Stare, dobre czasy nie istnieją. Wywiad z Joanną Kuciel-Frydryszak
Data: 2018-10-17 14:37:03– Idealizujemy przeszłość, zwłaszcza dwudziestolecie międzywojenne, do którego osobiście też mam słabość, tymczasem stosunki społeczne były dosyć okropne, nie mówiąc o sytuacji gospodarczej. Polska demokratyzowała się wolno, była właściwie półfeudalna. Przeszliśmy gruntowną przemianę społeczną. Ale dziś także istnieją grupy uprzywilejowane, a po drugiej stronie wykorzystywane. Świat wciąż potrzebuje zmiany. Mówi Joanna Kuciel-Frydryszak, autorka książki Służące do wszystkiego.
fot. Max Pflegel
Pokazała nam Pani szokujący i smutny świat przedwojennej służby. Moralność pani Dulskiej w doskonałym, rzetelnym opracowaniu. Nie ma tu mitów, same fakty.
Zależało mi na tym, aby dotrzeć do jak największej liczby dokumentów, relacji i źródeł archiwalnych i jak najwierniej pokazać świat służących z pierwszej połowy XX wieku. Muszę przyznać, że obraz, który starałam się zrekonstruować i mnie wielokrotnie przerażał. Nie zdawałam sobie sprawy, że los polskich służących był aż tak ciężki. Zresztą nie tylko polskich. Kuchenne schody, brak czasu wolnego, przeciążenie pracą i mizerne wynagrodzenie obowiązywało w całej Europie, ja zbadałam nasz polski grunt. Wnioski są raczej przygnębiające.
Czy trudno było zebrać materiał do tej książki?
Służące zostały właściwie wymiecione z historii, nikt nie zadbał, aby je opisać, spisać ich relacje. W archiwach zachowało się bardzo mało dokumentów. Nie było więc łatwo, ale udało mi się zdobyć cenne relacje od rodzin służących i tych, które zatrudniały służące. Bardzo ciekawym źródłem okazały się gazety, które niemal każdego dnia informowały o zdarzeniach z udziałem służących - samobójstwa, dzieciobójstwa, okradanie chlebodawców. Ponadto na łamach czasopism dla pań toczyły się dyskusje o służących, jak je wychować, jak sprawić, żeby były bardziej efektywne.
Mam nadzieję na to, że teraz, po ukazaniu się książki pojawią się nowe źródła. Może gdzieś w domach są jeszcze listy, zdjęcia, wspomnienia, które dopełnią tego obrazu przedwojennej służby. Szczególnie cenne są fotografie, zdjęć służących jest bardzo mało, ponieważ nie były godne, aby je uwieczniać na kliszy. A przecież bez nich opis świata do połowy XX wieku byłby niepełny.
Ile było służących?
Pod koniec II RP było ich około pięćset tysięcy, niemal same kobiety. Mężczyźni - kamerdynerzy i lokaje służyli w domach burżuazji, inteligencja, czyli odpowiednik dzisiejszej klasy średniej, zatrudniała tak zwane „służące do wszystkiego”. Oznaczało to, że w domu nie ma kucharki, więc taka służącą musi i gotować i sprzątać, przy czym to sprzątanie polegało na codziennym froterowaniu parkietów, praniu dywanów, odkurzaniu ram do obrazów, rzeźb. Do tego jeszcze opieka nad dziećmi, jeśli były w rodzinie. Nie mogła wyjść z domu bez pozwolenia. Za porzucenie pracy groziło więzienie. Prawo, które obowiązywało do 1946 roku, odziedziczone po zaborach, pozwalało służące karać biciem. Dlatego też nazywane były pół-niewolnicami.
Nikomu to nie przeszkadzało?
To oczywiście raziło, szczególnie środowiska postępowe, zwłaszcza że kraje Zachodu zaczęły przyjmować nowe prawo i także u nas przygotowano projekt nowoczesnej ustawy o służbie domowej. Włączyli się nie tylko socjaliści, ale także przedstawiciele Kościoła, który dobrze rozumiał, że jeśli warunki pracy tej grupy się nie poprawią, o służbę domową upomną się komuniści, co zresztą się działo.
Nowoczesna ustawa, którą przygotowano w 1920 roku, przepadłą w Sejmie głosem partii chłopskiej. Posłowie bali się, że jeśli służba w miastach dostanie przywileje – prawo do wypoczynku, urlopu, o to samo upomni się służba na wsi, która miała odrębne przepisy. Parobek też może chciałby odpoczywać. To się nie mieściło w konserwatywnych głowach.
Kolejną bolączką służących, poza warunkami pracy, była pogarda, z którą się spotykały. Służąca jadła w kuchni, nigdy nie siadała z państwem przy stole. Na przykład na Boże Narodzenie obdarowywano służące prezentami, ale wspólny stół był już nie do przyjęcia. Choć znam relacje, że niektóre postępowe rodziny zapraszały służącą do wspólnego posiłku, a ona odmawiała. Nie czułaby się tam pewnie dobrze, nie umiałaby się zachować, nie potrafiła „jeść po pańsku”. Zostawała w swojej roli.
