Podpatruję życie, a potem umieszczam je w książce. Wywiad z Dorotą Schrammek
Data: 2019-04-17 09:10:07Urodziłam się na Winnym Wzgórzu i wraz z moimi rodzicami mieszkałam tam kilka miesięcy. Wyprowadziliśmy się, gdy skończyłam rok. Na Winnym Wzgórzu została jednak spora część rodziny i w dzieciństwie często tam przyjeżdżałam. Gdy pisałam książki o Kuszewie, Staś, ówczesny starosta drawski, który kocha tę ziemię równie mocno jak ja, wstawiał posty na Facebooku opisujące jej piękno i różne wydarzenia. Podglądałam, co wstawia Stanisław, a książka pisała się niemal sama – mówi Dorota Schrammek, autorka powieści obyczajowych.
Od 2016 roku, kiedy rozmawialiśmy ostatnio, zmieniło się całkiem sporo – dobrze liczę, masz już na koncie 11 książek?
Chyba nawet ciut więcej ;-) Poza powieściami obyczajowymi, doszła mi także młodzieżowa seria o Niepełce, niepełnosprawnej nastolatce. Wraz z wydawcą zaryzykowaliśmy jej wydanie. Celowo używam stwierdzenia „zaryzykowaliśmy”, bo można napisać dobrą powieść dla młodzieży, a niekonieczne znajdzie ona odbiorcę. W przypadku Niepełki to się udało – trafia nie tylko do młodzieży, ale głównie do nauczycieli odpowiedzialnych za naukę języka polskiego. Seria o Niepełce jest bardzo często wybierana jako lektura uzupełniająca.
Mówiłaś wtedy, że chętnie otworzyłabyś kawiarenkę literacko-kulturalną w Pobierowie. Nadal brakuje tam takiego miejsca?
Marzenia o kawiarence zamieniłam na marzenia o restauracji. Zmieniło się także miejsce – Pobierowo zamieniłam na Kołobrzeg. Kilka miesięcy temu otworzyliśmy wraz z mężem restaurację Francis Drake w Kołobrzegu. Jest tam specjalne miejsce na książki. Można wśród nich przysiąść, poczytać, przejrzeć – wszystko w towarzystwie dobrego jedzenia i przyjemnej muzyki. Organizuję w restauracji wydarzenia kulturalne, np. wieczorki autorskie, wernisaże czy koncerty. Z pełną odpowiedzialnością mogę zatem powiedzieć, że i to marzenie się spełniło.
Pytam, bo jego echa wyczułem w historii Doroty (zbieżność imion) i Arka z Twoich ostatnich powieści…
Tak, po części realizację tego marzenia przeniosłam na karty powieści. W naszym przypadku nie przebiegało ono tak burzliwie, jak w książce, ale wiele epizodów powstało na bazie naszych prawdziwych doświadczeń. Pewnie dlatego moje powieści są tak wiarygodne. Podpatruję życie, a potem umieszczam je w książce.
Akcję swoich ostatnich książek przeniosłaś na Pojezierze Drawskie – na chwilę, na czas trylogii o Winnym Wzgórzu, czy na dłużej?
Nigdy nie wiem, gdzie umieszczę akcję kolejnej powieści, zatem kto wie, może w przyszłości wrócę jeszcze z akcją w te tereny. Na pewno nie mam zamiaru opuszczać Pomorza Zachodniego. Uwielbiam tę ziemię, interesuje mnie jej historia oraz historia ludzi zamieszkujących te tereny. Uważam, że do tej pory Pomorze było niedowartościowane jeśli chodzi o literaturę. Choć trochę staram się to zmienić.
Czytając podziękowania zamieszczone na końcu „Wiary”, odniosłem wrażenie – możliwe, że mylne – że ten zakątek Polski odkryłaś za sprawą fotografii nadsyłanych przez swojego znajomego...
