Festiwal cliffhangerów. Recenzja serialu „Resident Evil: Remedium"
Data: 2022-07-16 15:51:31Resident Evil: Remedium to fantastyczna propozycja dla wszystkich miłośników kina post-apo, dla sierot po The Walking Dead oraz jedna z lepszych adaptacji gier video, jakie mogliśmy oglądać w ostatnim czasie.
Ośmioodcinkowy serial live action Netflixa Resident Evil: Remedium nie jest pierwszym podejściem filmowców do kultowej gry komputerowej. Streamingowy gigant wypuścił już odcinkową produkcję animowaną inspirowaną tą grą, nie zapominajmy także o popularnej serii filmów, w których główną rolę zagrała Milla Jovovich. Wydaje się jednak, że nowa propozycja Netflixa jest spośród nich najbardziej udana – sprawnie zrealizowana, dostarczy sporo przyjemności i okaże się w pełni zrozumiała nie tylko dla fanów oryginalnej gry.
Resident Evil: Remedium – o czym jest serial
Akcja Resident Evil: Remedium toczy się w dwóch planach czasowych. W pierwszym, w roku 2022, obserwujemy perypetie dwóch nastolatek, Billie i Jade, „prawie bliźniaczek" – dziewczyny mają bowiem jednego ojca, lecz urodziły je niemal w tym samym czasie dwie różne kobiety. Ich ojciec, dr Albert Wesker, jest prominentną figurą w korporacji Umbrella, która założyła okoliczne New Raccoon City. Wkrótce firma wypuścić ma na rynek substancję, mającą być remedium na całe zło tego świata, w istocie zaś mogącą stać się niebezpieczną bronią biologiczną.
W drugim planie czasowym, w roku 2036, oglądamy konsekwencje udostępnienia ludzkości owego specyfiku. Na świecie pozostało wówczas 15 milionów ludzi. Reszta to „Zera" (to określenie ukuto chyba tylko po to, by nie używać słowa „zombie"). Na świecie żyją też skrajnie niebezpieczne, potężne, śmiercionośne stwory, z którymi ludziom mierzyć się nie sposób. W tym planie czasowym Billie (znana choćby z nowych Aniołków Charliego Ella Balinska) zajmuje się badaniem „Zer". To zadanie tym bardziej niebezpieczne, że nawet najmniejsze skaleczenie może ściągnąć na nią hordę zombie, przyciąganych zapachem krwi. Na domiar złego wkrótce okazuje się, że na dziewczynę poluje korporacja Umbrella, mająca w świecie post-apo coraz większą władzę.
Resident Evil: Remedium – między gore a horrorem
I tak Billie (a wraz z nią i widzowie) wpada w kolejne tarapaty, przemierza kolejne przestrzenie, wciąż trafiając z deszczu pod rynnę. A zawsze, gdy dochodzi do ściany, gdy wydaje się, że już-już wpadnie w ręce swoich przeciwników lub zginie pod naporem krwiożerczych zombie, zjawiają się kolejni wybawcy (którzy z czasem, oczywiście, mogą okazać się wrogami). A wszystko to skąpane jest w strugach krwi, przy akompaniamencie piły mechanicznej odcinającej kolejne kończyny i dźwięków miażdżonych ciał oraz kości.
Resident Evil: Remedium: festiwal cliffhangerów
Nie, to nie jest kino dla osób wrażliwych. Nie jest to też produkcja dla miłośników niespiesznych, leniwych produkcji, skłaniających do refleksji nad sensem życia. W Resident Evil: Remedium cliffhanger goni cliffhanger. Tu każdy odcinek kończy się cliffhangerem. Więcej: tu każda scena stanowi kolejny cliffhanger. Zanim człowiek zacznie zastanawiać się nad tym, w jaki sposób Billie wyjdzie z jednych tarapatów, dziewczyna… wpada w kolejne. Nie, nie warto zastanawiać się nad tym, jak właściwie jej się to udało, raczej: czy zrobić sobie popcorn solony, czy słodki.
Resident Evil: Remedium: czy warto zobaczyć?
W przypadku Resident Evil: Remedium myślenie zdecydowanie przeszkadza. To produkcja dla tych, którzy lubią „kontemplować" zakrojone na niewyobrażalną skalę masakry zombie. A jednak całość ogląda się zaskakująco dobrze i w nieustającym napięciu. Twórcy nie tworzą nie wiadomo jak skomplikowanej intrygi, opierając się na ukazaniu drogi głównej bohaterki – fabuła przebiega liniowo, podobnie jak w przypadku gry komputerowej. Grają za to z konwencją gore, kina postapo i klasycznego thrillera. Nawiązują tyleż do Mad Maxa, co do klasycznych filmów o zombie. W efekcie widzowie otrzymują serial, który binguje się tak dobrze, jak żaden inny z zasobów streamingowego giganta. A potem pozostaje w błogim oczekiwaniu na kolejną odsłonę produkcji. Showrunner – podobno – ma pomysł na szesnaście (sezonów, nie odcinków). Cóż, fani z pewnością będą trzymać go za słowo.