Agent Mulder w krainie seksu
Data: 2008-11-21 12:34:29Odpowiedź tylko z pozoru jest prosta. Wydaje się, że serial, którego pierwszy odcinek rozpoczyna się od sceny, w której główny bohater, Hank Moody (w tej roli David Duchovny) daje upust swemu pragnieniu seksu z zakonnicą (w dodatku, o ile pamiętam, scena ta rozgrywa się w kościele) raczej wywoła niesmak niż przyciągnie uwagę setek tysięcy (jeśli nie – milionów) fanów.
Zaczęło się od „Gotowych na wszystko”
To właśnie w tym – znakomitym zresztą serialu – zaczęto obalać obyczajowe tabu. Kobiety, które w mieszczańskiej, marginalnej już dziś chyba świadomości, funkcjonowały jako istoty, które miały być zdobywane, nagle same zaczynają polować na mężczyzn. Seks, flirt, zdrada, kobieta jak klasyczny Don Juan biegnąca od łóżka jednego mężczyzny na kanapę drugiego, czasem – pokazane w sposób bardzo odważny i śmiały sceny erotyczne – wszystko to przyczyniało się do zachodzenia – raczej ewolucji niż rewolucji – obyczajowej. Szczególnie we wciąż jeszcze konserwatywnej pod tym względem Polsce.
Pierwsze wtajemniczenie
Oczywiście – serial ten docierał raczej do odbiorców w średnim lub młodym wieku. Samotne bizneswoman, kobiety sukcesu, dziewczyny pracujące, nastolatki i nimfomanki – mniej lub bardziej wszystkie one miały szansę odnaleźć się w „Gotowych na wszystko”. Do młodszych widzów, ale już raczej płci męskiej, skierowane były także odcinki „Z archiwum X”, na których swą popularność zbudował David Duchovny. Na tym jednak podobieństwa się kończą. O ile bowiem „Gotowe na wszystko” mogły nieść z sobą sporo z idei feministycznych, o tyle „Californication” to seria tak szowinistyczna i seksistowska, jak to tylko możliwe. To zresztą jeden z największych jej atutów. W przeciwieństwie bowiem do znaczącej większości wytworów współczesnej kultury, w przypadku „Californication” scenarzyści mają gdzieś polityczną poprawność. I dają temu wyraz na każdym kroku. Być może więc skuteczne połączenie wątków obyczajowych z obsadzeniem w głównej roli jednego z bardziej rozpoznawalnych, choć nie mogących się uporać ze swoim dawnym imagem, aktorów stanie się początkiem sukcesu.
Fox Mulder w krainie seksu
Tym bardziej, że – przyzna to każdy, kto przełamie się i spróbuje obejrzeć nieco więcej odcinków „Californication” – Duchovny ma w tym serialu co grać. Jest pisarzem, którego książka „Bóg nienawidzi nas wszystkich” zrobiła oszałamiającą karierę, przeczytały ją setki osób, a potem została przez scenarzystów „wykastrowana” i przeniesiona na ekran kinowy w postaci durnowatej komedyjki z Katie i Tomem w rolach głównych (para ta, na plakacie pokazana raczej z tyłu, niż z profilu, nawet przypomina fizycznie Katie Holmes i Toma Cruise’a). Sukces pisarski nie przełożył się jednak na życie osobiste – od Moody’ego odeszła kobieta, z którą żył, oraz zbuntowana, „mroczna”, deklarująca sympatie satanistyczne (rozumiane po prostu jako umiejętność radzenia sobie w życiu i zdawanie się wyłącznie na siebie) nastoletnia córka. Moody więc tonie w alkoholu oraz ramionach (i nie tylko) kolejnych kochanek. Jest wśród nich córka nowego kandydata na męża jego eks-partnerki, dziewczyna zresztą niepełnoletnia (co odegra niebagatelną rolę w dalszym rozwoju intrygi). Ogólnie – każdy pieprzy się tu z każdym i godzina emisji serialu w kraju wydaje się jak najbardziej odpowiednia.
Syndrom drugiej książki
Moody jest trochę jak bohater „Senności” Kuczoka – ze względu na rodzinę wyprowadził się kiedyś z miasta, które było dla niego inspiracją i kolejnej książki napisać jakoś nie może. Trochę chyba nie ma mobilizacji, mimo kolejnych utyskiwań i narzekań swojego agenta (też zresztą niezłego „ziółka”) dłużej do pisania zasiada niż faktycznie tworzy. Nie może też znieść faktu, że jego żona może wyjść za innego, obmierzła jest mu też myśl o rozstaniu z córką.
