Dobry rok. Recenzja filmu
Data: 2021-05-10 16:50:06Dobry rok jest jak wino z całkiem dobrego, wartego skosztowania rocznika. Nie jakieś tam wyrafinowane, wytrawne, wymagające wielu lat leżakowania i wykształconego, delikatnego podniebienia. Raczej takie, które może smakować prawie każdemu, słodkie i delikatne, z winogron dobrze wygrzanych na słońcu, przygotowane z wyczuciem i uczuciem.
Dobry rok - o czym jest film?
Max Skinner, główny bohater filmu, w którego postać wcielił się Russell Crowe jest, mówiąc jednym słowem, ciekawy. Niekoniecznie uwodzicielski czy sympatyczny, a właśnie ciekawy. Budzi w nas właśnie to, a nie inne uczucie, bo jego postępowanie nie u wszystkich może wywołać aplauz choć trudno mu jednocześnie odmówić swoistego uroku. Z pewnością jest postacią niejednoznaczną. No cóż, może to przebywanie wśród rekinów i płotek wielkiej finansjery! Może ogromne, wielocyfrowe kwoty przechodzące przez jego ręce? Podobno pieniądze niszczą człowieczeństwo. A może to wynik nieszczęśliwego dzieciństwa? Dorosły Max jest przebojowym londyńskim specjalistą od wyjątkowo korzystnych, choć niekoniecznie w pełni uczciwych inwestycji. Sprzedaje i kupuje akcje, manipulując ich cenami na giełdzie. Jest skuteczny czego zazdroszczą mu nieliczni przyjaciele i bardzo liczni wrogowie. Życie osobiste i czas wolny stanowią dla niego chwilową, niepotrzebną przerwę w pięciu się w górę po kolejnych szczebelkach kariery. Praca jest wszystkim, dla czego warto żyć. W trakcie świętowania kolejnej udanej transakcji dowiaduje się, że umarł jego jedyny, jak sądzi, krewny, wuj Henry, pozostawiając mu podobno podupadłą posiadłość La Siroque. Nie ma testamentu, a poza Maxem nie ma nikogo kto zgodnie z prawem mógłby dziedziczyć to wszystko. Malownicza winnica i jej otoczenie to miejsca, które były kiedyś dla Maxa szczególne, ale ważne tu jest głównie słówko: „były". Teraz nasz bohater prawie bez zastanowienia chce je tylko obejrzeć i jak najszybciej korzystnie sprzedać, by móc powrócić do swojego aktualnego trybu życia. W tym celu musi jednak opuścić ukochany Londyn i pojechać do prowincjonalnego miasteczka w Prowansji. A tam przypadek goni przypadek, wszystko zmienia się z dnia na dzień, a przewrotny los płata jak zwykle w takich historiach figla. Pobyt w La Siroque to dla Maxa okazja do coraz częstszych wspomnień. Tak mamy okazję poznać wuja Henry'ego i małego chłopca, sierotę, którym po tragicznej śmierci rodziców nie miał kto się zająć i którego w końcu przygarnął wujek-samotnik.
Dobry rok - dobre aktorstwo
W rolę Henry'ego Skinnera wcielił się niezawodny Albert Finney. Jest to jednak tylko rola epizodyczna. Najbardziej podobała mi się drugoplanowa rola Gemmy, osobistej asystentki Maxa. Świetnie zagrana, wyrazista, ukazująca pełną uroku i poczucia humoru, sympatyczną i bystrą dziewczynę, która na co dzień musi sobie radzić z takimi typami jak przebojowy i cyniczny Max. Crowe zaskoczył mnie, pamiętam go bowiem z Pięknego umysłu jako niesamowitego Nasha. Tu gra zupełnie innego człowieka. Jak dla mnie, lepiej sprawdza się w scenach dynamicznych niż lirycznych, ale może to tylko takie osobiste odczucia. Całkiem nieźle radzi sobie Freddie Highmore jako młody Max. Kreuje ciekawą postać trochę zagubionego, a trochę wyrafinowanego dzieciaka. Może podobać się, i to nie tylko z powodu urody, Christie Roberts jako odnajdująca się po wielu latach nieślubna córka wuja Henry'ego. Główną postacią kobiecą jest jednak Fanny zagrana przez Marion Cotillard. Jest ładna, ale gra raczej nierówno, w niektórych scenach świetnie, w innych bez polotu.
Dobry rok - czy warto zobaczyć?
Film ogląda się dobrze. W zasadzie nie irytuje choć zawsze można do czegoś się przyczepić. Jest sprawnie zrealizowany. Fabuła oparta o znaną powieść Dobry rok, której niestety nie miałem okazji czytać, nie odbiega od typowych romantycznych historii. Czy to źle?! Z wiekiem staję się coraz bardziej wybredny, ale prześladuje mnie często wrażenie, że to już gdzieś było. Takie przeklęte deja vu. Tu nie przeszkadza ono zbytnio. Wolałbym jednak, żeby zakończenie nie było aż tak słodziutkie, a sceny romantyczne potraktowano z większym luzem. Wielu uważa, że romantyczność filmu polega na przesadzie, a ja sądzę, że można to samo uzyskać dużo delikatniejszymi środkami wyrazu.
Dużym walorem filmu są zdjęcia. Szkoda, że urokliwych krajobrazów Prowansji jest tak mało. Winnice, pofalowane wzgórza, wschodzące i zachodzące słońce, stare zabudowania z charakterem, przepiękne stare miasteczko - to wszystko budzi przyjemną melancholię. Wzbogaconą stale obecnym w filmie winem, o ile ktoś czuje do tego trunku jakiś sentyment. Tak, wina jest ci tu dostatek wielki, choć ma to swoją bolesną cenę – nie możemy go, niestety, skosztować. W prawdziwym życiu zdarza się to raczej rzadko i nie każdemu, kto o tym marzy. W pogodnym filmie bywa częste: w krótkim czasie można odnaleźć wyjątkowo urodziwą miłość swojego życia, spotkać nieznaną wcześniej i bardzo fajną kuzynkę, polubić małe prowincjonalne miasteczko, skosztować wybornego wina. Zmienić się na korzyść, odnajdując zagubioną gdzieś po drodze życia lepszą cząstkę siebie. Tak dużo dobrego na raz – powie ktoś – czy to aby nie za dużo?! Sądzę, że miło jest czasem (i korzystnie dla zdrowia psychicznego) popatrzeć na coś, co się bardzo dobrze kończy, a nie na depresyjne rozważania o bólu istnienia czy krwawe wyczyny kolejnego wyrafinowanego psychopaty.