„Upoważnienie do szczęścia” Katarzyny Grocholi to zbiór opowiadań nie pierwszej już młodości – wielbicielki tej pisarki mogły zapoznać się z utworami zamieszczonymi w tym tomie parę lat temu, za sprawą „kioskowej” owocowej serii. Grochola znalazła sposób na szybki i w miarę łatwy sukces – a zestaw opowiadań najlepiej obnaża składniki jej pisarstwa, nie da się ukryć: pod publiczkę. Trudno się oprzeć wrażeniu, że Grocholi chodzi przede wszystkim o zarobek: taśmowo produkuje więc utworki, które wykorzystują dawne rozwiązania, powtarzają schematy już przez autorkę wyeksploatowane do granic możliwości. Jest to ckliwe, jest tandetne i jest banalne.
Poetyka opowiadań z „Upoważnienia do szczęścia” do złudzenia przypomina poetykę kolorowych magazynów dla pań. Sentymentalne, łatwe historie mają przede wszystkim budzić wzruszenie odbiorczyń (jedynie tych rozmiłowanych w romansidłach, inne po kilku stronach tę książkę odłożą). Bohaterki – oczywiście – tęsknią za prawdziwą miłością, bohaterowie są cierpliwi i wytrwali, w walce o ukochaną nie poddają się nigdy, nie mają własnych potrzeb ani przeżyć – bo całkowicie podporządkowują się zachciankom kobiet. Przedstawiani zwykle na chwilę przed rozkwitem większego uczucia przypominają raczej postacie z baśni. Grochola próbuje temu zapobiec, piętrząc przed nimi rozmaite trudności i przydając im trosk – cóż z tego, skoro wszystko jest zbyt sztuczne, zbyt wydumane i zbyt efekciarskie, żeby robiło wrażenie?
Autorka stworzyła tu niechcący karykaturę swojego stylu, przesłodziła książkę, czyniąc ją trudną do zniesienia i mdłą. Podstawą wszystkich fabuł z tomu staje się niemożność porozumienia. Niemożność, a może niechęć. Brak rozmowy to główne źródło konfliktów – u Grocholi większość (jeśli nie wszystkie) sprzeczek początek ma w niewłaściwym odczytaniu intencji partnera, w niezgodności między deklaracjami a zachowaniem. Cóż z tego, że nieporozumienia mają miejsce raz na linii matka-córka, to znowu wśród koleżanek z pracy, kochanków czy małżeństw? Cóż z tego, skoro szablon zachowań jest zawsze taki sam? Tendencyjność i przewidywalność to główne wady historyjek Grocholi.
Drugim minusem jest styl – pełen urywanych fraz, zdań pojedynczych, zredukowanych opisów i miałkich dialogów. Autorka stawia na efekt – trafić chce raczej do grona swoich wiernych czytelniczek, bo nowych odbiorców „Upoważnieniem do szczęścia” do siebie nie przekona. Jedno tylko opowiadanie zasługuje tu na uwagę – zamykające tom wyznanie „Nie lubię kobiet”. Grochola zmienia w nim perspektywę, prowadzi narrację z punktu widzenia mężczyzny i odważnie (chociaż ciągle i ciągle tendencyjnie) wyśmiewa swoją płeć, wytyka wady i przyczyny kłótni. Tylko że jedno opowiadanie to o wiele za mało, żeby pozytywnie ocenić całą książkę. Kto lubi sentymentalne historyjki o wielkiej miłości i wzrusza się przy harlequinach, „Upoważnienie do szczęścia” przeczyta z przyjemnością. Dla bardziej wymagających czytelniczek to jednak za mało.
Chcesz mieć lepszy dzień? A może miesiąc? A może wystarczy pocieszka na każdy tydzień? Oto pięćdziesiąt dwie historie, tyle, ile jest tygodni w roku...
Judyta kończy trzydzieści siedem lat, ze złością wspomina mężczyznę, który ją porzucił, i nieuleczalnie marzy o wielkim uczuciu. Sama buduje dom...