Pikantne dialogi
Dialogi są zresztą tym, co w serialu z Duchovnym najlepsze. Bohaterowie są kompletnie bezpruderyjni, stąd i rozmowy prowadzą odważne, posługując się językiem mocnym, wyrazistym i ostrym. Sporo tu wulgaryzmów, wiele też zwrotów „pieprznych” i „pikantnych”. Ktoś mógłby nawet pokusić się o stworzenie słownika, w którym opisałby wszystkie pojawiające się w serialu wyrazy i zwroty odnoszące się do uprawiania seksu.
Kto tu kogo wychowuje?
Wiele spośród najlepszych, najbardziej błyskotliwych i prawdziwych dialogów toczy główny bohater ze swoją córką. Z jednej strony stara się przekazać jej prawdy i mądrości życiowe, z drugiej – pocieszyć i spróbować pomóc zaakceptować rozstanie rodziców. Prawda jest jednak taka, że rozstania owego nie akceptuje sam Moody. Podejmuje kolejne próby odzyskania żony, awanturuje się, popada w kolejne tarapaty i choć stara się w końcu stanąć na wysokości zadania, niemal zawsze zawodzi. Tymczasem córka okazuje się bardziej wyrozumiała niż najlepsza żona. To ona pociesza „ojca marnotrawnego”, znajduje słowa otuchy, doradza i stara się mu za wszelką cenę pomóc. Znakomity sposób ukazania tych relacji, przedziwne odwrócenie wydawałoby się naturalnego porządku rzeczy oraz wiarygodność poszczególnych postaci to kolejne atuty serialu.
Bohema czy „bohema”?
W tle zaś ukazany zostaje obraz pewnej, dość wąskiej, grupy amerykańskiego społeczeństwa. Poznajemy środowisko artystów – pisarzy i wydawców (w drugiej serii także muzyków i producentów płytowych) – pozbawione skrupułów i zahamowań moralnych, wyzwolone i rozpustne. Mimo momentami ocierających się o granice niesmaku scen jest to jednak obraz interesujący, miejscami nawet – porywający i bardzo spójny. Poszczególne odcinki stanowią jakby kolejne elementy bardzo spójnej i wcale nie przegadanej układanki. Tym bardziej, że każdy z nich zamyka się w krótkim jak na obecne normy czasie 25 minut.
Syndrom drugiej serii
W TVNie oglądać możemy odcinki pierwszej serii „Californication”. Tymczasem w Stanach zainaugurowano drugą i najbardziej zagorzali miłośnicy mogą się już nią delektować. Niestety, „uczta” to dość wybrakowana. Twórcy bowiem zdają się być – tak, jak wcześniej ich bohater został ofiarą syndromu drugiej książki – ofiarami prawa drugiej serii. Wiadomo – jeśli serial lub film się uda, można nakręcić kontynuację, która – może poza przypadkiem „Ojca chrzestnego” – niemal zawsze okazuje się słabsza niż pierwowzór. Jeśli do tego nie bardzo ma się pomysł na kontynuację, sprawa wydaje się ostatecznie przegrana. Zakończenie pierwszego sezonu było znakomite – zupełnie inne niż większość odcinków, autentycznie zaskakujące, pozostające gdzieś na pograniczu jawy i snu, bajki i rzeczywistości. Wydawało się, że coś się zmieni – zmienili się bowiem nieco bohaterowie, zmieniły się realia i sytuacja. Tymczasem na początku drugiego sezonu poszczególne postaci zdają się być na powrót tymi samymi ludźmi, których poznawaliśmy w pierwszym odcinku serii poprzedniej. Powracają stare motywy i chwyty. Momentami jest tu jeszcze bardziej rozpustnie i „alkoholowo”. Tyle, że to, co w pierwszym sezonie szokowało odwagą i rzeczywiście zaskakiwało, w drugim jest już wtórne i miejscami nużące. W 7 odcinkach wyemitowanych dotychczas znalazłem może jedną znakomitą scenę – tę mianowicie, w której córka Moody’ego żali się ojcu, że nie może wiecznie być dla niego oparciem, mimo wszystko bowiem pozostaje tylko dzieckiem. Znakomite aktorstwo i niezłe dialogi nie uratują jednak serialu – można więc tylko mieć nadzieję, że jego twórcy szybko znajdą pomysł na dramatyczny zwrot akcji i kolejna seria będzie już zupełnie inna. Chociaż z drugiej strony – czy uwierzymy w to, że ktoś taki, jak Hank Moody może się naprawdę zmienić?
Sławomir Krempa
Dodany: 2016-09-28 16:56:07