Doskonale opisała to w Dziennikach Maria Dąbrowska, której służąca, już w czasach powojennych, odmawiała jedzenia masła i chciała się kąpać w wodzie po pani.
Służące miały książeczki. Czy to był rodzaj dowodu osobistego?
Był to dokument potwierdzający drogę zawodową i jednocześnie świadectwo moralności. Nie przechowywały ich osobiście, książeczka była deponowana na policji. Zapisywano tam referencje. To był dokument określający służącą, ale nie należał do niej. Ja nazywam je smyczą i kagańcem jednocześnie, bo bez takiej książeczki służąca nie mogła znaleźć pracy i drżała przed wpisem pani, na przykład takim: „Niemoralnie się prowadzi”. To mogło ją wykluczyć z rynku posad.
Służące doczekały się podręczników, zawierających wytyczne, jak się powinny odnosić do jaśnie państwa, jaką przyjmować postawę, jak wyglądać.
Tak, to jest ciekawe zagadnienie. Obowiązywały, i były powszechnie stosowane, formy odnoszenia się do zatrudniających. To były jaśnie panie, wielmożne panie, choć nie każda zatrudniająca służbę była wielmożną panią. Żona lekarza, profesora, rejenta na pewno, inne panie już niekoniecznie.
Trzeba jednak podkreślić, że los służących bywał rozmaity. Jeśli trafiła dobrze, służyła przez wiele lat u tej samej rodziny i często znajdowało w niej opiekę.
Zdarzały się też sytuacje, zupełnie jak z Hollywood, gdy polecona przez Ignacego Paderewskiego Apolonia Wróbel została po śmierci swojej pani – Marcelli Sembrich obdarowana apartamentem na Manhattanie. Zachowały się relacje o kobietach, które zostały częścią rodziny, w której służyły. Np. służąca Kazimiery Iłłakowiczówny, służąca Kossaków. Niewiele jest tych wspomnień, z prostej przyczyny. Dziewczęta były w dużej mierze analfabetkami. Dwadzieścia pięć procent służby umiało czytać, ale nie potrafiło pisać. Nie miały potrzeby spisywania swoich losów. Ich potrzeby duchowe zabezpieczał Kościół. Nauka była na drugim planie.
Ambicje były niebezpieczne?
Jak najbardziej. I mocno tłumione przez Kościół. Pokora, posłuszeństwo, praca. Dostawały wyraźny przekaz, aby nie czytać, aby nie rozbudzać tęsknot za innym, lepszym światem. Wśród wytycznych dla służby była wyraźna rada, aby nie wpuszczać do domu i nie kupować od domokrążców powieści. Świat jest skonstruowany w określony sposób i nie należy tego zmieniać. W 1904 roku jedna ze służących zabiła swoją panią. To była dziewczyna świadoma swoich praw, powiedzmy, że bardziej świadoma, niż to było powszechnie spotykane. Gdy dziewczyna odchodziła ze służby, panie miały w zwyczaju przeszukiwać kuferek, zawierający rzeczy osobiste służby. Anna Batkówna nie wyraziła na to zgody i usiadła na kuferku. Doszło do szarpaniny, służąca twierdziła potem w sądzie, że została zaatakowana siekierą, broniła się i w efekcie zabiła swoją panią.
Nie wiemy, co było wcześniej.
Nie wiemy. Dziewczyna mogła być bita i nawet głodzona. Jak piszę, częścią wynagrodzenia służby było zamieszkanie i wyżywienie. Dlatego to była najłatwiejsza droga do zainstalowania się w mieście. Od razu miały szansę na pracę, mieszkanie, jedzenie. W Krakowie chodziły pod pomnik Mickiewicza i tam panie wybierały sobie służbę. Szukano dziewcząt młodych, silnych i pokornych. To nieuchronnie budzi skojarzenia z targiem niewolników. Słabe i chorowite, jak o tym piszę, traciły pracę bardzo często. Ta zresztą była bardzo ciężka. Późno w nocy, po całym dniu pracy, przygotowywały sobie opał na kolejny dzień. A wstawały po piątej. Szokujące, jak bardzo te dziewczęta były wykorzystywane. Ich pracodawczynie nie robiły właściwie niczego. W jednym z pism dla pań przedstawiono plany dla służących. Jeśli służąca potrafiła czytać, wywieszano jej taki harmonogram dnia. Obejmował wszystko. Nie wiem, jak jedna osoba była w stanie uprzątnąć, ugotować, zrobić zakupy. I tak codziennie. Opisuje w książce jedno z mieszkań, gdzie w kilku pokojach mieszkały zaledwie dwie osoby. I ta służąca tam codziennie czyściła ramy obrazów, odkurzała, myła podłogi. I froterowała, froterowanie było potwornie męczącym zajęciem, przy którym służące mdlały, bo parkiet pani musiał lśnić jak lustro. I te zadania zlecano dzieciom, kilkunastoletnim dziewczynkom.
