Nie tak od razu zdołałam się wgryźć w fabułę „Okrutnej pieśni”, co akurat nie jest niczym zaskakującym. Przecież wielu blogerów książkowych również miewało z tym problem, co w jakimś stopniu mnie uspokoiło (Wyjątkowo odpuszczę sobie moje słynne marudzenie na temat tego, że z miesiąca na miesiąc dostrzegam u siebie coraz więcej oznak, że robię się za stara na młodzieżówki.). Jednak wyraźną przyczyną tego drobnego dyskomfortu okazała się strona informacyjna, gdzie początkowe rozdziały posłużyły autorce na powolne wyjaśnienie specyfiki wykreowanego przez nią mrocznego świata oraz przedstawienia go w jak najlepszym świetle, co miało nam – czytelnikom – pomóc się z nim oswoić. A kiedy już uśpiła naszą czujność, zaatakowała niczym rozwścieczona osa, żądląc nasz umysł niekontrolowaną dawką wrażeń oraz przepełnioną grozą akcją, która nie pozwalała człowiekowi usiedzieć w miejscu. Po prostu zrobiła nam to samo, co mieszkańcom Miasta Prawdy, gdzie ci – choć przynależeli pod różnych rządzących, którzy obiecywali zadbać o ich bezpieczeństwo, wykorzystując do tego innowacyjne, niekiedy drastyczne metody – nie do końca mogli czuć się pewni o swoją przyszłość. Może starali się aż nadto nie okazywać strachu, lecz i tak na każdym kroku towarzyszył im gorzki, przewiercający nozdrza zapach grozy. A to tylko ułatwiało sprawę potworom, które tylko czekały na okazję, aby upolować smakowity kąsek.
Nie powiem, niektóre momenty zdawały się do bólu przewidywalne, silnie napierające na dość znane i często rozpowszechniane schematy, lecz skłamałabym, gdybym stwierdziła, że „Okrutna pieśń” zawiera śladowe ilości takich przykrych niespodzianek. Co to, to nie! Niejednokrotnie zdarzało się, że nie potrafiłam ukryć swojego zaskoczenia niespodziewanym obrotem spraw. Także czułam się mile zaskoczona faktem, że rodząca się między Kate a Augustem przyjaźń pozostaje tylko i wyłącznie w tej sferze, nie brnąc w tak oklepane wątki miłosne. Nawet nie przypuszczacie, jaka to była dla mnie przyjemna odskocznia! Wreszcie doczekałam się powieści młodzieżowej, gdzie nie ma ani krzty romansu! Chyba zaraz zacznę śpiewać z radości, ale prędzej uprzedzę sąsiadów, aby zatkali sobie uszy. Przecież nie zamierzam przyczynić się do tego, że z mojej winy stracą słuch!
„Nawet potwory bały się śmierci”.
Kate Harker nieszczególnie zdobyła moją sympatię. Córka wpływowego mężczyzny, który uwielbiał kontrolować każdy ruch podlegających mu ludzi oraz demonów, swoim zachowaniem nieraz udowadniała, że pozostanie sobą nie ma żadnej wartości, kiedy w grę wchodzi możliwość udowodnienia ojcu, iż jest taka samo silna jak on. Rozumiem, że kierowała nią chęć zwrócenia na siebie uwagi, zdobycia tak cennego w jej świecie zaufania kogoś, przed kim drżały setki istnień, ale żeby poniżać się do takiego stopnia? Dobrze, że w jej życiu pojawił się August, bo – choć na początku miał on za zadanie lepiej poznać swojego wroga (a dokładniej rodzinę Harkerów) – zdołał się z nią zaprzyjaźnić, co zaowocowało wciąganiem go w spiralę niebezpieczeństw, z których zazwyczaj to on ich wyciągał. Może on również starał się zostać kimś zupełnie innym, lecz w jego przypadku nie chodziło o przeistoczenie się w potwora, a porzucenie skóry „demona” i pozostanie demonem, gdzie z czasem zrozumiał, że to właśnie ludzie są znacznie okrutniejsi od jego rasy. I właśnie dlatego lepiej czytało mi się rozdziały, których to właśnie on by narratorem. No dobra... było coś jeszcze... Ten inteligentny, pełen ciepła i zrozumienia „potwór” (No nie umiem go tak nazwać, przepraszam.) grał na skrzypcach, które od paru lat są moją miłością (Kiedyś sama ogarnę ich magię, zobaczycie!). Po prostu ideał!
