał i nie wywiązywał się z tego…
Dramat w SPATiF-ie
Ta słabość przyczyniła się do jego odejścia. Historia feralnego spotkania w SPATiF-ie jest dramatyczna. Czy dzisiaj ktoś potrafi wyjaśnić, co się wtedy stało?
Sześć lat przed tym feralnym wydarzeniem Jonasz Kofta przeszedł operację usunięcia ślinianek – chorował na nowotwór. Potem przeszedł bardzo wyczerpującą terapię kobaltem. Miał zniszczony przełyk i nie powinien był jeść „stałego”, twardego pokarmu. Tego dnia Kofta pojawił się w SPATiF-ie i zamówił sobie obiad. Zakrztusił się i stracił przytomność. W lokalu było mnóstwo ludzi, pora obiadowa. Było tam na pewno paru jego znajomych, ale dziś nikt nie przyznaje się, że był świadkiem wypadku Kofty.
Mawiał, że ma całe archiwum w głowie. Musiał mieć fenomenalną pamięć...
Miał świetną pamięć, niemal fotograficzną, czego bardzo mu zazdroszczę… Czytał mnóstwo książek, mówiono na niego „chodząca encyklopedia”.
Koniec epoki „poetów piosenki"
Ta jego nadwrażliwość przyczyniła się do powstania pięknych wierszy. Ale była męką Kofty. Kiedy poczuł, że świat się zmienia, że teksty autorskie takich zespołów jak Maanam zamykają pewną epokę?
Chyba już pod koniec lat 70. dostrzegł, że kultura studencka komercjalizuje się, tracąc na autentyczności i spontaniczności. W lata 80. wkroczył ze świadomością, że wraz z pojawieniem się nowych zespołów rockowych, których członkowie sami sobie pisują teksty piosenek, zawód „tekściarza”, „dostarczyciela tekstów” (ja powiedziałbym: „poety piosenki”) stopniowo zanika, przestaje być potrzebny. Co prawda Kofta próbował „romansować” z rockiem, z czego urodziły się przecież piękne piosenki „Jestem zmęczony” czy „Być wszędzie, gdzie nas nie ma” (a także rockowe songi z musicalu „Kompot”), jednak rockowa estetyka mu nie odpowiadała.
Kim zatem był Jonasz Kofta?
Parafrazując jedną z najpiękniejszych piosenek Jonasza Kofty: „Naprawdę, kim był, nie wie nikt”…
Książkę Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych:
Dodany: 2019-12-04 11:23:16
Każdy o nim słyszał.
Dodany: 2019-11-29 09:16:47
Warto poznać bliżej życiorys tego niezwykłego człowieka.
Dodany: 2019-11-28 22:22:24
Człowiek legenda:) Tekściarz.
Dodany: 2019-11-28 08:54:33
Jego piosenki chyba każdy zna.
Dodany: 2019-11-27 23:46:11
Z zainteresowaniem przeczytałam ten artykuł. Warto wiedzieć więcej o znanych ludziach.