Znamy serial Downton Abbey, tam życie służby było inne.
Tak, ale to jednak jest fikcja, wyobrażenie o tym, jak mogło być. Ponadto serial pokazywał życie służby pałacowej, która była wyspecjalizowana, każdy miał konkretne zadania, ten świat miał także wewnętrzną hierarchię. Lokaj nie usiadł przy jednym stole z woźnicą, panna garderobiana nie rozmawiała z praczką.
Dziewczyny do wszystkiego, służące u polskiej inteligencji, żyły inaczej. Zdarzało się, że przyjmowano do pracy dziewczynę, która nic nie potrafiła, dzięki czemu można ją było nauczyć, jak gotować, jak sprzątać, jak funkcjonować w inteligenckim domu. Taka praca była długa i wymagała zaangażowania rodziny, ale czasami się opłacała. Piszę o takich przypadkach.
Co mogła kupić służąca za swoje wynagrodzenie?
Niewiele. Wynagrodzenie wynosiło od trzydziestu do pięćdziesięciu, w zależności od analizowanego okresu przed wojną i od wielkości rodziny. To zarobki z dużych miast, w małych dostały piętnaście złotych. To nie było wiele, przyjmowano, że koszt opłacenia służby był równy lub zbliżony do rachunku za prąd i opał. Ale proszę pamiętać, że elementem wynagrodzenia było wyżywienie i zamieszkanie. W latach 30. kino kosztowało 40 groszy, płaszcz zimowy 180 złotych.
Wiele służących odkładało pieniądze na posag, cześć wpierało swoją rodzinę na wsi i żyły raczej oszczędnie. Ale zdarzały się takie, które chciały żyć inaczej, jak ich panie.
Jedna ukradła dziesięć tysięcy dolarów, bo chciała się zabawić. Druga za skradzione pieniądze zamieszkała w hotelu i poszła do opery.
Służąca nie powinna naśladować pani, ubierając się elegancko?
Panie bardzo tego nie lubiły. Skarżyły się, że dziewczęta chodziły w jedwabnych pończochach, że mają fryzurę a la garconne,panie drażniło, że dziewczyna przekracza granice swojej sfery. Lepiej ubrana panna mogła wychodzić i szukać rozrywek w mieście. Za tym szło zawieranie niewłaściwych znajomości, wynoszenie informacji z domu, plotkowanie w bramach. Zdarzało się, że dziewczęta były zwyczajnie zamykane na klucz. Wychodne, czyli prawo do opuszczenia domu, przyznawano raz na tydzień lub co dwa tygodnie. Służąca miała być nieustająco gotowa do pracy. Miała pomagać, sprzątać, służyć, otwierać drzwi. Wychodzenie z domu zakłócało ten rytm.
Dobrze, że ten świat przeminął.
Tak, moja książka pokazuje, że tak zwane „stare, dobre czasy” nie istnieją. Idealizujemy przeszłość, zwłaszcza dwudziestolecie międzywojenne, do którego osobiście też mam słabość, tymczasem stosunki społeczne były dosyć okropne, nie mówiąc o sytuacji gospodarczej. Polska demokratyzowała się wolno, była właściwie półfeudalna. Przeszliśmy gruntowną przemianę społeczną. Ale dziś także istnieją grupy uprzywilejowane, a po drugiej stronie wykorzystywane.
Świat wciąż potrzebuje zmiany.
Dodany: 2019-01-19 16:29:18
Ciekawy wywiad.
Dodany: 2018-10-30 10:15:07
Zaciekawił mnie!
Dodany: 2018-10-22 07:59:12
Przeczytam. Temat bardzo ciekawy
Dodany: 2018-10-22 07:09:45
Chętnie przeczytam.
Dodany: 2018-10-18 11:19:17
Mam ją na liście ! :)
Dodany: 2018-10-17 20:42:56
Zapowiada się interesująca lektura.
Dodany: 2018-10-17 18:23:01
Książka trafiła na moją listę książek do przeczytania. Pamiętam lekturę powieści "Dworek Longbourn" - jest to dobrze znany, a dzięki serialowi wręcz kultowy świat "Dumy i uprzedzenia" pokazany od strony służących w domu Bennetów, różowo tam nie było, a i panny Bennet jakoś straciły dla mnie trochę ze swego uroku... No i jest jeszcze powieść Kathryn Stockett pt. "Służące" - być może za wiele w niej fikcji, ale jednak trochę daje do myślenia. A tu mamy polski grunt i książkę na faktach - świetnie!
Dodany: 2018-10-17 16:56:41
Już sam wywiad mnie zaciekawił. A książka? Porwie w świat służby.
Dodany: 2018-10-17 15:11:34
Zapowiada się ciekawa lektura.