Śmiertelna diagnoza. Nieśmiertelna miłość
Książka Teresy Moniki Rudzkiej Zawsze będę Cię kochać to hołd pisarki dla jedynej i ukochanej córki Żywii. Poruszone w niej tematy chwytają za serce osoby wrażliwe, nie wspominając o tych, które same straciły kogoś bliskiego.
Nikt nie chciałby pochować własnego dziecka. Ona musiała. Glejak wielopostaciowy – taka była diagnoza lekarzy dla młodej i pełnej życia Anastazji Bojanowej-Montgomery. Mając dobrą pracę, przyjaciół, kochającą rodzinę i oddanego męża, opuściła ich wszystkich, z czym Renata Radzka, jej mama, nie może się pogodzić. Nastia jako młoda dziewczyna nie bała się żyć na sto procent, lubiła się dobrze bawić i wykorzystywać każdy dzień. Nie znosiła natomiast, kiedy ktoś się martwił i marudził, zawsze wyciągała do innych pomocną dłoń, trudne sytuacje kwitując jednym ze swoich zabawnych i lekko ironicznych powiedzonek. Była jedną z bardzo niezależnych osób i nigdy nie chciała polegać wyłącznie na innych. Podejmowała się różnych prac, poznając przy tym nowych znajomych, a – jak nietrudno się domyślić – ze zjednywaniem sobie ludzi nie miała najmniejszego problemu. Wiele się zmieniło, gdy po skończeniu studiów zatrudniła się w call center, gdzie poznała Jima Montgomery. Ułożonego, lekko nieporadnego chłopka, z pewnością bardziej stroniącego od ludzi niż ona. Szybko zostali parą, jednak Nastia od razu go uprzedziła, że nie chce na razie żadnych zobowiązań, że lubi być wolna. Właśnie za to zakochał się w niej do szaleństwa.
Po wspólnym zamieszkaniu, kilku kłótniach o brudne naczynia i zużywanie wody „dotarli się" również w kwestii dzielenia wspólnej przestrzeni. Po około siedmiu latach dojrzewania w związku postanowili przypieczętować go ślubem. Szczęście i beztroska młodych współmałżonków nie trwała długo, gdyż kilka miesięcy później stan zdrowia Anastazji zaczął się pogarszać. Przez cały czas miała ogromne wsparcie ze strony swojej matki, przyjaciół i – oczywiście – Jima, który dbał o nią jak idealny partner – mył, ubierał, pilnował diety oraz zajmował się mieszkaniem. Diagnoza, jaką usłyszała, nie pozostawiała złudzeń. 18 lutego 2013 roku Anastazja Bojanowa-Montgomery zmarła w szpitalu, do ostatnich uderzeń serca otoczona najbliższymi jej osobami. Renata Radzka nie dość, że zmagała się z żałobą po jedynej córce, to dodatkowo zaczęła mieć poważne dolegliwości zdrowotne, a każdy dzień wydawał się bezsensowny i niewart, by w ogóle go zaczynać. Jim zamknął się w sobie na wiele miesięcy, topiąc żal po starcie żony w alkoholu, łzach i postach na Facebooku. Niespodziewanie z pomocą przyszła Erica Innes – młoda Szkotka, pragnąca wesprzeć wrażliwego mężczyznę w trudnych chwilach. Zaskakująco szybko Jim oddał się namiętności i uczuciu, jakie pomagało mu przetrwać i zagłuszyć ból. Tylko jak powiedzieć o nowym związku przyjaciołom, rodzinie, a – przede wszystkim – kobiecie, której kilka miesięcy temu zmarła córka?
Książka Teresy Moniki Rudzkiej uderza czytelnika autentycznością opisywanych zdarzeń i odczuć. Nade wszystko należy zwrócić uwagę, że stanowcza część książki jest zbiorem e-maili, jakie matka pisała do swojej córki po jej śmierci. Dowiedziawszy się, że nie są one wytworem wyobraźni pisarki, lecz jej autentycznymi listami do utraconej córki, tym bardziej nie da się przejść obok nich obojętnie. Kobieta opisuje w wiadomościach swoje niedowierzanie, oburzenie i złość na niesprawiedliwość losu. Wspomina szczęśliwe chwile, przywołując konkretne momenty, a nawet widząc oczami wyobraźni, co w danej sytuacji powiedziałaby albo co zrobiłaby jej córka. Ponadto opisuje w nich swoje codzienne życie. Opisuje to, co chciałaby jej powiedzieć. Między innymi mówi o tym, jak układają się jej relacje z własną matką, co słychać u Jima, jakie są postępy przy wydawaniu kolejnej książki lub z kim się pokłóciła, aby dać upust frustracji. Aby móc na chwilę zapomnieć, że cały jej świat odszedł bezpowrotnie.
Czytając o głębokiej rozpaczy matki po swoim dziecku, przekonujemy się o sile ludzkiej miłości, oddania i wierności. Wiele osób zdołało przekonać się na własnej skórze, jak niesprawiedliwe potrafi być życie i choćby człowiek się wściekał, klął i zalewał się rzewnymi łzami, niczego nie zmieni. Taka jest brutalność losu. Ale czy właśnie takie wydarzenia nie pokazują nam samym, jak wielkie podkłady miłości w sobie mamy? Życie w ciągłej izolacji, złości i cierpieniu nie daje nam nic dobrego. Nie jest łatwo otrzeć łzy, ale jeśli człowiek stracił kogoś ważnego, to być może musiał być ku temu pewien powód. To od nas zależy, czy go dostrzeżemy, czy też nie. To, czy zmarła osoba nadal będzie żyła wśród nas, zależy nie od losu ani choroby, ale od tego, jak będziemy pielęgnować wspomnienia o niej.
Czary oraz wyłaniające się z zakamarków duszy marzenia i pragnienia mają szansę ujrzeć światło dzienne. A jeśli dostaniemy, to czego pragniemy najbardziej...
Niełatwo być synem sławnego ojca i spełniać oczekiwania nie tylko jego, lecz także miłośników wyrobów czekoladowych znanej firmy. Emil Wedel pragnie żyć...