Kolejny film superbohaterski. Recenzja filmu Avengers: Czas Ultrona

Data: 2018-03-30 13:56:18 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

„Avengers: Czas Ultrona” to stereotypowe kino superbohaterskie w najczystszym wydaniu. Wciskające w fotel efektami specjalnymi, miejscami przełamujące nadmierny patos poczuciem humoru, ale w sumie raczej – niestety – płytkie. Szczególnie na tle innych produkcji z filmowego uniwersum Marvela.

Kiedyś filmy superbohaterskie często oparte były na kilku prostych schematach. Albo ich bohaterowie muszą zmagać się z wielkim złem, albo też… z konsekwencjami własnych działań. „Czas Ultrona” to przykład tego drugiego szablonu. Gdy Tony Stark postanawia wykorzystać moc, której nie jest w stanie w pełni zrozumieć ani - zwłaszcza - nad którą nie może panować, do stworzenia sztucznej inteligencji mającej chronić ludzkość przed złem, szybko okazuje się, że nic nie idzie po jego myśli. AI (tytułowy Ultron) wymyka się spod kontroli, odkrywając, że ludzkość należy chronić przede wszystkim przed nią samą. A to najlepiej uczynić… eliminując większość jej przedstawicieli. To chyba oczywiste, że Avengers - Iron Man, Kapitan Ameryka, Thor, Hulk, Czarna Wdowa i Hawkeye - będą musieli zjednoczyć siły w obronie świata, jaki znają?

W kolejnym filmie o Avengersach Joss Whedon nie stara się szukać nowego pomysłu na serię. W fabułę wplata jeszcze więcej niezwykłych postaci, wykorzystuje jeszcze więcej efektów specjalnych… „Jeszcze więcej” - to słowa-klucze do tej odsłony filmowego uniwersum Marvela. „Avengers: Czas Ultrona” to film, który pod względem realizacyjnym wgniata w fotel. Niestety, wydaje się, że twórcy skupili się na rozmachu, zapominając o dobrym scenariuszu.

Dlaczego? Cóż, przede wszystkim dlatego, że ten schemat fabularny znamy już doskonale nie tylko z kinematografii w ogóle, ale też z innych filmów należących do Marvel Cinematic Universe. Jeśli ktoś nie widział jeszcze żadnego blockbustera czy filmu o ogromnym budżecie, „Avengers: Czas Ultrona” może mu się oglądać całkiem przyjemnie, choć bez zachwytu. Ale kino superbohaterskie niejednokrotnie przekonało nas, że nie trzeba w nim zawsze opowiadać tej samej historii, że jest w nim miejsce na eksperymenty czy choć odrobinę głębi. Szczególnie widać to w roku 2018, gdy „Czas Ultrona” oglądamy (lub przypominamy sobie) już po „Thorze: Ragnaroku” czy „Czarnej Panterze”, jako swoisty wstęp do „Wojny bez granic”. Oczywiście - dopiero teraz niektóre elementy układanki wskakują na odpowiednie miejsca, dopiero teraz odkrywamy, jak „Czas Ultrona” wpisuje się w cały cykl. Ale też dopiero teraz widzimy, jak wiele jest w tym filmie luk i jak bardzo jest on schematyczny, niemal niedzisiejszy. O ile bowiem inne produkcje z cyklu nawiązują do rozmaitych konwencji czy gatunków (Kino Nowej Przygody, film szpiegowski, film policyjny), bawiąc się nimi i niejako je odświeżając, a także czasem nadając im nieco więcej głębi, o tyle „Czas Ultrona” to tylko kinowy komiks. W najczystszym wydaniu.

