Od zarazy, głodu, wojny i egoistów broń mnie Panie!
Gdy umarł Władysław Kurczyłło, cała jego rodzina odetchnęła z ulgą. No, może nie cała, ale jej zdecydowana większość - owszem. Mężczyzna, jako syn pierworodny, przed laty odziedziczył rodzinną willę wraz z wszystkimi pamiątkami i zabytkami, które były gromadzone przez ród Kurczyłłów. Było to zdecydowanie nie w smak jego rodzeństwu, choć pozostali członkowie rodziny rozumieli, że tak musi być. Jednak gdy zmarła pierwsza żona Władysława, a on niezwłocznie znalazł na jej miejsce zastępstwo, rodzina się zbuntowała. Syn wyjechał i przez prawie pół wieku nie odzywał się do ojca, a pozostali Kurczyłłowie traktowali go jak zło konieczne. Panna młoda, choć w chwili ślubu zdecydowanie do podlotków się nie zaliczała, nie odpowiadała nikomu, w szczególności zaś siostrze Władysława – Barbarze. Powód był jeden, ale prosty. Zofia Szarłat, dwadzieścia lat młodsza od męża, mogła uchodzić za dobrą kobietę, dobrą gosposię, ba, może nawet dobrą żonę, ale zdecydowanie nie uchodziła za osobę dobrze urodzoną. Bolało to Barbarę Kurczyłło ogromnie. W końcu człowiek z wyższych sfer, majętny i wykształcony, nie powinien bratać się z "pospólstwem". Siostra Władysława nigdy nie założyła własnej rodziny, w związku z czym starszy brat zmuszony był do zadbania o nią. Zapewnił jej mieszkanie tuż przy rodzinnej posesji, a gdy przestała sobie radzić sama, opłacił jej opiekunkę. Tak przynajmniej się wszystkim wydawało. Wkrótce po jego śmierci ponad dziewięćdziesięcioletnia Barbara zdecydowała się zorganizować zjazd rodzinny, na którym stawiło się jedynie najmłodsze pokolenie Kurczyłłów. Cel spotkania był jeden – omówienie możliwości odzyskania rodzinnego majątku. Choć zawczasu ustalono plan zjazdu, nie udało się go zrealizować. Wszystko przez Barbarę, która niczym grom z jasnego nieba rzuciła zaraz na początku słowa: Władysław został zamordowany. Czy to możliwe, by starsza pani miała rację? Jeśli tak, to jakimi pobudkami kierował się potencjalny morderca? Jakie stosunki panują w rodowej willi Kurczyłłów? Kto tak naprawdę sprawuje w niej władzę? Kim jest tytułowy ostatni sprawiedliwy? I co to za hałasy, które dobiegają zza płotu? Dziesiątki podobnych pytań z pewnością wzbudzi powieść Ireny Matuszkiewicz.
Ostatni sprawiedliwy to nieco dziwna lektura. Powieść zdecydowanie odbiega od stereotypów i utartych konwencji, nie pozwalając czytelnikowi na przewidzenie, co wydarzy się na następnej stronie. Co więcej: nie jesteśmy w stanie nawet stwierdzić, o kim w dalszych rozdziałach będziemy czytać i kto będzie przedstawiał kolejne wydarzenia. Przez całą książkę przewija się bardzo wielu bohaterów oraz narratorów, przez co momentami mniej uważny czytelnik może poczuć się zagubiony. Naprawdę trudno spamiętać wszelkie rodzinne koligacje i układy.
Zarazem jednak Ostatni sprawiedliwy to lektura bardzo wciągająca i intrygująca, a do tego w zasadzie do ostatnich jej stron nie da się przewidzień zakończenia. Autorka miała znakomity pomysł na kolejne rozwiązania fabularne. Dialogi są przemyślane i mimo tego, że mamy do czynienia z kryminałem, bardzo zabawne. Bohaterowie są jak żywi i to dzięki nim cała historia staje się bardzo prawdopodobna. Choć podczas lektury trudno jest uwierzyć, że przedstawione wydarzenia mogą mieć logiczne wytłumaczenie, to koniec końców okazuje się, że... tak właśnie jest. Całość bardziej przypomina farsę niż trzymający w napięciu kryminał. I jeśli tak potraktujemy tę książkę i tego właśnie będziemy oczekiwać, z pewnością nie będziemy zawiedzeni.
Dworek pod lasem, obok kamienica. Towarzystwo mieszane – ponętna sekretarka, matka i syn alkoholicy, lubieżny przedsiębiorca, dystyngowana nauczycielka...
Wszystko wskazywało na to, że początek nowego tysiąclecia będzie dla Mileny i Lucjana Płoszyńskich jednym pasmem pomyślności i sukcesów, zarówno...