Przepisów na zbrodnię jest co najmniej tyle, ilu odsiadujących w więzieniach karę morderców oraz... autorów kryminałów, które co rusz ukazują się na rynku wydawniczym. Krótko mówiąc: przepisów tych jest naprawdę sporo. Iwona Mejza w swoim Przepisie na zbrodnię postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko, ale też poradziła sobie z zadaniem całkiem dobrze. Pozostaje więc tylko zabrać się za lekturę i przekonać się, jaki „morderczy” pomysł narodził się w głowie autorki.
Marlena to dojrzała kobieta. Chciałoby się nawet powiedzieć, że to kobieta po przejściach. "Przejściem" był z pewnością rozwód z mężem, ale o innych jej dramatycznych przeżyciach czytelnik raczej zbyt wiele się nie dowie. Marlena jest autorką powieści kryminalnych. Zajęcie traktuje bardziej jako pasję, chociaż zarobek, jaki spływa ze sprzedaży kolejnych książek, jest przyjemnym uzupełnieniem domowego budżetu. Po rozwodzie – z mężem, ale nie z firmą, którą lata temu wspólnie założyli – Marlena zamieszkała z mamą, z którą po śmierci ojca prowadzi gospodarstwo domowe. Kobietę poznajemy w momencie, gdy staje się ona świadkiem odkrycia zwłok sąsiada, „dziadka” Trackiego. Przypadkowa - jak się początkowo zdaje - śmierć starszego mężczyzny otwiera przed Marleną wspomnienia dotyczące nierozwiązanej dotąd sprawy sprzed ponad trzydziestu lat, której wraz z kolegą z klasy, Gienkiem Słodkim, byli świadkami. Z pomocą mamy, cioci Lukrecji i zaangażowanej w monitorowanie poczynań sąsiadów Marylki „Serwerowni”, Marlena postanawia na własną rękę przeprowadzić śledztwo. Na działania kobiet przymyka oko podkomisarz Zakrzewski, który dodatkowo od czasu do czasu uchyla przed nimi rąbka służbowej tajemnicy. A całość dopełnia pisana przez Marlenę książka, której bohaterowie zdają się z każdą kolejną stroną żyć coraz bardziej niezależnym od woli autorki życiem…
Przepis na zbrodnię to komedia kryminalna. Chociaż kwestia zbrodni i poszukiwania mordercy wychodzą w powieści na pierwszy plan, to całość utrzymana jest w konwencji humorystycznej. Krew nie leje się strumieniami, nikt nikogo nie okłada pięściami, a trup nie ściele się przesadnie gęsto. Są zwłoki, jest problem i tajemnica do odkrycia. Na tym przede wszystkim skupia uwagę czytelników Iwona Mejza.
Zaprezentowanych w powieści bohaterów nie sposób nie polubić. Szczególną sympatią czytelnik z pewnością obdarzy drużynę Marleny, z ciocią Lukrecją (rodzoną siostrą mamy) i Serwerownią na czele. Seria niefortunnych zdarzeń, jakich świadkami czy uczestniczkami będą kobiety, jest solidnie przemyślana. Trudno nie uśmiechnąć się podczas lektury niektórych dialogów czy pomysłów, na jakie bez przerwy wpadają kobiety.
Narracja prowadzona jest z kilku perspektyw. Najważniejsza w powieści jest opowieść Marleny i to od niej czytelnik dowie się najwięcej. O bieżących wydarzeniach opowiada też Pan Kot, pupil Marleny i jej mamy. Oczywiście, jego opowieść jest - jeśli chodzi o fakty - szczątkowa, ale sam pomysł oddania głosu futrzastemu narratorowi i przedstawienie dzięki temu akcji w naprawdę zabawnej konwencji zasługuje na uznanie.
Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie do książki fragmentów jeszcze jednej powieści – tej pisanej przez Marlenę. O ile na początku główny wątek ma niewiele wspólnego z „fikcyjną powieścią”, o tyle w miarę upływu stron coraz bardziej się one zazębiają. Błędem byłoby stwierdzenie, że w powieści Marleny szukać należy klucza do zbrodni z Przepisu… Niemniej jednak kilka wydarzeń opisanych przez Marlenę w jej książce ma swoje odbicie w Przepisie na zbrodnię.
Rozwiązanie sprawy zabójstw w Miasteczku jest zaskakujące i trudno domyślić się finału tej opowieści. Chociaż sama fabuła książki nie jest przesadnie zawiła, a bohaterów pojawiających się na jej kartach również nie ma zbyt wielu, to pomysł autorki wydaje się jak najbardziej trafny i wypada wiarygodnie w kontekście konwencji, jaką przyjęła.
I tak jak książka Marleny, tak Przepis na zbrodnię ma otwarte zakończenie. Być może czytelnicy doczekają się kontynuacji opowieści o losach autorki kryminałów i nieodstępującego jej nawet na krok zastępu dzielnych pomocników? Miło byłoby znowu zobaczyć Marlenę, ciocię Lukrecję i Serwerownię w akcji. I może tym razem autorka miałaby nawet okazję spotkać swojego fikcyjnego bohatera?
Tajemnicze zniknięcie sprzed lat. Nadkomisarz Sławomir Ożegalski ma już dosyć policyjnej roboty, procedur i faktu, że sprawcom tak wiele uchodzi na sucho...
Trup pod biurkiem? Dlaczego nie… Co ma zrobić kobieta, gdy pod ukochanym biurkiem udaje jej się znaleźć trupa? Takiego całkiem nieżywego i na...