Mylne wrażenie. Urodziłam się na Winnym Wzgórzu, czyli właśnie w Kuszewie. Wraz z moimi rodzicami mieszkałam tam kilka miesięcy. Wyprowadziliśmy się, gdy skończyłam rok. Na Winnym Wzgórzu została jednak spora część mojej rodziny. W dzieciństwie często tam przyjeżdżałam. Natomiast na końcu książki dziękowałam Stasiowi, ówczesnemu staroście drawskiemu. On kocha tę ziemię równie mocno. Wstawiał posty na Facebooku, opisujące jej piękno i różne wydarzenia. To u niego przeczytałam informację, że któregoś ranka przed samochodem przebiegła mu wataha wilków. To zainspirowało mnie do wstawienia wątku o wilku do powieści. Takich rzeczy było więcej. Podglądałam, co wstawia Stanisław, a książka pisała się niemal sama.
Czytelnikom, którzy Twoich nowych książek nie znają, wyjaśnijmy, że Kuszewo to osada nieopodal Czaplinka, której niemiecka nazwa brzmiała właśnie Weinberge – Winne Wzgórze – stąd tytuł Twojego cyklu. Wybrałaś je ze względu na to, że to miejsce związane z Twoim dzieciństwem?
Ujęło mnie to, że jest tam dokładnie tak, jak w powieści. Mało ludzi, ogrom natury. Spokój, cisza, niemal brak cywilizacji. Słaby zasięg internetowy. Żyje się tam wolniej, inaczej, w zgodzie z rytmem natury. Sama mam marzenie, aby tak żyć, choć ludzi uwielbiam. Takie Winne Wzgórze może być doskonałym miejsce do nabrania dystansu i innego spojrzenia na życie. Zwolnienia, dostrzeżenia tego, co do tej pory było niedostrzegalne.
Kuszewo w 2007 roku liczyło podobno 27 mieszkańców. Czytali Twoje powieści?
Wiem, że niektórzy czytali. Ba, sami zaopatrywali się w egzemplarze bezpośrednio u mnie, gdy miałam stanowisko podczas Dni Czaplinka. Chcieli bezpośrednio dowiedzieć się, kim jest autorka. Wielu dobrze odebrało powieść. Zresztą – pewnie będę nieobiektywna – ale jej nie da się odebrać inaczej. Winne Wzgórze zaistniało mocno w literaturze. Mam czytelniczki z głębi Polski, które koniecznie chciały poznać to miejsce. W zeszłym roku zorganizowałyśmy zatem spontaniczny zlot. Panie były zachwycone tymi terenami, nawiązały nowe przyjaźnie i znajomości. W tym roku chcą powtórkę!
Porozmawiajmy przez chwilę o sprawie trudniejszej: autorki powieści obyczajowych – szczególnie te, które nigdy na dłużej nie opuściły wielkich miast, jeśli nie liczyć wakacji – bardzo często piszą o małych miejscowościach jako o swoistym raju na ziemi, gdzie życie toczy się wolniej, szybko można się zaaklimatyzować i skupić na sprawach najważniejszych. Tymczasem mają one również inne oblicze – problemy z bezrobociem i biedę, ich „odcięcie od świata” wiąże się również z kłopotami z dotarciem do sklepu, lekarza, nieodśnieżonymi drogami w zimie. Jest też problem z tym, że miejscowi obcych niekoniecznie muszą tak chętnie przyjmować jak w książkach...
Masz rację. Obcy, nowy – będzie zawsze obcym i nowym. A jeszcze jeśli chce coś zdziałać w miejscowości, w której życie toczy się swoistym, wolnym rytmem, to bywa, że skutki są katastrofalne. Są miejscowości, których po prostu nie wolno zmieniać. I już! Wyglądają tak samo od lat, msza w kościele jest wiecznie o tej samej godzinie, są niezmienne rytuały. Bywa, że ktoś nowy chce uszczęśliwić mieszkańców na siłę i wyskakuje z jakimiś pomysłami. I nie dziwię się, że często jest traktowany jako wróg. Bo miejscowi są szczęśliwi z tym swoim dotychczasowym rytmem, a nowy chce ich uszczęśliwiać dodatkowo, na siłę. Niepotrzebnie. Tu sprawdza się stara zasada: jeśli wszedłeś między wrony… Wejdź i dopasuj się do reguł, a nie próbuj ich zmieniać pod siebie. Świat będzie piękniejszy, gdy sami będziemy żyć, jednocześnie pozwalając żyć innym tak, jak mają na to ochotę.
Trafiające do Kuszewa mieszczuchy wiele tracą, ale bardzo dużo też od życia otrzymują po przeprowadzce.