Chciałabym się przepięknie rozpisać na temat pozostałych bohaterów, ale gdybym tylko zaczęła każdego wymieniać z osobna, ta opinia zapewne przerażałaby swoją objętością. Zamiast tego, uprzejmie doniosę, iż postaci widniejący na kartach „Okrutnej pieśni” to jedna z mocniejszych stron tych książek, za którą ubóstwiam autorkę. Tutaj nie znajdziesz ludzi czy potworów, których odróżnia się jedynie przy pomocy nadanych im imion. Każdy z nich, niezależnie od rasy, jest tak charakterystyczny, że człowiek nie jest w stanie pomylić go z kimkolwiek innym. Co więcej, tych bohaterów można bezgranicznie pokochać lub szczerze znienawidzić, a dzięki tym tlącym w nas emocjach pozostają oni z nami na dłużej. Każdy ma tutaj swoją rolę i niezależnie od wkładu w historię – nie wyobrażam sobie, by kogokolwiek z nich mogło tutaj zabraknąć!
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Victorii Schwab, gdzie może na samym początku nasza „znajomość” miewała wzloty i upadki, jednak z czasem autorka zauroczyła mnie swoją pomysłowością, barwnym, bogatym w słownictwo językiem oraz charakterystycznymi, zapadającymi w pamięć bohaterami. Może historia dwójki zagubionych w Mieście Prawdy nastolatków bazuje na dobrze nam znanych schematach, nie można odmówić tej pani umiejętności wyciągnięcia z tego oryginalnych elementów i naszpikowania ich mocnymi akcentami. Tym samym aż zapragnęłam zapoznać się z innymi dziełami Victorii Schwab, aby odkryć, czy one również zrobią na mnie wrażenie!
Dość długo milczałam na temat literówek, źle porozstawianych akapitów czy też porzuconych na pastwę losu półpauz, bo może napotykałam się na tego typu błędy, ale objawiały się one w tak śladowych ilościach, że po prostu machałam na nie ręką. Jednakże w przypadku „Okrutnej pieśni” nie mogę sobie na to pozwolić. Rozumiem, że człowiek nie jest nieomylny, iż każdemu zdarza się popełniać błędy, co można łatwo wybaczyć, ale nie wtedy, gdy książka jest nimi „zdrowo” wzbogacona, dzięki czemu nieraz powstają egzotyczne słowa lub dziwnie brzmiące zdania. Jednakże mam szczerą nadzieję, iż po tylu recenzjach, gdzie prawie co druga osoba zwróciła na to uwagę, drugie wydanie zostanie pozbawione tych niespodzianek, a sam „Mroczny duet” będzie tak wypielęgnowany, że nawet najbardziej dociekliwi zakończą swoją misję poszukiwawczą ze smutkiem wymalowanym na twarzy.
Podsumowując, „Okrutna pieśń” może nie jest pozbawiona wad, a każdy wymagający czytelnik może nie poczuć się do końca usatysfakcjonowany lekturą, jednakże jest to jedna z lepszych powieści młodzieżowych, która zasługuje na rozgłos, jaki swego czasu uzyskała. Także, jeżeli nie boicie się potworów, a zagłębienie się w mroczny, mrożący krew w żyłach klimat Miasta Prawdy jest dla was marzeniem – nie wahajcie się i czym prędzej odkryjcie, co tak naprawdę kryje się za maskami Kate i Augusta!
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2018-01-17
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 432
Tytuł oryginału: this savage song
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Życie – takie, jakim jest naprawdę – to walka nie między złym a dobrym, lecz między złym, a jeszcze gorszym. Victor i Eli poznali się na studiach...
Olivia Prior dorastała w szkole dla dziewcząt, nie wiedząc nic o swojej rodzinie i pochodzeniu. Posiada tylko jedną rzecz związaną z jej przeszłością:...