A rzeka płynie w jednym kierunku... Wywiad z Grażyną Jeromin-Gałuszką
Data: 2019-06-04 14:04:45– Zawsze chciałam napisać historię pewnego miejsca w dłuższej perspektywie. Stąd wziął się pomysł sagi Dwustu wiosen i tak zaczęła powstawać Osada w dolinie rzeki. Młyn już tam „był”, więc „postawiłam” folwark z czworakami i chatkę pasterza. Tak ruszyła opowieść. Ważne było dla mnie, żeby, prowadząc bohaterów przez kolejne lata i dekady, nie zapominać o wpływie, jaki na ich losy miały ważne, przełomowe wydarzenia historyczne, a więc powstania i wojny – mówi Grażyna Jeromin-Gałuszka, autorka Folwarku Konstancji i Niebieskiej sukienki.
Sto lat temu łatwiej było mieć synów niż córki?
Tak twierdzi, w reakcji na problemy z córkami, jedna z bohaterek Dwustu wiosen, dopóki jej kuzyni, synowie młynarzy, nie zginą na wojnie z bolszewicką Rosją. Wtedy zaczyna powtarzać: Jak dobrze, że nie urodziłam synów. Ale że i dalsze losy córek w późniejszym okresie nie były łatwe, odpowiedź na to pytanie jest bardzo subiektywna. Krótko mówiąc: bywało różnie.
Nie dało się wówczas uciec od historii?
W tak długiej opowieści byłoby to trudne. Historia (w sensie ogólnym) nie dzieje się sama. Tworzą ją ludzie i tychże dotyczy, mniej czy bardziej wpływając na ich losy. Ja chciałam się skupić głównie na stronie obyczajowej, codzienności, z którą mierzą się kolejne pokolenia, problemach zwykłych, ale od tych, powiedzmy, mniej zwykłych, wynikających z pewnych dramatycznych wydarzeń, całkiem uciec się nie dało. Starałam się robić to nienachalnie, więc ta wielka historia dzieje się w tle.
Wielkie wydarzenia historyczne to jedna sprawa. Druga – przemiany obyczajowe, jakie wówczas zachodziły. Można powiedzieć, że rozpędzona nowoczesność wjeżdża w Pani powieści automobilem na polską prowincję.
Ważny był dla mnie przede wszystkim ruch emancypacyjny, którego w przypadku opisywanych czasów nie wolno było pominąć, ale który też budował mi fabułę, prowadził ją do przodu i pozwalał ubarwiać pewne postacie.
Mężczyźni szli na wojnę, trafiali na Sybir, ale na prowincji niepodzielnie rządziły kobiety – tak się przynajmniej mogłoby wydawać podczas lektury Niebieskiej sukienki...
W większości moich książek kobiety i zachodzące między nimi relacje są siłą napędową fabuły. Taka już moja przypadłość, co jednym się podoba, innym – mniej. Gdybym próbowała jakoś to zrównoważyć, moje powieści mogłyby stracić na płynności narracji i na stylu. Posyłam więc mężczyzn na Sybir, na wojny, a kobiety wychowują dzieci i czekają na nich. Wrócą – albo i nie – życie musi się toczyć dalej.
Życie, któremu towarzyszy nieustanna lektura książek, zwłaszcza tych wówczas modnych i głośnych. W Pani powieści czytają wszyscy – od „pani na włościach”, aż po kucharkę. A potem ruszają do roboty przy gospodarstwie.
Folwark musiał utrzymać całą rodzinę, dlatego nikt nie mógł próbować wymigać się od roboty – sama urodziłam się w chłopskiej rodzinie, do tej pory prowadzę niewielkie gospodarstwo, więc wiem, na czym to polega.
Z dzieciństwa pamiętam ojca, który przychodził z pola, wracał z obory, mył ręce i czytał. Książki z biblioteki, bo w domu nie było żadnej, dopóki ja nie zaczęłam ich kupować. Jedna moja babcia była analfabetką, druga (matka ojca) czytała bez przerwy. Chłopi, gdy tylko zaczęły powstawać szkoły powszechne na wsiach, robili wszystko, żeby posłać do nich swe dzieci. Czasem uniemożliwiał to brak butów, w innych przypadkach, być może, ciemnota i zacofanie, generalnie jednak, kto chciał i przede wszystkim mógł, jakoś tam czytać się nauczył. Mogła się i czytająca kucharka, czy służąca zdarzyć. U mnie kucharka jest stalkerką Żeromskiego, bo uwielbiam burzyć stereotypy. Ale czyta się też Asnyka i Tetmajera, po czym zakasuje się rękawy i idzie w pole. To już – można powiedzieć – sama proza życia.