Ostatnie lata sprawiły, że często gonimy za szczęściem. Z jednej strony mówimy o niezależności, z drugiej – jesteśmy zależni od zarabiania, od oceny drugiego człowieka, statusu materialnego i społecznego, zależni od telefonu komórkowego, a bardzo często zależni także od świata portali społecznościowych. Na Winnym Wzgórzu traci się to wszystko, ale jednocześnie każdy z bohaterów zastępuje słowo „niezależność” – słowem „wolność”. A to wbrew pozorom radykalna zmiana.
Liliana nie jest „sztampową” bohaterką powieści obyczajowych – nie rzuca pracy w korporacji z własnej woli i tak naprawdę nie chce tu być...
Często zmiany są wywołane życiowymi wydarzeniami, nie zawsze pasującymi nam do scenariusza, który gdzieś tam kiedyś sobie stworzyliśmy. Staram się moich bohaterów tworzyć dość realistycznie. Co bardziej przemówi do czytelnika: bohaterka z dnia na dzień rzucająca posadę w korporacji i jadąca w Bieszczady pasać owce, czy bohaterka taka jak Liliana, która doskonale czuła się w swojej pracy, ale sytuacja losowa zmusiła ją do zamieszkania wraz z babcią? Liliana bardzo długo przekonuje się do nowego miejsca. Ba, początkowo go nie lubi! Tęskni za dotychczasowym życiem i chce jak najszybciej do niego wrócić. Starałam się jak najbardziej wiarygodnie odmalować jej postać. Mam nadzieję, że mi się udało.
A Tadeusz?
Tadeusz, podobnie jak większość postaci, które umieszczam w książkach, ma swój pierwowzór w rzeczywistości. Dużo czasu minęło, zanim przekonałam się do niego jako do człowieka. Jako bohatera książkowego polubiłam go znacznie szybciej. I choć pierwowzór nadal mieszka w wielkim mieście, to ja najchętniej widziałabym go na Winnym Wzgórzu. To miejsce sprawia, że człowiek łagodnieje.
Twoi bohaterowie szybko się tu aklimatyzują, ale powieściowe Kuszewo raczej rajem nie jest – każdy ma tu swoje małe dramaty i problemy, z którymi musi się mierzyć.
Zupełnie jak w życiu. Nie ma idealnych miejscowości, nie ma idealnych mieszkańców. I dokładnie to chciałam pokazać w powieści. W żadnej z moich książek nie znajdziecie bohaterki, która budzi się rano w pełnym makijażu, z idealną fryzurą, w idealnie wysprzątanym domu, a pieniądze będzie chyba spod poduszki wyciągać. Może czytelniczki lubią czytać o idealnych bohaterach, ale ja – szczerze pisząc – nie potrafiłabym ich stworzyć. Dla mnie bohater musi być dokładnie taki sam, jak my. Z dramatami i problemami, ale też radościami.
W Wierze opowiadasz dużo o tradycjach lokalnych i regionalnych, mówisz też o znaczeniu religii w życiu tutejszych mieszkańców. Myślisz, że dużo tracimy, odwracając się od nich?
Wiara to indywidualna sprawa każdego człowieka. Jestem osobą wierzącą i mój świat kręci się także wokół religii. Traf chciał, że podczas pisania Winnego Wzgórza, na swojej drodze spotykałam więcej osób, związanych z duchowością, niż do tej pory. A że wierzę w znaki od losu, doszłam do wniosku, że muszę to wykorzystać. I tak się stało. Stąd dużo wiary w Wierze. W drugiej części jest już jej mniej. Za to jest dużo nadziei.
Coraz więcej osób dziś za dawnymi zwyczajami tęskni i wraca do nich, podobnie jak coraz częściej wracamy do lokalnej, regionalnej, tradycyjnej kuchni, do czerpania z dawnych receptur.
Ludzie wracają do tradycji, do prostoty w kuchni. Pewnie nie wiesz o tym, ale po pierwszej części Winnego Wzgórza dostałam propozycję stworzenia książki kulinarnej, zawierającej przepisy z Ziemi Gryfickiej. Przepisy tradycyjne, przekazywane z pokolenia na pokolenie, zapisywane gdzieś w rodzinnych kajecikach. Tradycja kulinarna jest niemal tak samo ważna, jak kulturowa. Za każdym przepisem idzie jakaś rodzinna historia, anegdota, opowieść – a to przecież nasze dziedzictwo.
