Dowcip i melancholia
Data: 2009-03-22 21:07:33Dowcip i melancholia
Imagine, Andryou i Alle-gro zasiadają z dala od siebie, każde przy swoim stoliku z laptopem. Przez ponad dwie godziny każde z nich wstanie ze swojego miejsca tylko raz. Nie spojrzą na siebie. Rozmawiają przecież przez Skype’a, siedząc wygodnie w swoich domach. Funkcjonują w wirtualnej przestrzeni, tam dzielą się spostrzeżeniami, uwagami, refleksjami i pomysłami. A jakby tak ktoś chciał wystawić na scenie ich spektakl, Chlip-hop? To trzeba by przemyśleć konstrukcję przedstawienia, wypróbować piosenki. Teksty można przesłać mailem, a kamerki przy laptopach zapewnią pozory bezpośredniego kontaktu.
Chlip-hop, propozycja Teatru Ateneum, miał swoją premierę w 2006 roku, ale wciąż nie traci na atrakcyjności. Katowicka Kabaretowa Scena Trójki, której gospodarzami są Jacek Łapot i Piotr Skucha (czyli obchodzący w tym roku trzydziestolecie działalności kabaret Długi), przeżywała w sobotę prawdziwe oblężenie. W trakcie dwóch przedstawień wypełniony po brzegi Korez mógł śledzić zwykłą-niezwykłą opowieść.
A punktem jej wyjścia okazało się cierpienie Imagine – przykładnej żony, matki dwóch dorosłych synów. Imagine poznała w sieci „mężczyznę, który się nie zdarza” – inteligentnego, przystojnego, z poczuciem humoru. Niestety ów ideał od dwóch tygodni nie daje znaku życia: nie przysłał żadnego e-maila. Zrozpaczona Imagine szuka pocieszenia na kozetce u psychoanalityka, ale i wśród przyjaciół – wdając się z nimi w długie rozmowy o miłości, młodości, szczęściu, przemijaniu, o sile prawdziwych uczuć, miłości do ojczyzny i o współczesnym świecie. Nostalgiczne i czasem wręcz egzaltowane westchnienia Imagine kontrastują z przyziemnymi uwagami Alle-gra i przesyconymi ironią konstatacjami Andryou. Troje „niemodnych” ludzi – przedkładających kontemplację nad pośpiech, myśl nad zabawę i kulturę nad popkulturę – przerzuca się dialogami pozornie mocno melancholijnymi, w rzeczywistości natomiast przepojonymi inteligentnym dowcipem. Andrzej Poniedzielski celuje w zgrabnych definicjach. Opisuje rzeczywistość niby od niechcenia, ze sporym dystansem do świata. Zachowuje postawę pełną smutku i przygnębienia – zresztą charakterystyczną dla swojej scenicznej kreacji. A przy tym wszystkim bez przerwy wywołuje salwy śmiechu. Dowcipy wysokiej klasy wygłaszane z kamienną twarzą robią ogromne wrażenie na publiczności. Tym większy będzie i efekt „zmaczenia” – Poniedzielski jako macho? Niech żałuje, kto nie widział i nie słyszał. To właśnie Andryou wygłasza celne i zabawne komentarze, podsumowuje większość rozmów i tryska dowcipem (choć sam zapewne zauważyłby, że założona tu została pewna aktywność, której on raczej nie przejawia). Magda Umer to raczej „pierwsza naiwna”, kobieta, która po latach tęskni za wielką prawdziwą miłością, żyje marzeniami i nie dostrzega swojego codziennego szczęścia. Jako Imagine w żartach zajmuje się głównie oceną postaw Andryou. Alle-gro w dialogach jest najmniej widoczny – choć w Korezie udało mu się nawet rozśmieszyć niespodziewanym pytaniem swoich scenicznych partnerów; zyskał też wielką sympatię publiczności.
