Nakładem Wydawnictwa eSPe w serii Opowieści z wiary ukazała się kolejna powieść obyczajowa Małgorzaty Lis. Miłośnicy twórczości autorki nie zawiodą się. Tak, jak w poprzednich jej książkach, tak i tym razem – w opowieści o smakowicie brzmiącym tytule Miłość, pies i czekolada nie zabraknie walki o to, co jest głównym spiritus movens istoty ludzkiej – walki o miłość, bez której życie traci smak i nawet najlepsza czekolada nie jest w stanie jej zastąpić.
35-letnia Beata cierpi. Cierpi, bo od lat szuka miłości, której dla niej jakby nie starczyło. Ma, co prawda, sporą nadwyżkę kilogramów, ale czy to nienaganna figura determinuje nasze szczęście i spełnienie u boku kochającego człowieka? Poszukiwania trwają długo, nadzieja powoli gaśnie, tabliczki czekolady znikają, gdy okazuje się, że może być jeszcze gorzej.
Beata traci ulubioną pracę w bibliotece. Nie ma znaczenia jej profesjonalizm, poświęcony czas, dbałość o czytelnika. Nie dające się przeliczyć na pieniądze zaangażowanie musi ustąpić chłodnej, budżetowej kalkulacji. Trzeba szukać czegoś nowego. Zanim to jednak nastąpi, czekają ją wakacje, wyjazd nad morze z... rodzicami i pies, Mufka, którego pokochała miłością pierwszą, a który zjawił się w jej życiu tak nagle, jak nagle straciła pracę w bibliotece.
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno! Beata jako oczytana bibliotekarka, a tak naprawdę absolwentka historii, musi znać ten cytat, jednak zdaje się zupełnie o nim nie pamiętać! I kiedy już pojawia się na horyzoncie tajemniczy Niebieskooki, myśli o tej relacji w stylu własnego ojca – nowy znajomy może być co najwyżej przedstawicielem Greenpeace'u i zwrócił na mnie uwagę tylko dlatego, że pomyślał, iż jestem wyrzuconym na brzeg wielorybem. Takie żarciki, które sama sobie funduje, nie pomagają jej otworzyć się na nową znajomość. Beata brnie w nią, nie wierząc jednocześnie, że ma to jakiś sens. Nie wiem, dlaczego życie napisało dla mnie taki beznadziejny scenariusz. Tym bardziej, że ja naprawdę się starałam podchodzić optymistycznie do wyzwań, jakie ze sobą niosło – myśli pewnego dnia, gdy znów nadzieje na odnalezienie miłości spełzły na niczym.
Wycofana, nieco zakompleksiona Beata da się jednak lubić. Mimo że – jak sama zauważa – nie zna świata i reguł nim rządzących, zamknięta wśród książek, żyjąca z rodzicami, za jedyną rozrywkę mająca pracę w ogrodzie, potrafi wyjść poza własne problemy i zwrócić uwagę na innych, okazać empatię i oddać bezinteresownie kawałek siebie. Marzenia o pięknej sylwetce, o wiernym mężu i dzieciach nie przeszkadzają jej przyjaźnić się z Ulą, która nie dość, że jest ładna i zgrabna, to doświadcza także nieosiągalnej dla Beaty – przynajmniej na razie – miłości małżeńskiej i rodzicielskiej zarazem. Ula zresztą wnosi wiele słońca w szare życie Beaty. Głos przyjaciółki, zazwyczaj pełen optymizmu, nadziei i przekonania o Bożym działaniu w życiu człowieka, choć czasem ją drażni, jest Beacie bardzo potrzebny. Bo przecież – nawet jeśli z mężem się nie uda, łatwiej w sumie żyć z Bogiem niż bez Niego.
Jak trwoga to do Boga? Być może. Czułam jednak, że sama sobie nie poradzę w tych skomplikowanych sprawach sercowych i pomoc z góry mogłaby się przydać – przyznaje Beata uczciwie przed sobą.
Bohaterka najnowszej powieści Małgorzaty Lis boi się samotności, jednak nadzieja na miłość wciąż delikatnie w jej sercu się tli, by pewnego dnia zapłonąć prawdziwie żywym płomieniem. A wtedy słowa, które wypowiada do pewnej młodej i doświadczonej przez los dziewczyny: WARTO CZEKAĆ (na miłość), nabiorą szczególnego znaczenia i smaku.
Kompozycja powieści nieco zaskakuje. Małgorzata Lis przyzwyczaiła czytelnika do wszechwiedzącego narratora, tymczasem w najnowszej powieści stosuje narrację pierwszoosobową. Wiesz i widzisz tyle, ile Beata. Wiesz i widzisz tyle, ile Rafał, poznany na wakacjach mężczyzna, który wywraca jej życie do góry nogami. Sic! To kolejna niespodzianka. Autorka pokusiła się o ukazanie świata nie tylko oczami kobiety. Postanowiła zaprezentować także męski punkt widzenia. Te literackie parytety, wstrzymujące nieco akcję, wiele wniosły do całej opowieści i zwróciły uwagę na istotną różnicę między damskim a męskim podejściem do tego, co nas spotyka, zwłaszcza w sferze emocji. Z uśmiechem przyjęłam fakt, że „damska część” opowieści jest znacznie dłuższa niż „część męska”... Niby oczywiste, a jednak zabawne.
Dość prosta, co nie znaczy, że nie zaskakująca fabuła, pozwala na snucie wielu ważnych refleksji. Jeśli spojrzymy głębiej w to, co niosą poszczególne wydarzenia w powieści, zauważymy, jak ważne jest to, by kochać (także) siebie. Jak zbyt krytyczne spojrzenie na siebie samego może zniekształcić nasze relacje z innymi. Relacje te będą zaś dużo zdrowsze, gdy nauczymy się dojrzale komunikować i brać pod uwagę, że nasz punkt widzenia na to, co dzieje się wokół, nie jest jedyny i ostateczny. Wnikliwy czytelnik odkryje, że są na świcie ludzie, którzy wiele by dali, aby nasze problemy stały się ich problemami, a każdy bezinteresowny dar z serca znaczy więcej niż najdroższa terapia, uspokajająca rozregulowane serce.
Miłość, pies i czekolada to powieść miłosna o wielkim ładunku dobrych wartości. O pięknie ludzkich relacji, niezawodnej miłości rodzicielskiej, o tym jak bardzo jesteśmy sobie potrzebni i jak „cudza" radość może dodać nam sił i chęci do życia. Wszystko pod czujnym okiem Pana Boga, który – jak się okazuje – wcale nie milczy. Świetnie komunikuje się z nami, nie zawsze tylko potrafimy komunikaty te odczytać i dotrzymać kroku Bożej logice, zgoła odmiennej od naszej...
Bóg działa rękami swoich pomocników. Czy wśród nich naprawdę można spotkać anioły? Angelika nie miała pojęcia, że z aniołem, którego wizerunek wisi na...
Tego, co się popsuło, nie trzeba wyrzucać! Edyta na czterdzieste urodziny otrzymuje wygodny fotel oraz informację o zdradzie i odejściu męża, który niebawem...