Mam wrażenie, że w Nadziei akcja bardzo wyraźnie przyspiesza – jak w pierwszym tomie cyklu chciałaś zwrócić uwagę na to, by nie odwracać się od przeszłości, tak tutaj każesz bohaterom – i czytelnikom – zwrócić uwagę na teraźniejszość, na to, by czerpać z niej w maksymalnym stopniu, by chwytać z życia, ile się da, bo nie wiadomo, jak długo potrwa szczęście.
To był celowy zabieg. I chyba sprawdził się. W Miłości skupią się natomiast na budowaniu przyszłości. Sama staram się żyć. A dla mnie życie to czerpanie z każdej chwili, z każdego momentu. Szczęście jest w nas samych, nie musimy wcale go szukać czy za nim gonić. Każdy ma też inny miernik tego słowa. Dla jednego szczęście to milion złotych na koncie. Dla innego – spokojnie wypita kawa o poranku. Cieszmy się chwilą daną nam na ziemi.
Hygge po polsku – takim hasłem wydawca reklamuje Twoją książkę. Nie wiem, jak z tym hygge, ale o szczęściu po polsku bez wątpienia opowiadasz. Różnych „przepisów na szczęście” w poradnikach i popkulturze mamy bardzo dużo. Mam wrażenie, że Twój jest dużo bardziej przyziemny, normalny, zwyczajny. I – chyba – bardziej skuteczny...
Żaden poradnik nie nauczy nas szczęścia. Ono tkwi w nas. Każdego dnia budzimy się i mamy do wyboru: albo narzekać na deszcz za oknem, albo cieszyć się, że pada i rośliny nie schną. Szczęście to siła naszych myśli. Znam osoby, które życie traktują jako pole walki i każdego dnia przywdziewają zbroje, bo przecież na każdym kroku czai się osoba, która chce im wbić nóż w plecy. Ale osobiście zaliczam się do takich, które budzą się z uśmiechem i cieszą się, że mają do przeżycia kolejne cudowne 24 godziny. Dla mnie życie to przyjemność. Jestem szczęściarą, bo mam fajną rodzinę, świetnych przyjaciół, a praca nie jest dla mnie pracą, ale przyjemnością.
A jak wyglądają Twoje plany na trzecią część Winnego Wzgórza…
Jestem dopiero na początku pisania i kompletnie nie wiem, jak poplączę losy bohaterom. Nigdy nie robię planów, co ma zawierać książka. Piszę spontanicznie, niezorganizowanie, ale dzięki temu najlepsze pomysły przychodzą mi w trakcie tworzenia. Na pewno w trzeciej części będzie dużo miłości. Wszak sam tytuł zobowiązuje.
I będzie to już koniec historii Twoich bohaterów?
Tak.
A potem? Pewnie masz już napisane – albo chociaż wymyślone – kolejne książki. Opuścimy Pojezierze Drawskie?
Opuścimy Pojezierze Drawskie, ale pewnie tylko na chwilkę. Już czuję ten dreszczyk emocji, który będzie towarzyszył mi przy wyborze kolejnego miejsca akcji. Na pewno będzie to jakaś cudowna, piękna miejscowość na Pomorzu Zachodnim, która koniecznie chce zostać ukazana w książce...
Dodany: 2019-04-19 07:02:08
Znam twórczość autorki, a wybrane tytuły już kiedyś wpisałam na półkę do przeczytania
Dodany: 2019-04-18 10:15:32
Muszę się postarać o pierwszą część cyklu, bo Nadzieję już mam :)
Dodany: 2019-04-18 07:32:30
Kilka książek autorki czytałam. "Winne Wzgórze" mam w planach.
Dodany: 2019-04-17 18:50:38
Niestety też nie bhyło mi dane przeczytać książki Pani Doroty Schrammek.
Dodany: 2019-04-17 16:34:40
Nie znam powieści tej autorki.
Dodany: 2019-04-17 10:04:57
Mam w planach książki pani Doroty :)
Dodany: 2019-04-17 10:02:52
Nie miałam jeszcze przejmność poznać pióra tej pisarki...
Dodany: 2019-04-17 09:54:59
Winne Wzgórze już brzmi jak materiał na powieść :)