Ale Chlip-hop to nie tylko komiczne dialogi: to również mnóstwo piosenek. Trochę z dorobku dawnych mistrzów, między innymi Jeremiego Przybory – choć właśnie dla Magdy Umer i Andrzeja Poniedzielskiego, przedstawicieli pokolenia JP1 (genezy tego określenia szukać można na chlip-hopowym blogu Umer i Poniedzielskiego, lub w ich, opublikowanej niedawno, książce Jak trwoga, to do bloga) Przybora jest jak najbardziej aktualnym mistrzem – trochę z dorobku obecnych mistrzów, bo i teksty Wojciecha Młynarskiego, i utwory Andrzeja Poniedzielskiego – współczesnego barda – się tu znalazły. Niektóre z piosenek zyskały aktorskie interpretacje, inne zostały zaśpiewane dla samej przyjemności przywołania ich. Czasem stawały się źródłem żartów, częściej – zaproszeniem do zadumy. Te „piosenki z tekstem” można także odczytywać jako wyzwanie, rzucone współczesnej scenie i trendom w twórczości estradowej. Sprawdziła się tu urzekająca swoją prostotą scenografia: przy artyście, który nie wykonywał utworu, gasła lampka (notabene – też źródło radości, tym razem dzięki konferansjerce Łapota i Skuchy) – punktowe światło i bezruch pozwalały uwypuklić treść dzieł.
Nie było w przedstawieniu miejsca na publiczność. Artyści jakby oddzieleni czwartą ścianą, wpatrywali się w ekrany laptopów widząc i słysząc tylko siebie, i dyskutowali, co jakiś czas przypominając sobie o ewentualnym wystawieniu spektaklu. „Przecież my z trudem siebie zagramy!” – utyskiwała Imagine. Chwyt ten w kameralnej sali Korezu sprawdził się, o dziwo, znakomicie: wywołał bowiem wrażenie uczestniczenia w prywatnej rozmowie. Niewymuszone dowcipne riposty nie były obliczone na przypodobanie się widowni – tej równie dobrze mogłoby nie być. Zdarzało się, że Imagine czy Andryou zaczynali się śmiać z jakiegoś komentarza – ale dzięki temu byli jeszcze bardziej naturalni i „prawdziwi” w swoich rozmowach. I tylko idealnie skonstruowany program – bez dłużyzn, miejsc wolnych od śmiechu czy melancholii, z konsekwentnie prowadzoną rozmową – przypominał, że do czynienia mamy nie z intymnymi przypadkowymi zwierzeniami trojga inteligentnych, miejscami złośliwych przyjaciół, a z aktorami i twórcami, którym patronują Jeremi Przybora, Wojciech Młynarski czy Agnieszka Osiecka.
Ci wszyscy, którzy stan polskiej satyry oceniają przez pryzmat telewizyjnych programów rozrywkowych, powinni wybrać się na Chlip-hop, by zobaczyć, że wciąż możliwy jest śmiech inteligentny – bez głupich min i prostackich żartów robionych „pod publiczkę”. Chlip-hop to spektakl oczyszczający. Trzy osoby, które nie mają właściwie powodów do śmiechu i dzielą się ze sobą niewesołymi spostrzeżeniami, potrafią rozbawić odbiorców do łez bez tanich środków – nie przez banalną Schadenfreude, a dzięki stworzonej wspólnocie śmiechu. Niewielu chce wierzyć, że tak cudownie niemedialny występ może mieć tak ogromną siłę oddziaływania. Chlip-hop zdecydowanie wygrywa konkurencję z modnymi dzisiaj i proponowanymi przez – jak mawia Poniedzielski – Środkami Musowego Przekazu – programami kabaretopodobnymi.
Do polityki Umer, Poniedzielski i Borkowski sięgali bardzo rzadko – i w dodatku z wykorzystaniem rzadkiej w dzisiejszej satyrze mowy ezopowej. W ich wystąpieniu królowała satyra obyczajowa i purnonsensowy humor. To zapewnia przedstawieniu większą trwałość. Ilość rewelacyjnych ripost i ich znikoma eksploatacja poza Chlip-hopem sprawiają, że spektakl chce się prześledzić po raz kolejny. Nic dziwnego, że publiczność w Korezie zgotowała artystom owacje na stojąco…