Whedon doskonale pamięta poprzedni film - „Avengersów”. Nawiązuje do niego wielokrotnie, rozbudowuje poszczególne postaci - przede wszystkim Hawkeya, każąc mu być niemal-everymanem, który jednak, choć formalnie nie przewodzi grupie, to trzyma ją w ryzach. Tylko powrót do normalności, dostrzeżenie, że nie walczy się dla żadnej wielkiej idei, ale po prostu dla zwykłych ludzi, pozwala tak różnym indywidualnościom, jak Bruce Banner i Steve Rogers współpracować. Niestety, reżyser zarazem wydaje się nie pamiętać, jak poszczególni bohaterowie zmieniali się na przestrzeni lat. I tak na przykład Tony Stark zdaje się być raczej Iron Manem z pierwszej części cyklu poświęconego temu właśnie bohaterowi niż z trzeciej. Zupełnie, jakby kompletnie niczego się nie nauczył, niczego nie przeżył, niczego nie zrozumiał. Inna rzecz, że i Robert Downey Junior wydaje się w tym filmie raczej grać na autopilocie niż poszukiwać czegoś, na czym mógłby zbudować wiarygodną czy choćby interesującą postać. Nie potrafi też (ale to także wina scenariusza) stworzyć sensownej podbudowy pod konflikt z Kapitanem Ameryką (Chris Evans), którego apogeum przypadnie na „Wojnę bohaterów” - kolejną część cyklu. Jeszcze gorzej wypada Thor (Chris Hemsworth), który pojawia się raczej epizodycznie, głównie w roli… Deus Ex Machina. To postać niemal zupełnie oderwana od produkcji, zwyczajnie nieciekawa. Kiedy Avengersi są razem, potrafią momentami być interesujący i zabawni, choć to zainteresowanie widza budują głównie wzajemnymi przytykami, dowcipami i tarciami. Gdy spojrzeć na każdą z nich oddzielnie - postaci te zdecydowanie bledną. Podobnie Wanda i Pietro Maximoff - nowe postaci w serii - w filmie Whedona to przede wszystkim zagubione dzieciaki, które głównego antagonistę Avengersów wspierają chyba tylko z braku sensowniejszej propozycji. No, może też dlatego, że to najciekawiej zarysowana postać w produkcji - naprawdę zniuansowana, miejscami autentycznie zabawna w imitowaniu ludzkich zachowań, miejscami - zaskakująco ludzka, momentami - z uroczą niezgrabnością starająca się człowieka udawać. Ultron kradnie niemal każdą scenę, w której się pojawia - w przeciwieństwie do stojącego po stronie Avengersów Visiona (czerwonoskóra postać w żółtej pelerynie, niszcząca przeciwników promieniami płynącymi z jednego z Kamieni Nieskończoności, który osadzony jest w jej czole), tak dramatycznie przerysowanego.

Wydaje się, że największą wadą „Czasu Ultrona” jest fakt, że to środkowa część cyklu. Nie jest to film jednoznacznie zły, ale przez to, że musi zebrać tak wielu bohaterów - każdego „z innej bajki”, z innej części filmowego uniwersum Marvela - żadnemu z nich nie może poświęcić dostatecznej uwagi, motywacji żadnego nie podbudowując w sposób wystarczająco pełny. Z pozoru ma opowiedzieć historię niezależną, ale przede wszystkim zadaniem filmu Whedona jest zapowiedzenie kolejnych części cyklu. Wydaje się też, że nikogo film ten nie ma szans w pełni usatysfakcjonować. Fani MCU będą raczej rozczarowani zapominaniem o historii poszczególnych postaci i nieprzełamywaniem konwencji, co stało się najciekawsze w pozostałych produkcjach z cyklu. Ci, którzy nie oglądają jak leci wszystkich filmów opartych na komiksach, również pozostaną bez głębszej satysfakcji - bo jednak w jakimś sensie to obraz mocno hermetyczny. Nie znaczy to, że nie warto (chyba nawet - trzeba) przypomnieć go sobie przed obejrzeniem najnowszej odsłony serii. Może bez przesadnej satysfakcji, ale też i bez wielkiego niesmaku.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - gosiaczek
gosiaczek
Dodany: 2018-10-30 12:04:18
0 +-

Zdecydowanie się nie skuszę :)

Avatar uĹźytkownika - MonikaP
MonikaP
Dodany: 2018-04-02 09:54:20
0 +-

Kompletnie nie moje klimaty :(

Avatar uĹźytkownika - 22200116Zp
22200116Zp
Dodany: 2018-03-31 12:46:53
0 +-

W pełni się zgadzam i podpisuję obiema rękami. Dużo lepsze są filmy o każdym z drużyny Avengers osobno, jak się zbierze ich wszystkich razem wychodzi chaos nie do przeskoczenia. Mnie także ta część szczególnie nie powaliła.

Ale "Thor. Ragnarok" mogę z czystym sercem polecić fanom tego typu kina. Ten akurat na kolana powala.

Avatar uĹźytkownika - martucha180
martucha180
Dodany: 2018-03-30 20:07:31
0 +-

Nie moje klimaty.

Warto przeczytać

Reklamy