Rytm prac gospodarskich, trochę – zmiana pór roku, zdaje się wyznaczać rytm życia Pani bohaterów. Rytm, jak się zdaje, raczej niespieszny...
Na wsi jeszcze dotąd (choć już w mniejszym stopniu) rytm życia wyznaczają pory roku i związane z nimi prace: w polu i obejściu, a co dopiero mówić sto, czy dwieście lat temu. Starałam się oddać tę atmosferę, chociaż właściwie za bardzo się nie starałam, bo ją po prostu czuję, stąd też być może wrażenie pewnej sielskości, niespieszności, takiego lekkiego oderwania od tego, co dzieje się gdzieś indziej, dalej. Takiej pokory, że po zimie następuje wiosna, a rzeka płynie w jednym kierunku i nie da jej się zawrócić.
Realizm magiczny?
Rzeczywiście, jestem wielką wielbicielką Marqueza, więc ten wspomniany przez Pana realizm magiczny nie jest mi obcy. Kiedy się na okrągło czyta Sto lat samotności, to coś w człowieku musi z tego zostać. Nie naśladuję mistrza, nie odważyłabym się, jednak cieszy mnie, gdy czytelnicy doceniają ciepło i humor, z jakimi opowiadam swoje historie.
Sfera gospodarska, ale też kwestie związane z dawnymi obyczajami są w Niebieskiej sukience bardzo ważne. To musiało wymagać sporego researchu...
Chyba nie przesadzę, gdy powiem, że przy powstawaniu Dwustu wiosen research zajął mi połowę czasu. Z całą sferą gospodarską, oczywiście, nie miałam większego problemu, tak samo z gwarą, jaką posługują się ludzie z gminu, ale było masę innych aspektów, z którymi musiałam się zapoznać, wejść w klimat, poczuć atmosferę dworu… Musiałam się trochę naczytać i porobić notatek...
I wynotować pyszne porady oraz anegdotki, którymi przeplatana jest fabuła powieści…
Przewijające się między rozdziałami rady i porady pochodzą słowo w słowo z Dworu wiejskiego Karoliny z Potockich Nakwaskiej, wydanego w 1843 roku. Bardzo się ubawiłam, czytając na przykład, gdzie przechowywać serwis kawowy, żeby służący nie dotykał go brudną ręką.
Kilka – czy nawet kilkanaście – równolegle prowadzonych wątków, liczni bohaterowie, a jednocześnie bardzo duże tempo pisania – pierwsza część cyklu ukazała się mniej niż pół roku temu. Jak Pani to robi?
Folwark Konstancji ukazał się w lutym, Niebieska sukienka to 4 czerwiec, kończę już Spóźnione powroty, który pewnie wyjdzie jesienią... Jak to robię? Naprawdę nie wiem. Wiem za to, jakie są wymogi rynku przy wielotomowym przedsięwzięciu – czytelnik musi dostać kolejny tom w odstępie najwyżej pół roku. Podjęłam się wyzwania, więc muszę się wywiązać.
A przed Panią jeszcze…
Przede mną jeszcze dwa tomy (poza tym, który teraz kończę). Skoro dwieście wiosen, to dwieście wiosen. Historia, zamknięta nie tylko w czasowych, ale swego rodzaju metaforycznych ramach, zaczyna się w 1815 roku, więc zgodnie z tytułem całości zakończy się współcześnie.
Dodany: 2019-06-07 20:47:50
Ciekawa rozmowa ;)
Dodany: 2019-06-06 15:31:31
Zapowiada się ta saga ciekawie a ja jeszcze nic tej pani nie czytałam. Muszę przejrzeć co ma biblioteka.
Dodany: 2019-06-05 23:03:39
Dość dawno czytałam "Oczy Marzanny M." i pamiętam, że opowieść wydała mi się średnia. Może saga bardziej mnie zaintryguje...
Dodany: 2019-06-05 12:02:34
Lubię czytać takie sagi rodzinne.
Dodany: 2019-06-04 22:00:31
Już mnie fabuła wciągnęła! I czekam na te smaczki i gwarę.
Dodany: 2019-06-04 17:34:46
Nie znam twórczości pani Grażyny, ale po wywiadzie zaciekawiła mnie.
Dodany: 2019-06-04 15:04:02
Wywiad ciekawy aż miło poczytać... Niebieską sukienkę mam na oku ale się waham....
Dodany: 2019-06-04 14:24:04
Realizm magiczny to raczej nie moja bajka ;)
Dodany: 2019-06-04 14:19:29
Nie znam twórczości Pani Grażyny Jeromin-Gałuszki.
Wywiad brzmi ciekawie.